MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sportowiec Amator 2015: Pasji nie da się kupić

Radosław Patroniak
Zwycięzca drugiej edycji konkursu "Sportowiec Amator", Mariusz Kąkol, podczas ubiegłorocznego występu na poznańskiej Cavaliadzie
Zwycięzca drugiej edycji konkursu "Sportowiec Amator", Mariusz Kąkol, podczas ubiegłorocznego występu na poznańskiej Cavaliadzie Fot. Paweł Miecznik
Konkurs „Sportowiec Amator” jest młodszym bratem „Piłkarza Amatora”, ale to on okazał się prawdziwą kopalnią sportowych pasjonatów.

– Dla mnie oglądanie sportu tylko w telewizji byłoby torurą – stwierdził kiedyś słynny amerykański reżyser Quentin Tarantino. Dlatego ludzie tak często uprawiają sport dla satyskacji, przyjemności i dobrego samopoczucia. Gwiazdy i zawodowcy mogą ich inspirować, ale nie po to, by dojśc do ich poziomu, tylko żeby odnaleźć sens swojego życia w symbiozie ze sportem. Potwierdzeniem powyższej tezy są na pewno losy laureatów i uczestników naszego konkursu, którego czwarta edycja rozpocznie się już niebawem.

Z różnych światów, łączy ich jednak pasja

Pierwszy zwycięzca, Marek Kopras, zwrócił uwagę, że rywalizacja przedstawicieli różnych dyscyplin nie osłabia jej, tylko wręcz przeciwnie dodaje tym zmaganiom pikanterii.

–Bardziej niż o ocenę wysiłku jeźdźca, biegacza czy siatkarza, chodziło o wywołanie zainteresowania społeczności lokalnej i zwrócenia uwagi na to, że sport amatorski może mieć równie piękny wymiar jak zmagania zawodowców – mówi Marek Kopras, pierwszy laureat naszego konkursu.
Jeden z kandydatów w nim, reprezentujący bowling, Tomasz Królak powiedział, że on do tej pory nie wiedział, że ktoś uprawia amatorsko jeździectwo czy triathlon. Według Koprasa to nie jest coś bardzo zaskakującego.

– Rozumiem co miał na myśli. W tym dążeniu do rekordów, tworzeniu herosów boisk i aren zapominamy, że większość z nas tak naprawdę ceni rekreację i sport w wymiarze osobistym. Stąd już blisko do wniosku, że w życiu warto mieć pasję i dodatkowe zainteresowania, bo bez nich traci się znacznie więcej niż tracąc okazję do zakupu jakiejś rzeczy lub usługi – dodaje Kopras.

Jego zdaniem amatorskie oblicze jeździectwa jest dużo bardziej atrakcyjne niż to zawodowe. – W naszym światku mówi się, że serce zostawiamy za przeszkodą. Jeździectwo to jeden z nielicznych sportów, w którym decydują dwie głowy. Najlepsze efekty przynoszą godziny spędzone w siodle. A rywalizacją na parkurze nie można się znudzić, o czym najlepiej świadczy przykład 80-letniego Japończyka, uczestnika ostatnich igrzysk w Londynie – przekonuje Kopras.

Poza jeździectwem uprawia on bieganie. – Ruch stał się modą na życie. Sto razy wolę jechać do stajni niż spędzić czas przed telewizorem. Interesuje się piłką nożną z racji rodzinnych powiązań. Zięć Tomasz Kabaciński był swego czasu mistrzem Polski juniorów jeszcze w barwach Amiki. Nie mam nic przeciwko piłkarzom, ale nie rozumiem dlaczego akurat ta dyscyplina tak bardzo dominuje w mediach – kończy zwycięzca konkursu z 2012 r.

Jeden lubi córkę, drugi teściową, ale liczy się 15 min
Innym sportowym pasjonatem z kręgu jeździectwa jest Mariusz Kąkol z Kalisza (zwycięzca sprzed dwóch lat), reprezentujący barwy KJ Olmet Ost Sped z Ostrowa Wlkp. To wicemistrz Polski amatorów w klasie biznes, który dla koni i emocji związanych ze skokami swego czasu zdradził żeglarstwo.

– Jeździectwo to dla mnie najpiękniejszy sport świata, który da się porównywać co najwyżej z windsurfingiem czy skokiem na spadochronie, ale też nie do końca, bo tylko w jeździectwie człowiek musi współpracować z żywą istotą, a nie bazować na sprzęcie i technice. Skoki na parkurze zapewniają też długowieczność, w tym sensie, że nie trzeba mieć kompleksów wiekowych, a można przy tym rywalizować na równych prawach z dużo młodszymi zawodnikami –tłumaczy 50-letni amator, który swoją przygodę z jeździectwem rozpoczął 21 lat temu.

Prezes firmy Ost Sped nie jest jednak wcale zwolennikiem tylko jednej dyscypliny. – Wiadomo, że jeden lubi córkę, a drugi teściową.Dla mnie ważne jest to, by codziennie poświęcić sportowi 15 min albo chociaż raz w tygodniu mieć trening biegowy, tenisowy, piłkarski czy jakikolwiek inny – dodaje Kąkol.


Każdy człowiek to inna historia

W pierwszej edycji konkursu jego „czarnym koniem” była Magdalena Hałajczak, amatorka rozkochana w rywalizacji w kolarskich przełajach.
– Na imprezach sportowych lubię atmosferę. Każdy wyjazd to przygoda. Wiele osób poznałam właśnie dzięki rowerowi. Uwielbiam poznawać ludzi, bo każdy człowiek to inna historia. Chęć rywalizacji i głód sportowy jest u mnie ciągle niezaspokojony. Uwielbiam smak adrenaliny. Lubię sporty ekstremalne. Moim marzeniem jest wyprawa wysokogórska, i wierzę że kiedyś wezmę w niej udział. Poza tym sport uczy pokory, słuchania, cierpliwości i pracowitości, a to przydaje się też w pracy i w kontaktach międzyludzkich - podkreśla wielokrotna medalistka MP amatorów w kolarstwie górskim.

Bardzo ciekawie rozpoczęła się jej przygoda z rowerami. - W mojej rodzinnej miejscowości, w Koczale, w województwie pomorskim, w latach młodości dużo biegałam. Potem przeniosłam się do liceum w Szczecinku i nie zmieniłam zainteresowań. Na studiach nabawiłam się jednak kontuzji kolana podczas treningu na Cytadeli. Lekarz zalecił mi jazdę na rowerze. Trochę pozazdrościłam znajomym nowych rowerów. Potem trafiłam do klubu rowerowego „Cyklista”. Dzięki niemu znalazłam się z kolei na rajdzie w Karkonoszach i na tym wyjeździe, jedenaście lat temu, połknęłam rowerowego bakcyla – dodaje Hałajczak.

Promuje zdrowy styl życia i kontakty towarzyskie
Szóste miejsce w drugiej edycji zmagań naszych amatorów zajął Waldemar Wereszczyński.
– Uprawiałem wiele dyscyplin sportowych i to już od szóstego roku życia. Zaczęło się od pływania i to w trzech klubach, czyli w Grunwaldzie, Olimpii i Lechu Poznań. Potem w okresie dojrzewania przerzuciłem się na piłkę ręczną. Rywalizacja siedziała we mnie zawsze, ale w jej pielęgnowaniu przeszkodził mi poważny wypadek samochodowy – wspomina Wereszczyński.
Rozbrat z rekreacją zakończył się, jak to w życiu bywa, w dość przypadkowych okolicznościach. – Pewnego dnia przyszedł do mnie nasz kierownik i zasugerował, że moglibyśmy pomyśleć o stworzeniu drużyny kręglarskiej i zgłoszeniu jej do rozgrywek amatorskich na miejscowej kręgielni. Szybko złapałem bakcyla do kręgli i szybko awansowaliśmy jako firmowy team z III do I ligi – dodaje zawodnik z czołowej dziesiątki ligi Vector w Tarnowie Podgórnym.
Na kręgielni Wereszczyński bywa co najmniej dwa razy w tygodniu, a codziennie śledzi wyniki kolegów po fachu na stronie internetowej. O naszym plebiscycie prosi by nie mówić jako o kolejnym polu sportowych zmagań.
– Najważniejsze jest nie to, kto go wygra, ale to, że promuje zdrowy styl życia i towarzyskie kontakty. One są solą sportu amatorskiego i ważną częścią składową jakiejkolwiek rywalizacji – kończy Wereszczyński.

Możliwość poznawania ludzi i wymiany poglądów

Wspólna inicjatywa zadecydowała też o rozbudzeniu sportowej pasji w głowie Krzysztofa Jamrożka.

– Moja przygoda ze zbijaniem kręgli zaczęła się już dziesięć lat temu na kręgielni hotelu „Rodło” w Pile. Potem udało mi się wygrać turniej firmowy z udziałem pracowników z wszystkich krajowych oddziałów. Po przenosinach do Poznania, wspólnie z innymi kolegami, wpadliśmy więc na pomysł utworzenia ekipy bowlingowej, regularnie występującej w rozgrywkach ligowych – tłumaczy 44-letni kapitan Orange SA.

Jego zdaniem bowling można porównywać do innych dyscyplin, ale nie tak odległych ideowo jak choćby wspinaczka wysokogórska. – Czasami jeżdżę rekreacyjnie na rowerze, ale nie ukrywam, że moim sportem nr 1 jest bowling. Wyjścia na kręgielnię nie traktuję jako możliwości odreagowania od spraw służbowych, bo jednak wątki firmowe też się podczas meczów pojawiają, ale lubię przyjazną atmosferę zawodów. W dodatku w poznańskiej lidze BSA można rywalizować z zawodnikami z innych branż i firm. To daje możliwość poznania ludzi i wymiany poglądów nie tylko na temat samej gry – przyznaje Jamrożek.

Wizytówka konkursu, czyli pokonać niemożliwe
Szczególnym przypadkiem sportowca amatora z naszego konkursu jest poznański biegacz, Marcin Kęsy. Trzy lata temu zgłosił go do naszego redakcyjnego konkursu prezes WZLA, Artur Kujawiński.

– Marcin pokonał lenistwo i nadwagę. To biegacz, który pokazuje innym, że niemożliwe nie istnieje. Takie osoby powinny być pokazywane i wyróżniane. Kiedy poznałem go był żółtodziobem, zagubionym, rozpoczynającym bieganie od początku. Dziś bez wątpienia jest mistrzem – przyznaje Kujawiński.

Sam zainteresowany stara się być jednak skromny i nie lubi nadużywać podniosłych słów. – W bieganiu odnalazłem siebie i chęć do rywalizacji. Wcześniej też nie miałem czasu i pieniędzy, żeby zwiedzić pół Europy. W tyle głowy pojawia się jednak czasami taka myśl, że szkoda, iż taka przygoda z bieganiem zaczęła się dopiero w wieku 24 lat - zauważa Kęsy.
Zgłoszenia do czwartej edycjo konkursu prosimy przesyłać na adres: [email protected]

Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski