Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sutereny kamienic przy ulicy Częstochowskiej tętniły przed wojną życiem

Mariusz Kurzajczyk
Pani Maria Król ma 89 lat, ale świetnie pamięta przedwojenne czasy. Jej rodzice - Józefa i Józef Koniakowie byli dozorcami w budynkach, które należały do braci Muellerów przy ul. Częstochowskiej i Wale Piastowskim. Pochodzili z podkaliskiego Zborowa, ale w poszukiwaniu pracy przyjechali do Kalisza. Niestety, tu także z robotą było krucho. Ich krewna pracowała u trzeciego z braci - Ludwika Muellera i "wychodziła" dla Koniaków pracę u jego braci.

18 grudnia 1937 roku kaliska fabryka "Bielarnia" świętowała swoje 25-lecie. "Echo Kaliskie Ilustrowane" donosiło, że w imieniu pracowników umysłowych przemawiał p. Iljuk, a robotników reprezentował J. Kocik, który właścicielom zakładu wręczył bukiety kwiatów oraz album i srebrną winietę. Dyrektor Teodor Mueller podziękował pracownikom za "gorliwość w pracy". Uczestnicy uroczystości uczcili minutą ciszy niedawno zmarłego robotnika Józefa Cybulskiego. Z okazji jubileuszu robotnicy, którzy pracowali w fabryce od samego początku, dostali po 100 zł, a pracownicy umysłowi miesięczną pensję. Poza tym dyrekcja fabryki przeznaczyła 5000 zł na letnie kolonie dla dzieci. Wieczorem urządzono bal. Są jeszcze ludzie, którzy ten dzień pamiętają i nic dziwnego, skoro odbywał się w tym samym budynku, w którym wówczas mieszkali.

- W balu wzięło udział ponad 100 osób, w tym fabrykanci z Łodzi i kaliska elita. Było też trzech robotników, z których jeden nazywał się Gruszka - relacjonuje Maria Król, wówczas 12-letnia dziewczynka.

W końcu lat 30. przemysłowcy wybudowali cztery kamienice przy ul. Częstochowskiej. Najpierw pod numerami 7 i 9, gdzie w suterenie zamieszkała rodzina ze Zborowa. Potem do użytku oddane zostały kolejne domy przy Częstochowskiej 11 i 13, a w czasie wojny także przy Wale Piastowskim 20. Koniakowie najpierw sprzątali nowo wybudowane mieszkania, a potem byli dozorcami we wszystkich należących do Muellerów budynkach. Z tamtego czasu pani Maria przypomina sobie anegdotę związaną z dyrektorem fabryki Teodorem, synem Wilhelma. Miał on w fabrycznym biurze kochankę N., co zresztą było tajemnicą poliszynela. W trakcie przekazywania kamienic lokatorom mieszkania wizytowała żona Teodora, która w pewnym momencie wyjrzała przez okno. Traf chciał, że w sąsiednim mieszkaniu wygrzewała twarz w słońcu N.

- Muellerowa strasznie się zdenerwowała i wykrzyknęła: To i ta k... tu mieszka?! - śmieje się pani Król.

Co ciekawe, po wojnie Teodor przysłał do Koniaków list z prośbą o przekazanie go N., co też uczynili, licząc na jakieś wieści. Niestety, nie wiadomo, jakie były dalsze losy tego romansu.

Wróćmy do balu z okazji 25-lecia ,,Bielarni". Miał on miejsce właśnie w suterenie kamienic nr 7 i 9. Była tam ogromna sala, która na co dzień służyła sportowcom Kaliskiego Klubu Sportowego, który od 1934 r. faktycznie należał do Muellerów. Trenowali tu przede wszystkim tenisiści stołowi, którzy nauczyli grać w ping-ponga córkę Koniaków oraz bokserzy.

- Ping-ponga uwielbiałam, ale na boks nie mogłam patrzeć i uciekałam, jak tylko zaczynał się trening - opowiada pani Maria.

Dozorcy sprzątali salę, ale przy okazji dorabiali w trakcie treningów. W drzwiach do ich domu było okienko, przez które podawali strudzonym sportowcom ciepłe i zimne napoje, za które inkasowali po kilka groszy.

Nie tylko z tego powodu Koniakowie bardzo sobie chwalili pracę u Muellerów. Stała pensja wystarczyła na spłatę czynszu jeszcze ze starego mieszkania, a potem na zakup mebli. Nastoletnia Marysia razem z dziećmi pracowników ,,Bielarni" jeździła na letnie kolonie na Krzyżówki. Z kolei zimą w sali KKS-u dzieciarnia występował w jasełkach, po czym wszyscy obdarowywani byli paczkami ze słodyczami i cytrusami.

- Muellerów wszyscy bardzo szanowali i wcale nie musieli wyjeżdżać z Kalisza po wojnie - uważa pani Maria.

Wojna nieco zmąciła spokój w rodzinie Koniaków. Ich córka trafiła na roboty do Niemiec, choć teraz pół żartem pół serio chwali się, że pierwszego zawodu nauczyła się u bauera. Jej rodzice nadal byli dozorcami, tyle że w dużym stopniu zmienili się lokatorzy, bowiem część Polaków przymusowo wysiedlano, a ich miejsce zajmowali Niemcy. Młodszy syn Koniaków Jan urodził się w 1938 r. i dorastał w trakcie wojny, bawiąc się na podwórku z niemieckimi dziećmi. Z jednej strony to dobrze, bo był bezpieczny, a przy okazji z drugiej strony nauczył się języka. Zdarzało się, że na pytanie matki odpowiadał: Nie wiem, jak to jest po polsku...

W czasie wojny w jednym z mieszkań przy Wale Piastowskim 20 zamieszkał lekarz z Rygi, który w 1944 roku trafił na front. Jego żona z dziećmi przeniosła się do rodziny w Poznaniu, a klucze od mieszkania zostawiła Koniakom "dopóki się wojna nie skończy". Do Kalisza nigdy nie wróciła, a dozorcy przenieśli się wraz z dziećmi z sutereny na pierwsze piętro. Pani Maria mieszka tu do dziś, od czasu do czasu wspominając dobrych właścicieli "Bielarni".

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski