Poznańscy weterani przez lata błądzili, porywając na raz mniej, a raz bardziej udane eksperymenty. Kiedy pod koniec lat 80. grupa Wojciecha Hoffmanna oddalała się od heavymetalowego matecznika, szukała szczęścia najpierw na speed/thrashowych „Epidemiach”, a wydany po nich deathmetalowy „Dead End” wydaje się dziś szczytem absurdu w dyskografii twórców „Dorosłych dzieci”. Do udanych skoków w bok można zaliczyć natomiast powrotny „Awatar” z 2001 r., na którym zespołowi udało się pogodzić to, co klasyczne z nowoczesną optyką przełomu wieków.
Ostatnie płyty Turbo prezentują jednak wyraźny zwrot ku pierwotnej stylistyce poznaniaków. I „Piąty żywioł” nie stanowi pod tym względem wyjątku. - Nie chcemy porywać się na nowości, bo na koncertach widzimy, ze fani oczekują starych utworów i nie lubią zmian. My również świetnie odnajdujemy się w muzyce naszej młodości, dlatego stawiamy na klasyczny heavy metal – mówił przed nagraniem nowego albumu Hoffmann. Jak mówili, tak zrobili. Otrzymujemy materiał spójny i równy, choć chwilami przydałoby się mu więcej szaleństwa.
„Piąty żywioł” przynosi garść numerów, które z pewnością dobrze sprawdzą się na koncertach. Najwięcej do zaoferowania ma pod tym względem pierwsza połowa krążka. Taki los wróżę m. in. motörheadowsko jadącemu „Myśl i walcz”, który otwiera całość, oraz epickiemu „Sercu na stos” z podniosłym refrenem, jakby specjalnie stworzonym do śpiewania z publicznością. Od dawna też Turbo nie miało równie dobrej, jak tym razem, kompozycji tytułowej. W „Piątym żywiole” zespół zwalnia obroty i delikatnie skręca przestery, przywodząc na myśl „Blood Brothers” i „Dance of Death” Iron Maiden.
Nie jest to jednak płyta doskonała. Ponad 50 minut stylistyki tak ogranej potrafią dziś dobrze zaserwować tylko nieliczni. Utwory w drugiej połowie płyty zaczynają popadać w lekką monotonię, a już kompletnie niepotrzebnym zabiegiem było umieszczenie wśród nich anglojęzycznego „This War Machine”, gdzie ciągle zbyt grzeczny wokalista Tomek Struszczyk sili się na manierę Roba Halforda. Mankament ten wynagradza jednak „Amalgamat” - jedna z najlepszych instrumentalnych kompozycji ostatnich lat, w której Hoffmann przypomina, że w wymyślaniu gitarowych melodii mało kto może mu dorównać.
Mimo tych kilku uchybień, „Piąty żywioł” to dowód na to, że mimo zmiennych kolei losu i roszad personalnych, formie Turbo nie można wiele zarzucić. Słychać, że w odróżnieniu od zespołu, którym byli w przeszłości, nie podążają już na oślep za metalowymi trendami. Robią natomiast to, co od zawsze potrafili najlepiej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?