Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapiski na kaftanie: Poradnik biegacza

Leszek Waligóra
Leszek Waligóra
Grzegorz Dembiński
Do dobrego biegania wystarczy odrobina pompatyczności. Ot, pełnia Księżyca, muzyka z Gladiatora w słuchawkach.

Codziennie w drodze do pracy mijałem pana, którego brzuch, w czasie dostojnego truchtu, statecznie obijał się gdzieś o kolana. Bim-bam, bim-bam. Pociesznie to wyglądało. I tłumaczyło, dlaczego przy Reymonta chodniki takie zdemolowane.

Pan miał czapeczkę, miał legginsy biegowe w kolorze midnight blue, koszulkę odpowiednio obcisłą w kolorze yellow-aż-oczy-parzą. Czapeczkę miał klasyczną. I pas biodrowy miał. I zegarek odpowiedniej wielkości, zapewne pulsometr. I słuchawki miał biegowe. I co z tego, jak przez kilka miesięcy zawsze widziałem to bim-bam, bim-bam.

Aż w ubiegłym roku patrzę, pan ten sam, spodenki te same, koszulka nadal w oczy kole, buty diabli wiedzą czy te same. Ale krok jakiś bardziej sprężysty, a bim-bam już nie ma, bo nie ma co się obijać. Ożeż! Wszedł były grubas na ambicję. Oczywiście: wszedł na chwilę i zaraz zszedł. Pewnie dostał zawału w jakimś maratonie, bo już go nie widuję.

Tym niemniej, przygotowania do biegania czyniłem uważne. I to od lat. Pierwsze były buty. Buty odpowiednio drogie, boleśnie drogie. Takie, co by wstydu przed innymi biegaczami nie było. I co by wstyd był, gdyby po takim wydatku w szafie zostały. Po pierwszych biegach szczęśliwie przyplątała się kontuzja. Bolesna.

Orteza stawu kolanowego była solidna. Na tyle, że leżącego na plaży rekonwalescenta nikt nawet nie śmiał do siatkówki zapraszać. Piszczała też stosownie na wszelkich lotniskach, razu jednego pozwalając wykazać się śniadolicym celnikom czujnością. Na szczęście: spodnie kazali spuszczać półpublicznie. W kantorku, ale przy drzwiach otwartych.

Ortezę nosiłem za długo, aż w końcu nastąpił przełom. Nie wszedł mi na ambicję ten grubas sprzed roku, to wszedł inny. A mianowicie - ja. I teraz radzić już mogę.

Do dobrego biegania wystarczy odrobina pompatyczności. Ot, pełnia Księżyca, muzyka z Gladiatora w słuchawkach. Biegnę sobie, wzdycham i myślę: jest nadzieja. Żeby pobiec w maratonie potrzebowałbym zaledwie &€@?”!!& Armagedonu i muzyki z Władcy Pierścieni. Wszystkie części. Wersja reżyserska.

I nie sugerujcie, że pomogłaby tocząca się za mną kula z Indiany Jonesa. Wyprzedziłem dziś panią co miała takie dwie. Nie licząc tych z tyłu. Prawie mnie dogoniła. No, ale ona miała z górki, a ja pod. Na szczęście chyba miała też zawał.

Psy też nie pomagają. Wataha jamnikopodobnych wyżłów sąsiada, sprzedającego jaja prosto od chłopa, goni za mną zawsze do momentu, aż złapią trop. W sensie pot. Te na krótszych łapkach wtedy zwyczajnie toną. Dalej biegną te bez nosów.

Jakbyście chcieli jednak uniknąć tego bólu, doradzam ortezę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski