Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żużlowcy gonią za pieniędzmi i sławą, a zapominają o zdrowiu

Tomasz Sikorski
Kontuzje i wypadki w sporcie żużlowym są niejako wkalkulowane w ryzyko zawodowe. Ostatnimi czasy jest ich jednak stanowczo za dużo
Kontuzje i wypadki w sporcie żużlowym są niejako wkalkulowane w ryzyko zawodowe. Ostatnimi czasy jest ich jednak stanowczo za dużo Jarosław Jakubczak
Żużel w naszym kraju postrzegany jest jako sport typowo rodzinny, przyciągający na trybuny tysiące kibiców, w tym także kobiety i dzieci. Mało kto jednak pamięta, że to cały czas jedna z najbardziej urazowych i niebezpiecznych dyscyplin. Tylko w ostatnich trzech latach w wyniku obrażeń odniesionych na torze zmarli Lee Richardson, Arkadiusz Malinger, Darrin Winkler i Matija Duh. W sumie, z uwzględnieniem wszystkich odmian sportu żużlowego, równie tragicznych wypadków było aż 335! Wielu z nich z pewnością można byłoby uniknąć.

Kontuzje i wypadki w sporcie żużlowym są niejako wkalkulowane w ryzyko zawodowe. Ostatnimi czasy jest ich jednak stanowczo za dużo.

- Urazowość w tym sporcie jest w tej chwili przerażająca. Odnoszę wrażenie, że w tym roku mistrzem świata zostanie nie najlepszy zawodnik, ale ten, który cały i zdrowy przejedzie sezon. Za nami nieco ponad miesiąc ścigania, a w samym tylko Grand Prix mamy już do czynienia z prawdziwym szpitalem. Wystarczy tylko przypomnieć ostatni przypadek naszego Krzysztofa Kasprzaka - mówi Paweł Ruszkiewicz, komentator telewizyjny i żużlowy ekspert "Głosu Wielkopolskiego".

Jeżdżą ze złamanymi rękami
Podobnie sytuacja wyglądała w poprzednim roku, kiedy to z walki o tytuł z powodu urazów, wyłączeni zostali Chris Holder, Tomasz Gollob, Darcy Ward czy Emil Sajfutdinow. Holder złamał biodro, Ward łopatkę, a u Golloba stwierdzono poważne wstrząśnienie mózgu i uszkodzenie kręgu piersiowego. Sajfutdinow z kolei był tak poobijany, że przez ponad miesiąc nie mógł wsiąść na motocykl. Rosjanin choć miał szansę na medal mistrzostw świata, to jednak postanowił wcześniej zakończyć sezon. Nie wszyscy potrafią podjąć podobną decyzję. Wielu żużlowców jeździ ze złamanymi lub nie do końca wyleczonymi obojczykami, palcami, a nawet nogami.

- I to jest, moim zdaniem, problem, bo przez to stwarzają niebezpieczeństwo na torze. Mogą zrobić krzywdę sobie i rywalom. Dla mnie to nie do pomyślenia, że zawodnik po ciężkim upadku, często mocno zamroczony, wstaje i po chwili wyjeżdża do powtórki wyścigu - mówi Ruszkiewicz. Jego zdaniem to odpowiedni moment, aby nie dopuszczać do tego typu sytuacji.

- Już jakiś czas temu apelowałem, aby podczas zawodów żużlowych w parkingu byli niezależni i wyspecjalizowani lekarze, których zadaniem byłoby stwierdzenie, czy dany zawodnik jest zdolny do jazdy, czy też nie. Może wtedy by nie dochodziło do sytuacji, gdy zawodnik jeździ ze złamaną ręką, tak jak to miało miejsce w przypadku Nicki Pedersena w ubiegłym roku - dodaje Ruszkiewicz.

- W bliskim mojemu sercu ice racingu, czyli wyścigach motocyklowych na lodzie, kilka lat temu przed finałem mistrzostw świata lekarze zauważyli, że słynny Per-Olof Serenius ma zbyt wysokie ciśnienie i nie dopuścili go do udziału w zawodach. I nikt z tego powodu nie protestował. Podobnie powinno to wyglądać na żużlu. Jestem też za tym, żeby zawodnicy, którzy często upadają na tor, a jest takich sporo, byli obligatoryjnie kierowani na specjalistyczne badania - dodaje nasz ekspert.

Czy te propozycje mają szanse wejść w życie?
- Na razie pewnie nie. O bezpieczeństwie mówi się zresztą tylko wtedy, gdy dojdzie do tragedii. A moim zdaniem, to już najwyższa pora, aby do akcji wkroczyła Międzynarodowa Federacja Motocyklowa. Obecnie w żużlu duży nacisk kładzie się na ekologię, dba się o środowisko. Wszystko fajnie, ale równie ważne jest to, by dbać o zdrowie zawodników. Zwłaszcza że oni sami często nie potrafią tego zrobić - uważa Ruszkiewicz.

To wszystko z chciwości
W tym momencie dochodzimy do kolejnego istotnego problemu tej dyscypliny sportu, czyli zbyt dużej liczby startów. Chyba tylko w żużlu zawodnicy mogą reprezentować barwy różnych klubów z różnych lig. To prowadzi do absurdów, bo niektórzy w tygodniu potrafią wystartować w trzech ligach. W poniedziałek i piątek w Anglii, we wtorek w Szwecji, a w niedzielę w Polsce. Do tego dochodzą jeszcze różnego rodzaju turnieje. W efekcie żużlowcy cały tydzień spędzają w podróży, śpiąc w busie i nie mając czasu na odpoczynek.

- To wszystko bierze się z chciwości. Zawodnicy gonią za pieniędzmi i startują gdzie tylko się da. Najchętniej w imprezach komercyjnych. A tych jest coraz więcej. Zwłaszcza teraz, gdy wzrosło zainteresowanie żużlem ze strony telewizji - twierdzi Ruszkiewicz. W tym przypadku trudno o regulacje odgórne, bo zawodnicy zawsze będą przeciwni jakimkolwiek zakazom. To oni sami muszą więc skalkulować, czy warto im gonić na drugi koniec Europy, by wystartować w podrzędnych zawodach i zainkasować kilkaset euro, czy też w spokoju przygotować się do ważnej imprezy.

Dobry przykład w tym względzie dał Martin Smolinski, który w tym roku zrezygnował z udziału we wszystkich rozgrywkach ligowych.

- Awansowałem do Grand Prix i wszystko podporządkowałem walce o tytuł mistrza świata. Nie chcę się rozdrabniać. Od czasu do czasu, by utrzymać wysoką formę, wystartuję w innych zawodach. W żadnych rozgrywkach ligowych nie chcę jednak jeździć - mówi Niemiec.

I jak na razie jego taktyka przynosi efekty, bo choć przed sezonem był traktowany z przymrużeniem oka, to jednak wygrał inauguracyjny turniej w Auckland i jest w czołówce najlepszych żużlowców świata.

Nie potrafią się skonsolidować
Niemiec traktowany jest jednak trochę jak dziwoląg. Reszta zawodników jak mantrę powtarza, że byle jakie zawody są lepsze od treningu i nie widzi świata poza czubkiem swojego nosa. To prowadzi do tego, że środowisko żużlowe nie potrafi się skonsolidować. I to także w istotnych dla siebie sprawach. Tak było choćby wtedy, gdy wprowadzano nowe, ekologiczne, ale przy tym nieprzystosowane do żużla tłumiki. Niemal wszyscy zawodnicy byli im przeciwni i na każdym kroku podkreślali, że wprowadzenie nowego sprzętu będzie się wiązało z większą liczbą wypadków.

Efekt? Zero protestu, zero solidarności. W momencie, gdy mała grupa polskich zawodników, z Tomaszem Gollobem na czele, powiedziała "nie" temu pomysłowi, reszta środowiska odwróciła się do nich plecami.

- Wprowadzenie nowych tłumików, to był błąd. Nie dość, że silniki się teraz przegrzewają, to jeszcze inaczej prowadzi się motocykl. Jestem zdania, że wielu wypadków można byłoby uniknąć, gdyby nie te nieszczęsne tłumiki - podkreśla na każdym kroku Gollob, z którego zdaniem trudno nawet polemizować. W podobnym tonie mówi zresztą większość żużlowców.

- A skoro oni tak mówią, to trzeba im wierzyć. To przecież oni ryzykują swoje zdrowie i kości. Ja nigdy nie jeździłem na tym sprzęcie, więc nie chcę się tutaj wymądrzać. Całkowicie jednak polegam na opinii swoich młodszych kolegów z toru. Jeśli twierdzą, że obecnie gorzej prowadzi się motocykl, to ja im wierzę - zapewnia Paweł Jąder, menedżer Fogo Unii Leszno.

Na rynku pojawiły się już nowe, lepsze i co ważne spełniające wszystkie normy głośności tłumiki. Akceptują je żużlowcy, ale międzynarodowa federacja nie chce przyznać im homologacji. Dlaczego? Nie wiadomo, ale jest takie mądre powiedzenie, że jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze. Zdrowie żużlowców w tym przypadku jest na drugim planie. No, ale skoro oni sami nie potrafią o nie zadbać... Niektórzy z zawodników ze zdrowiem rywali nie liczą się też na torze, bo nie da się ukryć, że rywalizacja na torze staje się coraz ostrzejsza.

Zamyka się oczy i trzyma gaz
- Każdy z wypadków jest inny i każdy należy analizować oddzielnie. Moim zdaniem duży wpływ na wzrastającą liczbę kolizji ma wysoka jakość sprzętu, jakim dysponuje coraz większa liczba zawodników. Dzisiaj to już żaden problem, by kupić i przygotować bardzo dobry silnik. To powoduje, że rywalizacja staje się coraz bardziej wyrównana. Obecnie w Enea Ekstralidze każdy może dogonić każdego. Czasami więc żużlowcy walczą na krawędzi ryzyka- uważa Jąder.

Niestety, zdarza się i tak, że tę krawędź przekraczają. Im wyższa ranga zawodów, tym głośniej trzeszczą kości.

- Grand Prix napędza zawodników do tego, aby byli najlepsi. Jazda w tym cyklu daje duże doświadczenie, ale również często zmusza do tego, by zamknąć oczy i przytrzymać manetkę gazu. Stąd tak dużo kontuzji, gdyż w przypadku gdy ktoś spisze się dobrze w Grand Prix, wymaga się od niego tego samego w lidze - uważa Emil Sajfutdinow, cytowany przez portal Sportowe Fakty.

To wszystko powoduje, że jest coraz mniej zawodów, w których nie doszłoby do poważnej kolizji na torze, a to rzecz jasna przekłada się na liczbę kontuzji. Sezon żużlowy dopiero co się zaczął, a niemal każdy zespół ligowy ma problemy z kontuzjami zawodników. Tak jest choćby w Fogo Unii Lesznie, z której na stół operacyjny trafił już Kenneth Bjerre. W Carbon Starcie Gniezno liczba zawodników przebywających na L4 jest dłuższa i są na niej takie nazwiska jak Kim Nilsson, Wadim Tarasenko i Adam Skórnicki. A to tylko dwa kluby z Wielkopolski!

Aż strach pomyśleć jakby wyglądała ta statystyka, gdyby nie dmuchane bandy, które już niejednemu żużlowcowi pozwoliły wyjść obronną ręką z poważnej opresji. Nawet jednak one nie gwarantują większego bezpieczeństwa na torze. W pogoni za punktami, zwycięstwami i pieniędzmi zawodnicy czasami nie potrafią przymknąć gazu. Jasne, żużel, to nie szachy i żeby go uprawiać, trzeba być prawdziwym twardzielem. Co innego jednak odwaga, a co innego brak zdrowego rozsądku i nadmierna brawura. Warto, żeby o tym żużlowcy pamiętali, bo turniejów memoriałowych mamy już i tak stanowczo zbyt wiele.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski