Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zygmunt Warczygłowa: Najlepszy malarz wśród motorniczych

Błażej Dąbkowski
Zbyszek Wybicki posiada ok. 90 prac poznańskiego artysty. Tylko niemiecka rodzina Hilpertów ma większą kolekcję
Zbyszek Wybicki posiada ok. 90 prac poznańskiego artysty. Tylko niemiecka rodzina Hilpertów ma większą kolekcję Adrian Wykrota
Mówi się, że Zygmunt Warczygłowa był poznańskim Nikiforem. Jego przyjaciele obruszają się na to porównanie. Mają rację - o dziwaku z Krynicy słyszał niemal każdy, o tramwajarzu-malarzu, tylko pasjonaci

Zawodowcem nie jestem, bo nie ukończyłem Akademii Sztuk Pięknych, ale nie czuję się też malarzem naiwnym, bo naiwny to ja nie jestem. Nie chciałbym też być zaliczany do tak zwanych malarzy niedzielnych, bo na przykład w niedzielę nie maluję nigdy. A więc kim jestem? Jestem malarzem niezależnym, samorządnym i samorodnym" - w taki sposób na pytanie kim jest, odpowiadał Zygmunt Warczygłowa, najlepszy malarz wśród motorniczych i najlepszy motorniczy wśród malarzy. Dziś artysta nieco zapomniany, choć patrząc na ilość wystaw, jakie zorganizowano mu poza granicami Polski, mógłby stać się ikoną Poznania.

Poznański Nikifor?
- Kocham to miasto, ale ono nie ma pomysłu na swój wizerunek. Posiada nic niewartą gwiazdkę, a nie potrafi skorzystać z gotowej postaci, by na trwałe wpisać ją w historię Poznania. Posiadamy tylko trzy fantomy - Starego Marycha, Kolejorza i koziołki. Dlaczego brakuje miejsca dla tak nieszablonowego artysty? - denerwuje się Adam Kochanowski, wieloletni dziennikarz Radia Polskiego i Telewizji Polskiej, przyjaciel Warczygłowy.

O malarzu mówi się, że był poznańskim Nikiforem, jednak Kochanowski obrusza się, ilekroć słyszy takie porównanie. - Do cholery doprowadzało mnie to sformułowanie, to dwie różne osoby, dwie historie. Nie można ich łączyć - wyjaśnia.

To prawda, charaktery obu znacząco się różniły - Nikifor Krynicki był samotnikiem, dziwakiem, mówił bełkotliwie i niewyraźnie. Warczygłowa, choć niewykształcony, miał wielu przyjaciół, chętnie rozmawiał z dziennikarzami, ba, każdy swój wywiad odhaczał w notatniku.

- Spokojny, wyciszony człowiek o wysokiej kulturze. Jego ogromną zaletą było to, że potrafił słuchać. Sztuką jednak specjalnie się nie interesował, jego biblioteka składała się z albumu Rembrandta i katalogów zaprzyjaźnionych artystów - opowiada Kochanowski.

Dziś pozostało już tylko kilka osób zgłębiających biografię artysty, ale żadna z nich nie wie, ile prac tak naprawdę namalował. Sam Warczygłowa w jednym z wywiadów przyznał, że 3,5 tys. Były to fikcyjne miasta, choć nie pozbawione elementów poznańskich, takich jak Okrąglak czy Ratusz.

- To technicznie możliwe, bo przyjmuje się, że zaczął malować w 1956 r., a zmarł 1988 r., więc wychodzi 100 prac na rok. Pierwsze olejne obrazy datował dziennie. Mam 3 prace, które zostały stworzone w przeciągu 9 dni. Nawet w czasie pobytów w sanatorium nie przestawał malować, bo się nudził - wyjaśnia Zbyszek Wybicki, poznański przedsiębiorca posiadający jedną z największych kolekcji obrazów Warczygłowy.

Artysta urodził się 19 grudnia 1922 r. w wielodzietnej rodzinie na Jeżycach, jego ojciec pracował na kolei, dlatego przeniesiono ich na Wildę do kolejarskich domów przy ul. Rolnej. W 1939 r. pojechał na wakacje w okolice Sanoka i Jasła, tam zastała go wojna. Niemcy zmusili go do pracy w kopalni w Wałbrzychu, z której jednak, jak twierdził, uciekł i znalazł się w Niemczech. Tam pracował u bauera w Dessau. Kiedy po zakończeniu wojny wrócił do Polski, dowiedział się, że ma córkę. Jego żona mieszkała wtedy w Łebie.

- Na Pomorzu stał się poważnym urzędnikiem, który miał szansę na objęcie posady prezydenta miasta, jednak ostatecznie został rybakiem - mówi były dziennikarz Telewizji Polskiej.

Wędkarz, tramwajarz
W tym miejscu historia zatoczyła koło, bowiem po pożarze domu, Warczygłowa na początku 1954 r. postanawia wrócić do Poznania i zostać... motorniczym. Za nastawnikiem bimby spędził 7 lat, choć kochał tę pracę, ze względu na astmę, a także pierwsze objawy choroby Parkinsona, musiał przejść na rentę inwalidzką. To także zmusiło go do odstawienia farby olejnej, zmieniając ją na akwarele.

Był rok 1966. Wtedy po raz pierwszy o malarzu usłyszał Adam Kochanowski. - Pewnego dnia prosto z konkursu plastycznego amatorów wędkarzy, który odbywał się w Zamku, przyszedł do mnie mój przyjaciel Zbyszek Kaja. Powiedział, że poznał faceta, zapalonego wędkarza, dawniej tramwajarza, który maluje świetne rzeczy. Pobiegłem, zachwyciłem się od razu - wspomina.

Pierwsza indywidualna wystawa Zygmunta Warczygłowy odbyła się w grudniu 1968 r. Pokazał wtedy 41 obrazków w technice mieszanej. Dlaczego obrazki, a nie obrazy? - Ze Zbyszkiem postanowiliśmy Zygmunta wylansować, tak by stanął obok Nikifora, Ociepki, Wróbla i innych prymitywistów. Nie chciałem go jednak tak nazywać, dlatego został malarzem samorodnym, a jego prace od tamtej pory nazywaliśmy obrazkami, a nie obrazami. To były małe prace, w swojej karierze namalował tylko jeden duży obraz, który znajduje się w Urzędzie Miasta - kontynuuje dziennikarz.

Po dwóch latach nadszedł czas na drugą wystawę w Poznaniu w saloniku Towarzystwa Miłośników Miasta Poznania przy Starym Rynku. To też był początek międzynarodowej kariery malarza, zaczął wtedy funkcjonować w Niemczech i Holandii. Co ciekawe, żaden ze współczesnych poznańskich plastyków nie jest tak muzealnie notowany jak on. Jego małe dzieła można podziwiać w muzeum w Hamburgu czy Bratysławie, a wystawy pojawiły się Anglii, Austrii, Włoszech, na Węgrzech, w Australii i USA.

Obrazy coraz chętniej znajdowały nabywców, a w domu Warczygłowów robiło się coraz tłoczniej. Jego malutką, ciemną oficynę na Wildzie, trudno było nazwać miejscem reprezentacyjnym. Dlatego Adam Kochanowski postanowił działać, angażując w pomoc artyście ówczesnego prezydenta Poznania Andrzeja Wituskiego. Udało się. Malarz dostał przydział na dwupokojowe mieszkanie na os. Zwycięstwa. Był to czas, kiedy Zygmunt Warczygłowa coraz mocniej podupadał na zdrowiu, miał siły, by przemieszczać się jedynie na balkon, ale nie przestawał malować. Od połowy lat 80. w jego obrazach coraz częściej gościł motyw zimy, sam artysta mawiał "zima to śmierć". Ta nadeszła 12 października 1988.

Co było tak pasjonującego w jego pracach, że zaczęły się one pojawiać poza granicami Polski? - Znalazłem w nich ciepło, optymizm. To bardzo precyzyjne rysunki, idealnie wypełnione farbą. Zygmunt posiadał wrodzony talent do barw - stwierdza Zbyszek Wybicki. Kolekcjoner osobiście nie zdążył już poznać Warczygłowy, gdyż w jego pracach zakochał się dopiero na początku lat 90. W swoim domu zgromadził ok. 90 dzieł motorniczego. To największy zbiór w naszym kraju i drugi co do wielkości na świecie. - Niemiecka rodzina Hilpertów dysponuje 160 obrazami, natomiast holenderska Ottenów 39 - precyzuje przedsiębiorca. Wybicki cały czas szuka kolejnych, gdyż do tej pory udało mu się skatalogować ok. 800 prac.

Większość jego prac jest rozproszona wśród niezliczonej ilości ludzi - znających go osobiście, bo niemal każdy, kto miał z nim kontakt, otrzymywał prace. Rozdawał je dziennikarzom, którzy o nim pisali, pracownikom galerii, organizującym wystawy. Kilka obrazów trafiło też do laureatów konkursu Wieniawskiego.

Wśród takich osób znalazł się Paweł Kostrzewa, a w zasadzie jego kuzynka. - Kiedy podchodziła do egzaminu na prawo, potrzebowała kogoś, kto pomógłby jej z nauką języka rosyjskiego. Poleciłem jej wtedy mojego kolegę. W zamian otrzymałem od niej obraz Warczygłowy, choć wtedy nie wiedziałem, kim on jest. Wisiał w mieszkaniu mojej mamy, ale po jej śmierci spakowałem go do kartonu i zapomniałem o nim. Aż w końcu wybrałem się na wystawę do Arsenału i do rąk wpadła mi książka o Warczygłowie - opowiada mieszkaniec Kiekrza.

Zdaniem Wybickiego wszystkie prace, które trafiły poza granice Polski, nie są już do odzyskania.

- U nas osoby są emocjonalnie związane z jego dziełami, tymczasem za granicą Warczygłowa nie funkcjonuje jak pierwsza liga malarstwa, by go szukać i na szeroką skalę nim handlować - przyznaje kolekcjoner.

Obecnie trudno ustalić wartość rynkową prac Warczygłowy, bowiem, jak tłumaczy Wybicki... nazwisko artysty praktycznie na nim nie funkcjonuje.

- Krytyk artystyczny i kolekcjoner Andrzej Banach w sposób profesjonalny i metodyczny promował Nikifora, mając dostęp do kilkuset jego prac, rozpoczął też medialny szum wokół niego. Wydawał książki, organizował wystawy. Znaleźli się chętni na zakup, a mając monopol na prace, mógł tym sterować. U Warczygłowy czegoś takiego nie było, po wystawach nikt nie organizował aukcji. Relacje cenowe w przypadku poznaniaka próbuje się przenieść z Nikifora, ale jego prace są droższe, stoją od 800 zł do 3,5 tys. zł - tłumaczy przedsiębiorca.

Czy Poznań będzie pamiętał o swoim malarzu samorodnym? Od kilkunastu lat starają się o to jego przyjaciele i miłośnicy kreski Warczygłowy. Były już próby nazwania zajezdni tramwajowej na Franowie jego imieniem, co zakończyło się fiaskiem. Podobnie stało się z przystankiem mu poświęconym. - Należy mu się co najmniej ulica, to w końcu najsłynniejszy polski tramwajarz, ba, nawet europejski! - kończy Adam Kochanowski.

Malarstwo prymitywne
To prąd w sztuce wywodzący się z kultury ludowej, jego przedstawiciele to głównie niewykształceni artyści, którzy tworzyli z potrzeby serca. Charakterystyczną cechą prymitywizmu są upraszczanie form oraz skrajny realizm. Najbardziej znanym i cenionym na świecie prymitywistą był Henri Rousseau (Celnik). Najsłynniejszymi polskimi malarzami prymitywistami byli Nikifor Krynicki, Teofil Ociepka czy Karol Kostur.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski