Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

71 lat z "Głosem": Gdzie wtyka nos reporter? Wszędzie, gdzie tylko się da

Anna Jarmuż
Gdzie wtyka nos reporter? Wszędzie, gdzie tylko się da
Gdzie wtyka nos reporter? Wszędzie, gdzie tylko się da Grzegorz Dembiński
Wypracowane przez lata kontakty, umiejętność rozmowy z ludźmi, wytrwałość i determinacja, a niekiedy zwykłe szczęście - to recepta na sukces. W rozumieniu dziennikarzy „Głosu” tym sukcesem jest ciekawy i rzetelny tekst.

Lato - pora gorąca, ale też deszczowa. Na jednym z osiedli w podpoznańskich Plewiskach wybiły studzienki kanalizacyjne. Dziennikarka dyżurna Marta Danielewicz wraz z fotoreporterem jadą na miejsce zdarzenia.

- Miałam na sobie sukienkę i sandały. To nie był odpowiedni strój. Ulica była całkowicie zalana, pływały tam fekalia. Samochód musieliśmy zostawić kilka przecznic wcześniej. Baliśmy się, że tam ugrzęźnie - wspomina Marta.

O tym, że w tej pracy trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność, przekonała się wielokrotnie.

- Pisałam reportaż o pracy wiejskiego weterynarza. Mój rozmówca podszedł do sprawy bardzo poważnie, zabrał mnie do swoich małych pacjentów - wspomina Marta Danielewicz. Jak mówi, było to bardzo ciekawe doświadczenie. Po wyjściu z obory, musiała jednak odwiedzić drogerię. Szła na spotkanie z poznańskim prokuratorem.

Ważne jest też szczęście. Czasem nawet dziennikarz jadący zbierać informacje do materiału nie wie, co przyniesie dzień.

- Przy okazji przygotowywania tekstu na temat dopalaczy pojechałem na słynącą z ich sprzedaży ulicę Mostową - wspomina Norbert Kowalski. - Gdy już byłem na miejscu, podeszła do mnie dziewczyna, która spytała wprost: potrzebujesz czegoś? Kiedy wyraziłem chęć zakupu modnego wówczas „Mocarza”, odparła, że ma dużo innych rzeczy, a następnie zaprowadziła mnie na klatkę schodową jednej z kamienic. Kupiłem to, co chciałem. Prowokacja się udała. W tym samym czasie w Urzędzie Wojewódzkim trwała konferencja prasowa na temat nasilenia problemu dopalaczy.
Szczęście dopisało też Norbertowi w innej sytuacji. Po głośnej sprawie gwałtu na staruszce w leszczyńskim kościele pojechał z fotoreporterem na miejsce zdarzenia.

- Odwiedziliśmy komendę policji, sąd, parafię... i niczego się nie dowiedzieliśmy. Zrezygnowani i głodni udaliśmy się do sklepu. Pani ekspedientka okazała się bardzo rozmowna. Poznaliśmy całą historię, łącznie z tym, gdzie mieszka młodociany przestępca - wspomina Norbert.

Czasem, przy okazji pracy nad jednym tematem, rodzą się kolejne. Tak się stało, gdy Marta Danielewicz przygotowywała reportaż na temat bezdomnych, którzy sypiają w klatkach schodowych na poznańskich blokowiskach.

- Bezdomnych akurat tam nie było. Był za to dozorca, który okazał się potomkiem hrabiowskich rodzin Mielżyńskich i Potockich. Jego historia stała się tematem innego artykułu - wspomina Marta.

Każdy dziennikarz wie, że nabyte raz znajomości, należy pielęgnować.

- Mam swoje kontakty - miejskich działaczy, architektów - wylicza Karolina Koziolek. - Nie każdy jednak podnosi słuchawkę telefonu, gdy tylko dzieje się coś interesującego. Dlatego ważne jest, by spotykać się z ludźmi jak najczęściej. Bywa, że pomysł na ciekawy materiał rodzi się podczas zwykłej rozmowy.

- Gdy człowiek potrafi słuchać, rozmówcy się otwierają. Często mówią mu więcej, niż początkowo chcieli powiedzieć - dodaje Bogna Kisiel. Jak przyznaje, sama bardzo pielęgnuje znajomości z miejskimi i osiedlowymi radnymi. Jej kontakty z urzędnikami i mieszkańcami są najlepszym źródłem wiedzy. Współpraca nie układałaby się jednak tak dobrze, gdyby nie wzajemne zaufanie.
- Nie zdradzam swoich informatorów. Czasem, osoba od której coś wiem, nie wypowiada się nawet w moim tekście - wyjaśnia Bogna.

Zaufanie trzeba umieć wzbudzić także u obcych osób. To niełatwe zadanie.

- W swojej pracy często spotykam się z ludźmi w intymnych momentach - chorobie, ciężkiej sytuacji życiowej. Oni muszą wiedzieć, że ich nie skrzywdzę, nie napiszę na dużo - mówi Marta Żbikowska. - Moja praca nie polega tylko na pomocy. Opisuję rzeczywistość taką, jaka ona jest, choć nie wszystkim się to podoba.

Dziennikarz musi umieć słuchać, ale też robić to uważnie. Zwłaszcza, jeśli zajmuje się... polityką.

- Politycy mówią mi o pewnych sprawach, gdy jest to dla nich ważne - aktualnie się tym zajmują. Zdarza się jednak, że chcą pogrążyć swojego przeciwnika. Dlatego, trzeba ważyć ich słowa. Zastanowić się, czy informacja jest prawdziwa, czy też to zwykła złośliwość - tłumaczy Paulina Jęczmionka.

Tematy leżą na ulicy. Świat poszedł jednak do przodu. Dziennikarz nie może być obojętny na to, co dzieje się w sieci. Czasem i internet jest źródłem informacji. Dla Pauliny przydatna bywa strona sejmowa.

- Są tam projekty ustaw. Czasem warto się w nie wczytać, a nie opierać się na ogólnikach i tym, co powiedzą posłowie. W projektach ustaw można znaleźć informacje, o których nie mówi się głośno, a po przyjęciu będą miały znaczący wpływ na życie ludzi - wyjaśnia Paulina Jęczmionka.

Równie przydatne i inspirujące mogą być nawet protokoły z posiedzeń sejmowych komisji.

- Z jednego dowiedziałam się, że nasz były poseł Romuald Ajchler upomniał się o dodatkowe emerytury dla posłów. Mówienie w czasie kryzysu o tym, że politycy mało zarabiają, było dość kontrowersyjne - mówi Paulina.
Dziennikarz powinien być wytrzymały - nie tylko psychicznie, ale też... fizycznie. Zwłaszcza, gdy musi spędzić cały dzień nad Wartą.

- Do sprawy zaginięcia Ewy Tylman rzadko bywałem nad rzeką. Dziś okolice mostu św. Rocha znam jak własną kieszeń - przyznaje Norbert. Jak mówi, na długo zapamięta listopadowy weekend, kiedy szukano dziewczyny w wodzie.

- Nie było jeszcze mrozu, ale wiał zimny wiatr. Stojąc wraz z innymi dziennikarzami na brzegu, po kilku godzinach marzyłem tylko o kubku ciepłej herbaty. Łącznie w ten weekend spędziłem nad Wartą co najmniej kilkanaście godzin - wspomina tę przygodę.

Czasem, gdy wracał z takich poszukiwań do redakcji, do deadlinu, czyli zamknięcia numeru, brakowało półtorej godziny. - To był wyścig z czasem - mówi Norbert.

Ale czas potrafi też dłużyć się w nieskończoność. Na przykład wtedy, gdy do późnych godzin nocnych czeka się na konferencje prasową w poznańskiej prokuraturze.

- To była ta sama sprawa. Chodziło o zaginięcie Ewy Tylman. Prokuratura miała postawić zarzuty Adamowi Z., podejrzanemu o zabicie dziewczyny. Od tego zależało też, czy zostanie złożony wniosek o jego areszt - tłumaczy Joanna Labuda. - Tego dnia byłam w prokuraturze czterokrotnie. Tyle razy przekładano godzinę konferencji prasowej. Ostatecznie odbyła się ona po północy. Wyszłam stamtąd po godzinie pierwszej w nocy. O drugiej myłam jeszcze na stacji benzynowej samochód. Tydzień po zaginięciu dziewczyny był tak intensywny, że wcześniej zwyczajnie nie miałam czasu tego zrobić, a już był naprawdę brudny - dodaje Joanna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski