Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czerwiec 1956: Jak zdobywaliśmy broń... [wspomnienie]

Sławomir Kmiecik
Na ulicy Dąbrowskiego Henryk Rodewald widział, jak z czołgu strzelają do bezbronnych ludzi. Wtedy poczuł, że trzeba stawić opór. dołączył do grupy, która rozbrajała posterunki milicji
Na ulicy Dąbrowskiego Henryk Rodewald widział, jak z czołgu strzelają do bezbronnych ludzi. Wtedy poczuł, że trzeba stawić opór. dołączył do grupy, która rozbrajała posterunki milicji Fot. Andrzej Szozda
Na ulicy Dąbrowskiego Henryk Rodewald widział, jak z czołgu strzelają do bezbronnych ludzi. Wtedy poczuł, że trzeba stawić opór. Wiedziony młodzieńczą brawurą, dołączył do grupy, która podczas Poznańskiego Czerwca '56 rozbrajała posterunki milicji - pisze Sławomir Kmiecik

W 1956 roku Henryk Rodewald miał 19 lat. Od roku - jako absolwent szkoły zawodowej przy Zakładach im. Stalina w Poznaniu (H. Cegielski) - pracował w dziale transportu Fabryki Papieru "Malta" przy ulicy Wołkowyskiej, gdzie - jak mówi - niewiele się działo. Kiedy więc 28 czerwca rano, krótko po godzinie ósmej, koleżanka z kadr powiedziała mu, że był telefon z Cegielskiego, że tamtejsi robotnicy zastrajkowali, poderwał się na równe nogi.

ZOBACZ: ZDJĘCIE HENRYKA RODEWALDA Z LAT 50.

PRZECZYTAJ TAKŻE:
Czerwiec 1956: Lekarz w zranionym mieście
Czerwiec'56: Bronią były butelki z benzyną...

- Natychmiast z dwoma kolegami poszliśmy do kotłowni uruchomić syrenę fabryczną - opowiada pan Henryk. - Nie zastanawiając się wiele, włączyłem ją, a kiedy rozległ się sygnał, cała fabryka stanęła. Nikt z zarządu fabryki jednak nie interweniował. Dyrektorzy byli najwyraźniej przestraszeni tym, co się dzieje.

Z fabryki na barykadę

Zaraz potem około 20 młodych robotników, a wśród nich Henryk Rodewald, wyruszyło zakładowym autobusem do centrum Poznania.
- Starsi pracownicy obawiali się konsekwencji i zostali na miejscu, ale my, czując podekscytowanie, pojechaliśmy na plac Wiosny Ludów - relacjonuje pan Henryk. - Doszliśmy do ulicy Marcinkowskiego, gdzie przed bankiem stał czołg. Wiedzieliśmy już, że to nie przelewki. Poszliśmy na Młyńską, a tam demonstranci zdążyli zdobyć więzienie. Cele były puste, ale paru więźniów nie chciało uciekać. Jeden z nich mówił, że zostały mu tylko dwa tygodnie do końca kary, więc nie warto ryzykować.

Czekamy na wspomnienia

Osoby, które chciałyby na łamach "Głosu Wielkopolskiego" opowiedzieć o swoim udziale w wydarzeniach Poznańskiego Czerwca 1956 i udostępnić zdjęcia lub inne pamiątki, prosimy o kontakt pod numerem telefonu: 61 860 60 82 lub pod adresem e-mailowym: [email protected]. Można także zgłaszać się osobiście w redakcji lub przesyłać spisane relacje pod adres: "Głos Wielkopolski", ul. Grunwaldzka 19, 60-782 Poznań, z dopiskiem "Czerwiec 1956".

Tymczasem tłumy ciągnęły do centrum. Henryk Rodewald dotarł na most Teatralny, gdzie stała przyczepa tramwajowa. Ktoś krzyknął, żeby przepchnąć ją na ulicę Dąbrowskiego i zrobić barykadę na rogu ulicy Kochanowskiego, przy której mieścił się budynek Urzędu Bezpieczeństwa.
- Tak też zrobiliśmy - opowiada pan Henryk. - Przewróciliśmy przyczepę na bok, w stronę siedziby bezpieki. Potem w euforii pobiegliśmy do pobliskiego sklepu spożywczego i wzięliśmy sobie po butelce piwa. Przyznaję, że nie zapłaciliśmy. Ludzie byli w emocjach, brali, co chcieli. Napięcie tymczasem rosło. Patrzyłem zszokowany, jak z ulicy Kochanowskiego wyjeżdżają dwa czołgi T-34. Pierwszy zepchnął na bok przyczepę tramwajową, skręcił w prawo w Dąbrowskiego, potem nagle obrócił się w lewo, złamał drzewo i za kinem "Rialto" wjechał na chodnik, po czym uderzył lufą w mur kamienicy.

Czołgi przeciw ludziom

Drugi czołg, kierując się w stronę rynku Jeżyckiego, nagle zaczął strzelać z karabinu maszynowego. To był szok! Widziałem, że ludzie padają, więc rzuciłem się na chodnik i na czworakach uciekłem do bramy. Było tam już kilkanaście osób. Ktoś krzyknął, że skoro do nas strzelają, to trzeba zdobyć broń. Był to prawdopodobnie Janusz Kulas, który miał potem proces jako przywódca "bandy zbrojnej". Na to wezwanie poszliśmy całą grupą do bazy transportowej przy Dąbrowskiego i wsiedliśmy do ciężarówki Star 21 z napisem na drzwiach szoferki: Centrala Obrotu Zwierzętami Rzeźnymi.

Zapadła decyzja, żeby jechać na Ogrody do Wyższej Szkoły Rolniczej, bo tam prowadzone są zajęcia z przysposobienia wojskowego i w magazynie trzymają broń.

- Włamaliśmy się do piwnicy i wzięliśmy parę sztuk kbks-ów i rakietnic, a kilku z nas ubrało się w brezentowe kurtki z parcianym pasem - opowiada Henryk Rodewald. Tak wyposażeni pojechaliśmy na Junikowo, na posterunek Milicji Obywatelskiej. Po dwóch strzałach w powietrze milicjanci poddali się i zostali wyprowadzeni na podwórko. My tymczasem ośmieleni tym sukcesem wynieśliśmy z magazynu kilkanaście sztuk broni.

- Któryś z rozochoconych kolegów krzyknął, żeby "rozwalić" gliniarzy. W ich obronie stanęła jednak tramwajarka z naszej grupy, która jechała w szoferce. Naubliżała mundurowym, ale nie pozwoliła do nich strzelać. Poparłem ją, bo też byłem przeciwny zabijaniu. Broń mieliśmy mieć do obrony - podkreśla Henryk Rodewald.

Rajd po komisariatach

Sam nie wziął karabinu, ale kiedy padł pomysł, żeby zająć kolejny posterunek MO, z grupą ruszył do Swarzędza. Po oddaniu strzału w powietrze wbiegli do komisariatu, który milicjanci zdążyli opuścić.

- Widziałem tylko, jak jeden wydostaje się przez okno, a drugi ucieka na piętro - relacjonuje pan Henryk. - Dostaliśmy się do magazynu broni, z którego wzięliśmy następne kilka sztuk broni. Mnie trafiła się pepesza z okrągłym magazynkiem. Byliśmy jak w transie. Wróciliśmy do Poznania i zatrzymaliśmy się przy moście Dworcowym. Kilku kolegów poszło z bronią w kierunku ulicy Kochanowskiego, gdzie trwały walki.

- Tymczasem Janusz Kulas po krótkim postoju zarządził nową wyprawę na komisariat MO na Wildzie. Zebrało się kilkanaście osób, w tym dwie dziewczyny, które usiadły w szoferce z kierującym Kulasem. Na ulicy Krzyżowej posterunek był już rozbrojony i pusty, więc pojechaliśmy na Dębiec. Zatrzymaliśmy się na Opolskiej i przez tory dostaliśmy się na tyły posterunku. Nie zdołaliśmy się jednak włamać, bo drzwi były tam solidne. Nie pomogło nawet strzelanie w zamek, a na dodatek jeden z kolegów został ranny od rykoszetu. Wycofaliśmy się.

- Kulas z krwawiącym chłopakiem odjechał do miasta, a my koło kościoła na Dębcu zatrzymaliśmy ciężarówkę Lublin. Wysadziliśmy szofera i ruszyliśmy do Lubonia, nie wiedząc jednak, gdzie mieści się tam komisariat MO. Napotkani ludzie byli przestraszeni i nie chcieli nam wskazać drogi. Ruszyliśmy w stronę Puszczykowa. Przy pętli autobusowej w Lasku trafiliśmy na milicjanta, któremu odebraliśmy pistolet TT. To było jednak zdarzenie pechowe dla kolegi z naszej grupy, Józefa Rybaka, bo ten funkcjonariusz znał go prywatnie i wsypał go później, gdy zaczęły się śledztwa - ciągnie opowieść Henryk Rodewald.

Witani jak powstańcy

Na razie jednak, w czwartek 28 czerwca 1956 roku, czuli się jak zwycięska armia. W Puszczykowie zatrzymali się przed dworcem PKP przy pomniku z czerwoną gwiazdą i zrobili zbiórkę w szeregu. Było ich piętnastu. Zwartą grupą pojechali na ulicę Poznańską, gdzie w piętrowej willi mieścił się posterunek MO.

- Włamaliśmy się po ostrzelaniu zamka w drzwiach - opowiada pan Henryk. - Huk był taki, że na chwilę straciłem słuch i nie brałem udziału w rozbrajaniu. Pojechałem jednak dalej z grupą do Mosiny, gdzie ludzie witali nas radośnie jak powstańców, a kelner z restauracji przyniósł nam piwo. Ja i paru innych popijaliśmy sobie, inni ruszyli na posterunek milicji, który rozbroili. Poszło tak łatwo, że po dłuższym postoju na rynku w Mosinie postanowiliśmy zdobyć jeszcze placówkę MO w Czempiniu. To się jednak nie powiodło, bo drzwi były tam mocno zabezpieczone.

- Podczas ostrzału budynku skończyła się zresztą moja walka, gdyż pepesza zacięła się i nie umiałem jej odblokować.
Potem "oddział" pojechał do Stęszewa i pod lasem za Dębienkiem zrobili postój. Zastanawiali się, co robić dalej, bo zapadał już wieczór. Wtedy nadjechała ciężarówka, a jej kierowca przestrzegł ich, że Poznań jest otoczony przez wojsko i czołgi.

- Postanowiliśmy jednak jechać w kierunku Poznania i jakoś przedostać się do miasta - wspomina Henryk Rodewald. - Dwóch chłopaków opuściło nas w Szreniawie. Ja wysiadłem w Kotowie z dwoma kolegami, z którymi chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 21 na Dębcu. To byli "Sylwaj" i "Kaszaj". Później dowiedziałem się, że ten pierwszy, czyli Sylwester Konieczny, został aresztowany, bo zatrzymał pistolet TT. Ja swoją pepeszę zostawiłem na pace ciężarówki.

Ślady (nie) do zatarcia

Kiedy po godzinie 23 wróciłem do domu, przestraszona matka natychmiast spaliła moją brezentową kurtkę, a naboje zakopała w ogródku. Kilka dni później na ulicy Czechosłowackiej, gdzie mieszkaliśmy, kręcili się milicjanci w hełmach i rozpytywali ludzi. Dostawali donosy, kogoś szukali. Znajoma mojej matki, żona milicjanta Majchrzaka, stwierdziła, żebym miał się na baczności, jeśli mam coś na sumieniu. Wolałem nie siedzieć w domu, więc co wieczór wychodziłem z narzeczoną i wracałem dopiero po godzinie 22, kiedy miałem pewność, że milicja już nie węszy. Ciągle żyłem jednak w niepokoju, że po mnie przyjdą.

Po pokazowych procesach uczestników buntu, które były transmitowane przez zakładowy radiowęzeł, postanowiłem zatrzeć ślady swej aktywności podczas "czarnego czwartku". Zwolniłem się z Fabryki Papieru "Malta", gdzie 28 czerwca uruchomiłem syrenę, o czym wielu wiedziało. Zatrudniłem się w Stomilu przy ulicy Starołęckiej.

Po roku Henryk Rodewald został powołany do służby wojskowej i skierowany do jednostki w Oleśnicy. Tam w zaufaniu zwierzył się jednemu z kolegów, że rozbrajał milicjantów.

- A on to zaraz rozpowiedział i zaczęli mnie przezywać "poznańskim buntownikiem", a nawet zdrajcą Polski - wspomina pan Henryk. - Szczególnie dokuczali mi rekruci ze Śląska, którzy twierdzili, że chciałem oddać kraj Prusakom. Za takie słowa wdawałem się z nimi w kłótnie i bójki, przez co parę razy siedziałem w garnizonowym areszcie. Śledztwa nikt jednak nie wszczął.

- Teraz jestem członkiem Związku Powstańców Poznańskiego Czerwca 1956 "Niepokonani". Ta nazwa ma swój głęboki sens, bo w dążeniu do wolności - mimo późniejszych represji - uczestnicy czerwcowych wydarzeń pozostali niepokonani - podsumowuje Henryk Rodewald.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski