Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doktor z czerwonym nosem zaraża dzieci... śmiechem [ZDJĘCIA]

Bogna Kisiel
Dzieci z oddziału hematologii szpitala przy Krysiewicza rysowały z wolontariuszami Fundacji "Dr Clown" wielkanocne kartki
Dzieci z oddziału hematologii szpitala przy Krysiewicza rysowały z wolontariuszami Fundacji "Dr Clown" wielkanocne kartki Grzegorz Dembiński
Szczęście daje im otarcie łzy z policzka dziecka i wywołanie na jego twarzy uśmiechu. Przyszli do Fundacji "Dr Clown", bo czuli potrzebę pomagania innym ludziom. Chcieli coś zmienić w swoim życiu, żeby nabrało ono barw i sensu.

Są wyjątkowi, młodzi. Mają w sobie całe podkłady empatii. Patrząc na nich, człowiek myśli, że nie jest z nami, ludźmi tak źle. Sandra jest niekwestionowaną liderką. Justyna to wulkan energii, mimo drobnej postury, gotowa przenosić góry. Remik ma dystans do siebie, na pozór niezdecydowany, jednak wie czego chce od życia. Zuzanna wydaje się nieco zamknięta w sobie, cicha i spokojna, może dlatego, że niedawno dołączyła do grupy. I ich szefowa - pełna ciepła, zrozumienia, ale Elwira

Machowiak musi być też twardą osobą, jeśli udało jej się od podstaw odbudować poznański Oddział Fundacji "Dr Clown". Gdy w grudniu 2013 r. została pełnomocnikiem fundacji nie było ani jednego wolontariusza. Teraz jest ich 30, tylu się zapisało. Aktywnie działa 20. - Nie było łatwo - przyznaje E. Machowiak. - Moim marzeniem jest stworzenie Regionu Fundacji na Wielkopolskę.

Fundacja cały czas "werbuje" ochotników. Szuka ich przez Facebooka, znajomych, przyjaciół. Wolontariusze chodzą do szkół, opowiadają o tym co robią. - Zachęcają, by pracować dla innych, nie tylko w naszej fundacji - dodaje E. Machowiak. - Zgłaszają się wyjątkowi ludzi, wspaniali. Mamy fajną młodzież, ale także starsze osoby.

Każdy z "dr clownów", bo każdy z nich jest "doktorem" - leczy śmiechem i zabawą, trafił tutaj nieprzypadkowo.

"Szczęście to łza, którą się otarło i uśmiech, który się wywołało" Maxence van der Meersch

Elwira skończyła matematykę. Jak sama przyznaje, ten przedmiot przychodził jej z łatwością. Uznała, że ma szansę dostać się na uczelnię. - Jeszcze na studiach chciałam przenieść się na psychologię i pracować z dziećmi z domów dziecka, a najchętniej w zakładzie dla młodocianych przestępców - twierdzi. - Zrezygnowałam, ponieważ okazało się, że zmieniając kierunek, straciłabym trzy lata studiów.

Jednak ta psychologia, niesienie pomocy innym, chęć kontaktu z drugą osobą gdzieś w niej tkwiły. Przez całe życie za tym tęskniła. Angażowała się w działania różnych fundacji, ale miało to charakter okazjonalny. Podczas jednej z akcji dowiedziała się, że Fundacja "Dr Clown" szuka pełnomocnika w Poznaniu. Zgłosiła się i przyjęto ją. Szefami oddziałów są na ogół ludzie po psychologii, pedagogice, ona była pierwszą, która takiego wykształcenia nie miała. Przyszła do fundacji z biznesu. - Zarobki nie są takie, jak w biznesie, ale satysfakcja ogromna - podkreśla Elwira. - Tutaj trzeba umieć wszystko. Ciągle się uczę. Mam najwspanialszych wolontariuszy. Oddział budujemy razem.

Remik jest fundacji już rok. Tydzień przed świętami obchodził 18 urodziny.

- Nim trafiłem tutaj byłem już wolontariuszem w hospicjum i w ośrodku "Zabajka" w mojej rodzinnej miejscowości - tłumaczy Remik. - W hospicjum zacząłem pomagać, gdy miałem 16 lat.

Młody sympatyczny chłopak mówi o tym ze spokojem, jak człowiek dojrzały z potężnym bagażem doświadczeń. W jego głosie nie słychać nawet nuty pyszałkowatości. Wydawać by się mogło, że takie sytuacje to norma. Przyznaje jednak, że praca w hospicjum to trudna rzecz.

- Niezależnie od wieku każdy przechodzi taką samą drogę, ja po prostu poszedłem nią wcześniej - wyjaśnia. - Odczuwałem wewnętrzną potrzebę zmienienia czegoś w swoich życiu, zrobienia czegoś dla innych. Kiedy przeprowadziłem się do Poznania, stwierdziłem, że chcę to kontynuować. Nasza fundacja nie ogranicza się tylko do pomocy dzieciom. Opiekujemy się także osobami starszymi. Dla mnie praca z dziećmi jest trudniejsza niż z seniorami. Trzeba z nimi złapać kontakt, przekonać ich do siebie. Ale daje to ogromną frajdę.

Justyna studiuje na AWF-ie. Poszła do Biura Karier zapytać o jakiś wolontariat. Polecili "Dr Clown". W ten sposób w kwietniu ubiegłego roku rozpoczęła się jej przygoda z fundacją. - I trwa do tej pory - zaznacza. - Mam w sobie tyle dobra, że chcę się nim dzielić. Wiem, że niosąc uśmiech chorym dzieciakom, nie spotka mnie z ich strony nic złego. To są super słodkie istoty. Różne rzeczy można z nimi zrobić.

Justyna wyrzuca z siebie słowa z prędkością światła. Ma się wrażenie, że zaraz wybuchnie, wystrzeli w kosmos. Loczki na jej głowie zabawnie podskakują. Całą sobą daje wyraz ogromowi emocji, które nią targają. Przyznaje, że nie zawsze jest różowo, czasami bywa ciężko.

- Najpiękniejsze chwile to te, gdy dziecko, które na początku jest niechętne, jedynie przygląda się nagle przezwycięża ból wywołany chorobą i zaczyna brać udział w zabawie, a w końcu na jego twarzy pojawia się uśmiech - uważa Justyna.

Zdaniem Zuzanny, wchodzenie do szpitali i odwracanie uwagi dzieci od szarej rzeczywistości - wypełnionej badaniami, kroplówkami, operacjami, tęsknotą za domem - to świetny pomysł. Do fundacji trafiła dzięki koleżance, które pracowała w podobnej organizacji. Zuza, uczennica II LO w Poznaniu, usiadła przed komputerem i w internecie natknęła się na "Dr Clown".

- Sama się zgłosiłam - mówi. I podkreśla: - Bardzo ciepło mnie przyjęli.

Dopiero się uczy. Po raz pierwszy na zajęciach z dziećmi na oddziale hematologii szpitala przy ul. Krysiewicza w Poznaniu była pod koniec marca. - Kiedyś pracowałam w domu opieki społecznej. Pomagałam też dzieciom w odrabianiu lekcji w świetlicy - wspomina Zuzanna.

Sandra jest liderką grupy, trzeba jej słuchać. Studiuje, pracuje i udziela się w fundacji. Dwa razy w tygodniu chodzi na angielski, bo chce podszlifować język. Czasami wraca do domu bardzo zmęczona, bo - jak sama przyznaje - lekko nie jest.

Czy w natłoku tych różnych zajęć, obowiązków jest czas na życie prywatne? - Jeżeli się chce, to można wszystko pogodzić - nie ma wątpliwości Sandra. - Przyszłam do fundacji, bo czułam potrzebę pomagania innym. Chciałam coś zmienić w swoim życiu, żeby nabrało ono barw i sensu. I znalazłam go. Jak wychodzimy ze szpitala, czujemy się jak superbohaterowie. Każdy jest naładowany mega pozytywną energią. Gdy widzimy, że dziecko, które cierpi, wszystko je boli, jest smutne zaczyna się śmiać, to czego więcej trzeba. To daje nam tyle energii i zapału na cały następny tydzień, że nic nie jest w stanie tego zapewnić.

Dziewczyna przyznaje, że to jedna strona medalu, ta lepsza, optymistyczna. Zdarzają się bowiem niełatwe sytuacje. Są dzieci, które nie chcą rozmawiać, bo źle się czują, nie mają nastroju, zwyczajnie jest im ciężko na duszy i ciele. - Dla mniej najtrudniejszym momentem była wizyta w ośrodku dla osób z niepełnosprawnością intelektualną - wspomina Sandra. - Wtedy przekonałam się na własnej skórze, jak one żyją, funkcjonują, jak wygląda ich świat. To mnie przeraziło. Wraz z moim wyjściem stamtąd ta historia się nie zakończyła. Ciągnęła się za mną przez dłuższy czas.

Wolontariuszami nie zostali przez przypadek, są nimi z wyboru. - Potrafiłem przyjść na spotkanie z dzieciakami w kiepskim humorze, a wychodziłem szczęśliwy - twierdzi Remik. Bo szczęście daje otarcie łzy z policzka dziecka i wywołanie na jego twarzy uśmiechu.

"Uśmiech jest jak słońce, które spędza chłód z ludzkiej twarzy" Wiktor Hugo

Czwartek, kilkanaście minut przed godziną 17. Grupa spotyka się przed szpitalem przy ulicy Krysiewicza. Pierwszy pojawia się Remik. Siada na schodach i cierpliwie czeka. Okazuje się, że Sandra już jest. Wychodzi ze szpitala, bo musiała sprawdzić, czy wszystko jest gotowe do spotkania z dziećmi. Teraz razem czekają. Po chwili dołącza Justyna, na końcu Zuzanna. Dopiero wtedy grupa rusza do szpitala. W pomieszczeniu, w którym znajduje się szafa z ich rzeczami, przebierają się w kolorowe ciuszki "dr clownów".

- Przydałoby się lustro - mówi Justyna, która nie może poradzić sobie z zawiązaniem kokardy na głowie. Sandra próbuje jej pomóc, ale efekt tych wysiłków zostaje skwitowany salwą śmiechu. Na fachowca od kokardek wyrasta Zuzanna.
Remik wciąga zielone spodnie. Problem ma z bluzką. - T-shirt odpada - stanowczo sprzeciwia się Sandra. Remik nie protestuje, z trudem wciąga koszulę, która kiedyś należała do jednej z dziewczyn.

- Dzisiaj będziemy malować świąteczne kartki - dysponuje Sandra. - Zabieramy kredki, wycinanki, klej, nożyczki, krepę, papier kolorowy, gotowe kartki i koperty.

Justyna ładuje do torby mnóstwo czerwonych nosków - to znak rozpoznawczy "Dr Clown". Każdy z wolontariuszy też ma taki. I wyruszają na hematologię.

Mali pacjenci jedzą kolację, trzeba poczekać. Czy przyjdą? Do świetlicy z okrzykiem zwycięzcy wpada chłopiec. - Jestem Kacper - oświadcza, biorąc się od razu za rysowanie. I dodaje: - Też jestem klaunem.

Po chwili przychodzi mama, niosąc 3-letniego Radka. - Bardzo się cieszy, gdy przychodzą klauni. Prawda Radek? - pyta mama.

- Taaak - odpowiada z przekonaniem malec.

- Co ostatnio myśleli klauni, że kim jesteś?

- Pijatem. Ja Radek - podkreśla chłopiec.

- Radek jesteś - potwierdza dumnie mama. I dodaje: - Syn jest w szpitalu od dwóch tygodni. Wolontariusze często przychodzą.
To dobry pomysł. Przydaje się taka odskocznia. Zaraz na twarzy dziecka pojawia się uśmiech.

Wraz z Dawidem i Leną na świetlicę przywędrowały stojaki z kroplówkami. Marta, Natasza i Wiktor już zajęli miejsca.

- Słuchajcie - próbuje się przebić przez gwar dziecięcych głosów Sandra. - Jesteśmy z Fundacji "Dr Clown". Niektórzy już nas znają. Ja jestem doktor Szelka, a to doktor Loczek (wskazuje na Justynę). Dzisiaj przyszliśmy tutaj ze szczególną misją. Będziemy robić kartki świąteczne. Kto wie, jakie święta się zbliżają?

- Wielkanocne - słychać chóralną odpowiedź.

- Każdy dostanie pustą kartkę. Są kredki, papiery kolorowe, jajka, które można wyciąć, zajączki i kurczaczki do odrysowania. Generalnie robimy co chcemy, byleby był świąteczny akcent. Zaczynamy?

- Taaaak - najgłośniej zaznacza swoją obecność Kacper, któremu trudno usiedzieć w jednym miejscu. - Proszę podać mi klej!

- Kacper możesz powiedzieć dlaczego aż tyle kartek robisz? To już piąta!

- Wiem, robię rodzinę zająców - oznajmia chłopiec.

- Dla kogo będą te kartki?

- Nie wiem - wierci się Kacper. I krzyczy: - Mam pięć kartek! A gdzie mój nochal?

Trwa poszukiwanie czerwonego nosa dla Kacpra. Tymczasem Dr Szelka oświadcza, że będzie robić z balonów zające. - Kto chce?

- Ja chcę królika - domaga się Kacper. - Najlepiej prosto z patelni.

- Niestety, nie umiem - przyznaje, robiąc buzię w podkówkę, dr Szelka.

- Szkodaaa - żałuje Kacper. Ale żal nie trwa długo: - Kto mi da nożyczki?

Wiktor przygotował dwie kartki, dla mamy i taty. Na tej dla mamy jest dużo uśmiechniętych jajek. Obie są starannie pokolorowane. Natasza namalowała już kartki dla mamy, taty i brata Mikołaja, który ma 15 lat. Marta nie chce zdradzić komu da kartki. - To tajemnica - mówi konspiracyjnym szeptem.

Dawid swoją obdarował dr Szelkę.

- Tę zaadresowałam do babci - informuje Lena, uczennica pierwszej klasy. - Następna nie wiem dla kogo będzie.

"Jeśli jest noc, musi być dzień, jeśli łza - uśmiech" ks. Jan Twardowski

Mama Leny twierdzi, że córka już od wczoraj czekała na wizytę klaunów. - To super pomysł - uważa mama. - Dzieciaki mają zajęcie.

Wszyscy są tak pochłonięci pracą, że nikt nie zauważył nieobecności Remika. Gdzie jest? Doktor Szelce nic nie umknie, ona wie. Remik jest u Piotrusia.

- Ma małopłytkowość. Wolę, żeby nie chodził po oddziale czy do świetlicy. Musi unikać infekcji - tłumaczy mama 6-letniego Piotrusia. - Gdy "Dr Clown" przychodzi, dzieciom szybciej płynie czas.

Remik wspólnie z chłopcem przygotowuje kartkę. - Kaczka będzie pływała na głowie kurczaka - postanawia chłopiec. I zabiera się do pracy. Nie przeszkadza mu w tym nawet kroplówka.

- Śmiesznie - komentuje Remik. I proponuje: - Możemy ją przykleić lub narysować.

Nagle otwierają się drzwi i wkracza dr Szelka: - Przyniosłam dla pana balon.

- Co to jest? - zastanawia się Piotruś.

- Zając. A nie widać? - dziwi się dr Szelka.

- Chcę jeszcze miecz.

- Niestety, każdy dostaje po jednym balonie, bo nie będzie dla innych dzieci - tłumaczy dr Szelka. - A może chcesz zamienić zająca na miecz?

W rękach dr Szelki zając traci swoje kształty, a po kilku magicznych ruchach zmienia się w prawdziwy miecz.
Twarz chłopca rozjaśnia uśmiech. Nie pamięta o łzach, o tym, gdzie jest. Pojawia się nadzieja na lepsze jutro. Pewność, że po nocy zawsze przychodzi dzień, a po burzy spokój.

- W czasie choroby jesteśmy smutni, zestresowani. Myślimy tylko o tym, że nas boli. Organizm się spina i nie zdrowieje - mówi Elwira. - Nasza fundacja zajmuje się leczeniem śmiechem i zabawą. Niesiemy wsparcie nie tylko dzieciom, ale i rodzicom. Czasami trzeba ich wziąć na bok i powiedzieć "Płacz, ale za drzwiami, aby dziecko nie widziało". Jak przychodzimy, to rodzice mogą na chwilę odetchnąć, pójść na kawę.

"Uśmiechy i życzliwość rozdawane na co dzień są tym, co zdobywa i zatrzymuje serca, i daje pocieszenie." Humphrey Davy

Elwira twierdzi, że największe wrażenie zrobiły na niej oddziały ortopedyczne w poznańskim szpitalu przy ul. 28 Czerwca 1956 r. - Dzieci przebywające cały miesiącami w szpitalu, przykute do wózków inwalidzkich, które są pełne radości i optymizmu - mówi Elwira. - Jak wychodzimy z takiego oddziału, to w głowie pojawia się mnóstwo myśli. Boże ile nieszczęścia! A nasze problemy? Nie ma ich, bo czym w porównaniu z ich cierpieniem jest nie taka fryzura czy to, że mam pięć kilo za dużo? Raptem okazuje się, że to nie ma żadnego znaczenia.

Wolontariusze pracują na wysokich obrotach. Muszą być silni psychicznie, odporni na stres. Nie wystarczy przebrać się za clowna, założyć czerwony nos, by pójść do dzieci na oddział onkologiczny. Co dwa tygodnie mają warsztaty z psychologiem, który podpowiada im, jak rozmawiać z chorymi, radzić sobie ze stresem, w jaki sposób pomagać małym pacjentom. Bo choć wizyty w szpitalach dają im energię, pozwalają na naładowanie "akumulatorów", to przecież ten ból dzieci zostaje gdzieś w nich, w sercu, umyśle.

- Często osobom, które do nas przychodzą, wydaje się, że wszystko sprowadza się do pajacowania - twierdzi Elwira. - Ale to jest ciężka praca. Gry, sztuczki magiczne, żonglerka piłeczkami czy chusteczkami, robienie zwierzątek z balonów, to wszystko wymaga ćwiczeń w domu.

Wolontariusze z Fundacji "Dr Clown" pracują głównie z dziećmi w szpitalach i placówkach opiekuńczych, ale także - gdy zostaną zaproszeni - chodzą na festyny, zajęcia integracyjne, imprezy. Teraz poznański oddział przymierza się także do wsparcia osób starszych na oddziałach szpitalnych.

- Mam chłopaka, który chce bardzo pójść do hospicjum. Trochę się tego boję - przyznaje Elwira. - Wolontariusze to wulkan, chcą robić wszystko. Nie chcę nakładać na nich zbyt dużo obowiązków, bo uczą się, pracują, mają też własne życie.

Wolontariat nie musi wiązać się z pracą na cały etat. Można zadeklarować, że będzie się przychodzić raz na tydzień, czy miesiąc. - Każdy kto ukończył 14 lat może do nas przyjść, ale musi mieć zgodę rodziców - zaznacza Sandra. - Od 18 lat w górę można pracować w szpitalach. Nawet jeśli nie mamy żadnych umiejętności, to w fundacji wszystkiego się nauczymy. Poza satysfakcją daje ona wiele doświadczeń, jeśli ktoś np. wiąże swoją przyszłość z pracą z dziećmi. Mamy także różne kursy, warsztaty.

Poza cyklicznymi spotkaniami z psychologiem, wolontariusze mieli szkolenia z pantomimy, klaunady, wystąpień publicznych. To gratyfikacja za ciężką pracę.

- Jedna z dziewczyn znalazła zatrudnienie w teatrzyku, bo była z "Dr Clown". Inny wolontariusz dostał pracę, ponieważ w CV miał wpisane, że działał w fundacji. Inaczej postrzega się takie osoby - nie ma wątpliwości Elwira.

Ale fundacja daje coś jeszcze. To tutaj życie weryfikuje nas, jako ludzi, rodzą się przyjaźnie, dajemy innym coś ważnego - nasze serce i uśmiech. - Za rzadko się uśmiechamy - uważa Elwira. - Warto zarażać innych radością, którą mamy w sobie. Nie wolno kumulować w sobie negatywnych emocji, zadręczać się. Trzeba uświadomić sobie, jakim dysponujemy bogactwem, gdy jesteśmy zdrowi, mamy rodzinę, pomysły na życie.

Każdy może pomóc fundacji
Wolontariusze fundacji mogą pomagać chorym dzieciom dzięki darczyńcom. Każdy może wesprzeć ich działania, przekazując darowiznę lub 1 proc. podatku. Numer konta: 04 1140 2017 0000 4102 0846 3004 z dopiskiem Oddział Poznań. Osoby, które chciałyby przekazać 1 proc. podatku, mogą to zrobić pobierając darmowy program PIT (strona: www.drclown.pl). W przypadku wypełnienia PIT-u w sposób tradycyjny należy wpisać numer KRS: 0000024181.

Wizyty u małych pacjentów
Wolontariusze poznańskiego Oddziału Fundacji "Dr Clown" odwiedzają chore dzieci w szpitalu ortopedycznym przy ul. 28 Czerwca 1956 r. w Specjalistycznym Zespole Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem przy ul. Krysiewicza i przy ul. Nowowiejskiego.

Doktorzy z czerwonym noskiem
Ideę leczenia śmiechem zaczął wprowadzać w latach 60. amerykański lekarz Hunter Cambell Adams, który chodził po szpitalu w przebraniu klauna i rozśmieszał pacjentów. Ten pomysł podchwyciło mnóstwo organizacji i fundacji na całym świecie. W Polsce terapię śmiechem prowadzi od 1999 r. Fundacja "Dr Clown". Jej wolontariusze w kolorowych strojach i z czerwonym nosem pomagają małym pacjentom szpitali, rozweselając ich podczas gier i zabaw. Dzięki temu dzieci mogą choć na chwilę zapomnieć o bólu, cierpieniu, operacjach, zastrzykach. Kilkuset wolontariuszy dociera do ponad 50 szpitali i 30 placówek specjalnych w całej Polsce. Od kilku lat fundacja realizuje także program terapii śmiechem dla dorosłych. Organizuje też akcje. W ramach jednej z nich na dziecięce oddziały szpitalne trafi 2,5 mln kloców Lego i Lego Duplo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski