MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dom, w którym działała Firma portretowa S.I.Witkiewicz stoi w Poznaniu do dziś. Ale Witkacy nad Wartą kariery nie zrobił

Adam Biernacki
Witkacy bardzo często sam siebie fotografował i malował
Witkacy bardzo często sam siebie fotografował i malował WikiCommon
Aleje Marcinkowskiego 1/1 - taki był tymczasowy adres Firmy portretowej S.I. Witkiewicz, artysta, jak sam pisał, pracował jak wół. Malował, rysował, a także robił zdjęcia.

Gdzie przebiega granica między sztuką a szaleństwem? Co odróżnia artystę od wariata?

Odpowiedź wydaje się na pierwszy rzut oka oczywista, ale wcale taka nie jest. Jeśli osoba, która nie zna twórczości Vangelisa, na początku posłuchałaby płyty „Antarctica” to pewnie zachwycona sięgnęłaby po następną. Co innego, gdyby pierwszym odsłuchanym krążkiem był „Beaubourg”. Wówczas taki słuchacz dałby sobie spokój z tym kompozytorem już po paru minutach. I wiele by stracił. A więc jak to jest?

Otóż, w mojej opinii, artysta musi być w pewnym pozytywnym tego słowa znaczeniu wariatem. Musi mieć w duszy pierwiastek szaleństwa. Inaczej nie byłby artystą. Byłby jakimś muzycznym, malarskim czy literackim rzemieślnikiem.

W roku 1929 w Poznaniu mieszkał i pracował człowiek, który wymykał się wszelkim klasyfikacjom, a wielu „normalnych” omijało go szerokim łukiem. Kazał na siebie mówić WITKACY.

Witkacy - geniusz bez szkoły

Stanisław Ignacy Witkiewicz przyszedł na świat w Warszawie 24 lutego 1885 roku i w zasadzie był skazany na to, że będzie niezwykłym człowiekiem.

Jego ojciec Stanisław Witkiewicz szybko spostrzegł, że syn ma liczne talenty, których zaprzepaszczenie byłoby istnym grzechem i stanowczo sprzeciwił się posyłaniu go do szkoły, w trosce o to, aby klasyczny system edukacji nie zepsuł talentów drzemiących w dziecku.

To ciekawe, bo wiele lat później inny geniusz powiedział, jak bardzo się cieszy, że ów klasyczny system edukacji nie zabił w nim naturalnej ciekawości świata. Nazywał się Albert Einstein.

Rodzice, a zwłaszcza ojciec zadbali o to, aby Staś wzrastał w odpowiednim otoczeniu. Dlatego środowiskiem naturalnym Witkacego było przedwojenne Zakopane.

Jeśli dołożymy do tego fakt, że jego matką chrzestną była Helena Modrzejewska, a ojcem chrzestnym Sabała to mamy komplet. Nie dziwi więc, że cały las talentów Witkacego wyrósł i zakwitł w stolicy Tatr, a kontakty ze szkołą były ograniczane do niezbędnego, rzec można homeopatycznego, minimum.

Na efekty nie trzeba było długo czekać i obywatele odrodzonej Polski mogli, według własnego uznania, stać jak wryci i w zachwyceniu wpatrywać się w tego geniusza, albo przeciwnie uciekać z krzykiem.

I taki oto kwiatek nie tylko przyjechał do stolicy Wielkopolski, ale mieszkał tu i pracował. Bo Witkacy, choć nie miał stałego zajęcia, to głodem nie przymierał i nie szukał mecenasa, jak tylu innych, ociekających wybitnością twórców, święcie przekonanych, że państwo powinno na nich przeznaczyć część dochodu brutto.

Tymczasem Witkacy założył sobie Firmę, w której sam siebie zatrudnił. Firma zajmowała się rysowaniem portretów, a portrety te, jak o tym wie każdy, kto się spotkał z twórczością Witkacego, były różnych rodzajów. Od takich, które dosłownie porażały realizmem, poprzez kilka typów przejściowych, kończąc na dziełach jedynie z grubsza przypominających modela, a oddających bardziej cechy charakteru postaci.

Jednym z istotniejszych czynników w procesie twórczym był rodzaj substancji zażywanych przez artystę podczas pracy. Wachlarz środków wspomagających był dość szeroki i zawierał się pomiędzy klasycznym piwkiem i tytoniem na kokainie i peyotlu kończąc.

Co jeszcze ciekawsze Witkacy wykorzystywał czasem syndrom odstawienia celowo nie paląc przez kilka dni. Wszystko było skrupulatnie notowane w narożniku obrazu. Firma działała w różnych miejscach kraju.

Najczęściej w Zakopanem, ale gdy pan Stanisław Ignacy przebywał gdzieś dłużej, to zwykle od razu organizował sobie pracownię i zabierał się do pracy.

Firma portretowa S.I. Witkiewicz zjeżdża nad Wartę

Tak właśnie było w czerwcu 1929 roku w Poznaniu. Czas i miejsce były wybrane znakomicie. W maju rozpoczęła się słynna PeWuKa i można było liczyć na to, że ktoś spośród zwiedzających wystawę będzie chciał przy okazji zamówić sobie portret. Ciężko jednak byłoby polować na klientów na terenach targowych. Dlatego Witkacy urządził wystawę swoich prac, z których większość stanowiły portrety w budynku numer 14A przy placu Wolności.

Oczywiście na sali wystawowej malować było trudno i dlatego Witkacy otworzył swoje atelier nieco dalej przy ulicy znanej dziś pod nazwą alei Marcinkowskiego pod numerem 1.

Lokal mieścił się w mieszkaniu na parterze po lewej stronie. Oprócz malowania portretów w ofercie była też fotografia. W tym celu Witkacy wypożyczył zestaw reflektorów i kupił sobie nowy aparat fotograficzny.

Aparat nabył od fotografa Ulatowskiego, którego syn Jan był kolegą artysty. Daleko po sprzęt chodzić nie musiał, bo stary pan Ulatowski miał swój zakład fotograficzny również przy placu Wolności. On też znalazł się na jednym z portretów, jakie powstały w pracowni.

Kiedy wszystko było gotowe, firma ruszyła. Rychło okazało się że poznańscy klienci są bardzo wymagający. Witkacy skarżył się, że jeden z nich wycofał zamówienie, bo nie podobał mu się papier, na którym Witkacy malował.

Ponadto większość zamówień stanowiły te realistyczne portrety, których artysta zbytnio nie lubił, bo były dla niego nieciekawe. Z kolei portretowany chciał sobie takie dzieło powiesić w domu, bez narażania się na szyderstwo, więc jego postawa była również zrozumiała.

O tym pisał Stanisław Ignacy w listach do swojej żony Jadwigi Witkiewiczowej. Co prawda, pani Jadwiga również przebywała w tym czasie w Poznaniu, ale wolała mieszkać w domu swojej rodziny na Piotrowie. Była to zresztą normalna sytuacja u Witkiewiczów, bo na co dzień Stanisław Ignacy mieszkał w Zakopanem, a jego małżonka w Warszawie.

Sam ślub tych dwojga wyglądał na jakąś parodię. Oboje pobrali się jakby trochę przypadkiem, a trochę dla żartu. Pan młody wysłał swoim znajomym zawiadomienie o ślubie w formie zaszyfrowanej. Jedni nie umieli rozwiązać zagadki, a inni pomyśleli, że to znowu jakiś dowcip, z których Witkacy był znany. W rezultacie uroczystość odbyła się w bardzo kameralnym gronie. Witkacy po raz pierwszy zdradził żonę trzy miesiące po ślubie, ale ten aspekt jego życia też był szeroko znany i pani Jadwiga doskonale wiedziała, na co może liczyć.

Kiedy mieszkała w stolicy, miała doskonały przegląd życia męża, bo o wszystkim pisał jej w listach. Posyłał jej też pieniądze na życie, a po jego śmierci korzystała z dochodów z jego dzieł do momentu wygaśnięcia praw autorskich i opiekowała się spuścizną artystyczną.

Co do ceny za portret, to oczywiście była ona ściśle określona, ale tylko na początku. Witkacy, choć stroił groźne miny, to tak naprawdę był facetem o gołębim sercu i bywało nieraz, że opuścił cenę o połowę. Najlepszym dowodem na to, że czasem nawet dokładał do interesu jest wiszący w muzeum w Zakopanem portret dziewczynki, której mina świadczy o tym, że nie należała do cierpliwych modelek, a całości dopełnia adnotacja na obrazie brzmiąca „Darmo i trudno”.

Narkotyczne szaleństwa pod kontrolą

Podczas PeWuKi wystawiano nieprawdopodobną ilość eksponatów, także z zakresu kultury i sztuki, ale Witkacy nie wspomina o swoich spostrzeżeniach na ich temat. Nie ma mu się zresztą co dziwić. On pracował nad koncepcją czystej formy, którą chyba jako jedyny w pełni rozumiał. To, że te obrazy są niesamowite, to zdecydowanie zbyt słabe określenie.

Podczas swoich wcześniejszych pobytów w Poznaniu Witkacy zaprzyjaźnił się z działającą tu grupą „Bunt”, zrzeszającą artystów awangardowych. Szczególną postacią był w niej Jan Panieński, prywatnie mąż Stanisławy Przybyszewskiej, córki Stanisława Przybyszewskiego i malarki Anieli Pająkówny. Jan Panieński mógł być blisko zrozumienia tego, o co chodziło Witkacemu, bo sam pracował nad stworzeniem nowych form wyrazu w malarstwie i grafice.

Niestety, Panieński był morfinistą i podczas pobytu w Paryżu zaaplikował sobie ten złoty strzał, który zakończył jego krótkie i burzliwe życie. Nie miał może takiej praktyki jak Witkacy. Mimo że nie stronił od substancji psychoaktywnych, to jednak go one nie zabiły. Ale podchodził do tematu bardzo profesjonalnie. Na narkotyczne seanse zapraszał swojego kolegę, który był anestezjologiem w zakopiańskim szpitalu. Przyjaciel czuwał, aby artysta, mówiąc kolokwialnie, nie odleciał za daleko.

Alkoholowego problemu też wbrew pozorom nie miał, w przeciwieństwie do Karola Szymanowskiego na przykład. Za kołnierz co prawda nie wylewał, a jedną z jego kreacji był Towarzysz Pieresmierdłow, ale alkoholikiem Witkacego nazwać nie można. W żadną z takich pułapek złapać się nie dał.

Nowoczesność po poznańsku

Ale dlaczego w Poznaniu nie zrobił wielkiej kariery? Poznań w tamtym okresie chciał być miastem na wskroś nowoczesnym i świetnie mu szło. Kiedy Bernard Newman w 1934 roku odwiedził nasze miasto w czasie swojej słynnej rowerowej eskapady, nie poświęcił mu zbyt wiele miejsca w swoim dzienniku.

Powód był prozaiczny. Poznań był taki, jak wiele innych miast na kontynencie. Anglik nie mógł tu znaleźć takiego folkloru jak w Krakowie czy Częstochowie. Wydawać by się więc mogło, że i sztuka nowoczesna w wykonaniu Witkacego trafi na podatny grunt.

Niestety, tak się nie stało. Wyzwolony z okowów pruskiej twierdzy Poznań zachował gdzieś w głębi duszy ten pruski dryl. W takim Krakowie czy Zakopanem luz psychiczny był większy i artyści mieli większe pole do popisu, bo ludzie byli bardziej otwarci.

Tymczasem ponad sto lat życia w twierdzy wykształciło w mieszkańcach pewien zachowawczy odruch. Sztuka musiała być „porządna”, jak te lokomotywy, które podziwiał Witkacy podczas PeWuKi. Na młodopolskie szaleństwa w zakopiańskim stylu nie było co liczyć. Dlatego Witkacy w pełni nie mógł skrzydeł rozwinąć. Wrócił więc do Zakopanego, a potem niestety pojechał tam skąd się nie wraca. Nadchodziły czasy, w których tacy jak on nie mieli prawa istnieć. Może jego mottem stało się zdanie, które kiedyś napisał „jeśli się żyć pięknie nie może, należy przynajmniej pięknie skończyć”. I tak właśnie zrobił. Niestety dla nas.

Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]

emisja bez ograniczeń wiekowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski