Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fawela to stan umysłu, a nie miejsce na mapie

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Fawela - synonim biedy, strachu i brutalnych morderstw. To jednak tylko część prawdy o slumsach Rio de Janeiro. Są też takie, w których można zamieszkać w hostelu i do których warto wpaść na imprezę.

Ciągną się po horyzont. Na drodze z lotniska Tom Jobim do centrum Rio de Janeiro w zasadzie nic innego nie widać, tylko niekończący się krajobraz prowizorycznych domków i ruder. Dopiero kiedy mijamy tunel Reboucas, Rio zaczyna przypominać siebie z pięknych pocztówek czy trwających właśnie relacji z igrzysk olimpijskich. Choć tutaj też fawele są na każdym kroku.

- Jak przyjedziesz, zadzwoń, wybierzemy się do jednej - zapraszał już wcześniej Marek Polak, który mieszka w Rio od prawie czterech lat, a na uniwersytecie stanowym pisze doktorat o fawelach właśnie.

Dzwonię. Akurat ma czas, na brazylijskich uczelniach już od pół roku trwa strajk. - Zajęcia prowadzimy na latających uniwersytetach - śmieje się. Wybór pada na fawelę Vidigal. To bezpieczny typ, w tych słynniejszych, jak choćby Cidade de Deus - filmowym „Mieście Boga” - sytuacja jest ostatnio bardziej napięta.

Widok za milion dolarów

Marek przychodzi z kolegą, Kubą Kizlichem. Obaj z Warszawy, kiedyś przez dwa lata bez przerwy włóczyli się po Ameryce Południowej, nadal można przeczytać ich blog w internecie. Ostatni wpis jest z 2013 roku. Kuba kilka tygodni temu wpadł do Rio na ślub Marka z Simoni, świeża sprawa, był świadkiem. Teraz wynajął w Rio mieszkanie - ceny podobne do polskich - i może też zostanie na dłużej.

Zamawiamy Ubera. Chłopaki o taksówkarzach z Rio nie mają najlepszej opinii. Kierowca jednak się pogubił, wpatrzeni w ekran smartfona śledzimy jego trasę. Nagle zatrzymuje się przy nas taksówkarz, wychyla się przez okno i krzyczy: „Uber pirata!”. Domyślna bestia.

Wywiązał się dialog, z którego nie znający portugalskiego gringo z Polski, zrozumiał tylko tyle, że w Rio to taksówkarze są „pirata”. Uber w końcu podjechał.

Po lewej cały czas ocean. Copacabana, Ipanema, Leblon. Właśnie nad tą ostatnią plażą, miejscu bardzo popularnym wśród brazylijskich celebrytów, w górę pnie się Vidigal. Fawela, która stała się jedną z atrakcji turystycznych Rio.

Polski deweloper dostrzegłby tu ogromny potencjał. Domy z tarasami po „milion” złotych za metr, hotele, spa. Tymczasem w Rio najlepsze miejscówki zajmują ceglane rudery pokryte blachą falistą po zero złotych za metr. Czynszu tu się nie płaci, jedyny stały wydatek to gaz do butli, prąd z reguły bierze się „na lewo”. Ale jest też i zła wiadomość: żaden obcy tu nie zamieszka.

W fawelach prawie każdy ma widok za milion dolarów, ale chyba nie jest to uznawane tutaj za wielką wartość. Struktura społeczna wygląda tak, że najzamożniejsi, z szefem wzgórza, bo każde wzgórze ma swojego szefa, rezydują na dole, a im wyżej, tym biedniej.

Tuż za bramą, którą wchodzi się do Vidigal, smażą się na grillu szaszłyki, młody chłopak od niechcenia obraca nimi i pytająco spogląda, czy coś chcemy. Obok rozłożone są stoiska z biżuterią, słodyczami i napojami, taki sklep firmowy dla przyjezdnych. Stoi też samochód policji pacyfikacyjnej (UPP). To znak, że ta fawela nadal jest, powiedzmy umownie, bezpieczna.

Porażka pacyfikacji

Program Unidade de Policia Pacificadora rozpoczęty został w 2008 roku. Cele przyświecały mu szczytne: wyrzucenie gangów narkotykowych z wyjętych spod prawa fawel, tworzenie tam jakichś samorządowych zrębów, programy socjalne. Największa intensyfikacja działań nastąpiła przed piłkarskimi mistrzostwami świata w 2014 roku. Trzy lata wcześniej doszło do trwającej tydzień regularnej bitwy z udziałem UPP i jednostek specjalnych BOPE o jedną z największych faweli w Rio - Complexo do Alemao.

- Tak naprawdę to jedyna pacyfikacja zrobiona z takim z przytupem, w użyciu były nawet transportery opancerzone. W przypadku reszty wyglądało to tak, że pojawiał się kontrolowany przeciek tydzień wcześniej w gazecie, iż policja zamierza pacyfikować jakieś wzgórze, i pozwalało się różnym gangsterom po prostu wynieść. Wchodziło się już na opuszczone przez gang wzgórze i instalowało komisariaty - wyjaśnia Marek.

W Rio jest tysiąc faweli, pacyfikacji zrobiono 38. Dzięki temu podczas mundialu w 2014 roku można było spokojnie pójść do Complexo do Alemao na wycieczkę. Dziś to nie jest już takie proste. Marek: - Gangi wróciły, wszędzie. Na początku bez broni, potem z bronią. Można więc powiedzieć, że pacyfikacja skończyła się porażką. Bo tak naprawdę jej założeniem nie było pozbycie się narkotyków, bo władze zdają sobie sprawę, że nigdy ich się tu nie pozbędą. Chodziło natomiast o pozbycie się broni z przestrzeni. Istnieją miejsca, gdzie strzelaniny są codziennie, o czym nikt nie wie, bo to nie jest nawet notowane. Widzisz ten napis na murze? - Wskazuje palcem krzywo wyrysowane sprejem litery ADA. - W Vidigal też cały czas rządzi gang.

Amigos dos Amigos, Przyjaciele Przyjaciół, jeden z trzech największych gangów w Rio obok Comando Vermehlo i Terceiro Comando Puro. To one wybierają szefów wzgórz.

Brazylijska samba na motorze

Na górę wyjeżdżamy lokalnym środkiem transportu - motocyklem - żaden inny tak dobrze się tu nie sprawdza. Od turystów kierowca bierze 10 reali (ok. 11 zł), od swoich po 2. Podaje mi kask, siadam za nim, nogi kładę na podpórki, ręce zaciskam na uchwytach. Ruszamy. Z kopyta. Pędząc stromą, wąską i krętą ulicą, zaczynasz zastanawiać się, czy miejscowi zakładają się między sobą, komu uda się zrzucić pasażera.

On jest w swoim żywiole, ja mniej, pokusa, by wyjąć z kieszeni telefon i to nakręcić, przegrywa z obawą, że uwalniając jedną rękę, za chwilę wyląduję z głową na krawężniku. Ze zjeżdżającymi w dół motocyklami mijamy się na zakrętach o grubość kartki papieru, a kiedy mój kierowca wciska się z lewej strony między małego busa a mur, wydaje mi się, że zaraz zostawię tam kolano, do którego tak się przecież przyzwyczaiłem. Slalom jak na testach dla policjantów na motorach. Przyciskam nogi mocniej, ale to też nie jest dobry pomysł, bo parzy silnik.

- OK? OK? - dopytuje się przez ramię mistrz kierownicy. Może usłyszał, jak przełykam ślinę?

- OK! - odkrzykuję, robiąc dobrą minę do złej gry. Jeszcze kilka zakrętów, jeszcze kilka manewrów, które jakimś cudem nie kończą się wywrotką ani zderzeniem, i jesteśmy na górze. No, prawie.

Celem jest Morro de Dois Irmaos, Wzgórze Dwóch Braci. Punkt widokowy, do którego niegdyś nie było dostępu. Idziemy ścieżką wydeptaną przez lokalnych przestępców, uciekających w górę przed policyjnymi nalotami. Teraz to jest już w zasadzie trasa turystyczna, chwilami można poczuć się jak na Kasprowym Wierchu.

Vidigal: fawela z hostelami

- Kiedy byliśmy tutaj poprzednio, jakieś 2-3 lata temu, szliśmy w zasadzie sami, ciężko było kogoś spotkać - opowiada Kuba, kiedy musimy na skalnym przejściu ustąpić miejsca schodzącej z góry wycieczce. W połowie trasy stoi nawet facet ze styropianową lodówką i sprzedaje lody.

- Bardzo szybko się tu wszystko zmienia. Za 5-10lat Vidigal już nie będzie fawelą. Są tu już hostele, wkrada się od dołu deweloperka, na każdym kroku są salony piękności, co też jest jakimś znakiem - uśmiecha się Marek.

To jest jedna rzeczywistość - rzeczywistość zmiany. Podobną można spotkać jeszcze w faweli Santa Marta, zresztą obie budzą już duże zainteresowanie artystów, można wręcz powiedzieć: obie stają modne. Co z resztą?

- Nie można spacyfikować wszystkiego, bo nie ma wtedy wentyla bezpieczeństwa i będzie wojna z gangami walczącymi o życie. Ci przestępcy są uzbrojeni i absolutnie gotowi na konflikt - tłumaczy Marek. Przy okazji przekonuje, że przykładanie do faweli linijki wartości i kultury cywilizacji zachodniej jest pozbawione sensu.

- Fawela to stan umysłu, nie punkt na mapie. Powiedzmy, że po życiu w takich warunkach od trzech pokoleń jedyne, co oferuje rząd, to pacyfikacja policyjna. Ci ludzie nie wiedzą, jak normalnie funkcjonować, jakie decyzje podejmować, bo żyli pod władzą dość totalną, która ogarniała całą ich rzeczywistość. Mieszkaniec jest przyzwyczajony do władzy gangów i one, wbrew pozorom, mają ofertę dla ludzi. Jak mu się dom zawali, przynoszą cegły, budują. Jak mąż bije żonę, to idą pogadać z nim. Spełniają funkcję pararządu. Teraz ludzie idą do policjanta i pytają, gdzie kupić butlę z gazem, a on mówi, że to nie jego sprawa, bo ma większe problemy na głowie. Pacyfikacja straciła społeczne poparcie. Moim zdaniem nie poszła za nią konkretna oferta dla mieszkańców, choć rząd uważa inaczej - opowiada Marek.

Podczas mundialu zabrał do Complexo do Alemao grupę polskich dziennikarzy. Jeden z nich zapytał małego chłopaka, gdzie by chciał być za 10 lat. „A dlaczego miałbym się gdzieś stąd ruszać?” - odpowiedział zdziwiony chłopiec. - Oni są zadowoleni ze swojego bytu, nawet jak mieszkają w tych słabszych fawelach, gdzie nie ma szans na „brazilian dream”, na mit: od pucybuta do milionera. Mam jednego kolegę, który też pisze doktorat. Jako jeden z niewielu wyprowadził się z faweli Mare. Sam przyznaje jednak, że innym jego kumplom tam się po prostu podoba. Mówiłem, fawela to stan umysłu - powtarza Marek.

Od 2011 roku na programy socjalne wydano 560 mln dolarów. Dużo, mało? Raczej niewiele, biorąc pod uwagę fakt, że w fawelach Rio mieszkają 2 mln ludzi. W Brazylii zresztą nie ma zgody co do tego, jak rozwiązać ten problem. Co polityk, co urbanista, to inna koncepcja.

- Istnieje makieta projektu Rio bez fawel, zrobiona według pomysłów rynku deweloperskiego. Ale niektórzy uważają, że fawele w ogóle powinno się zostawić samopas, bez żadnej interwencji z zewnątrz. Taka wizja romantycznej utopii, gdzie ludzie organizują się sami. W latach 80. rządził tu gubernator Leonel Brizola, który ją realizował, i to był okres największego rozrostu fawel. Do dzisiaj jest uznawany przez tutejszych komunistów za modelowego polityka, a przez prawicę, która fawele chce sprzątać, za źródło największych problemu. Polityka, wszystko jest subiektywne - kwituje Marek.

Jedna przychodnia i szkoła

Stajemy na szczycie Morro de Dois Irmaos. Gdy odwrócimy się plecami do oceanu, po lewej stronie widać Rocinhę, największą fawelę w Brazylii, cieszącą się bardzo złą sławą.

- Byłem tam kiedyś na imprezie - rzuca mimochodem Kuba.

- Tak po prostu? - pytam zaskoczony.

- Sam z ulicy bym nie wszedł, musiał mnie wprowadzić miejscowy. Tak to działa.

W ten sposób wkraczamy na terytorium naukowych badań Marka. Jego doktorat dotyczy, ujmując to w dużym skrócie, kształtowania wizerunku fawel w mediach.

- Obraz jest jeden: przemoc, ból, strach. Nawet brazylijskie gazety mają taką narrację. Tymczasem fawela faweli nierówna. To nie jest tak, że jak się tam zaplączesz, od razu cię zastrzelą, a bieda na każdym rogu kłuje w oczy. Ludzie starają się tam żyć normalnie, w części powstała niższa klasa średnia, która pracuje, ma samochód, telewizor, stara się posyłać dzieci do szkół. W swoim świecie dorobili się wystarczająco. Problemem jest to, że w takim Complexo do Alemao mieszka już 90 tys. ludzi, a jest zaledwie jedna przychodnia i jedna podstawówka. Tam nie ma żadnej świadomości roli edukacji - zauważa Marek.

Brutalna przemoc w fawelach pojawia się zazwyczaj wtedy, gdy zaczyna się walka o wpływy. W kwietniu z więzienia o zaostrzonym rygorze w Roraima uciekł boss jednego z gangów i postanowił odzyskać swój status na jednym ze wzgórz Rio. Odzyskał, ale wraki spalonych aut i autobusów stały na ulicy olimpijskiego miasta jeszcze bardzo długo.

Zwiedzić i nie zrozumieć

Rocinhę od bogatej dzielnicy dzielą tylko płot i ulica. Nawet jeśli z góry trudno ją dostrzec, to linia podziału jest wyraźna. W faweli nie ma czerwonej dachówki. Dwa różne światy, blisko, ale osobno. Asfalt i góra - tak rzeczywistość dzielą tu ci z dołu. W faweli mówi się o nich: „ludzie spoza”.

- Kiedy wdrapywaliśmy się tutaj na górę, szła przed nami grupa młodych ludzi z bogatych domów, sądząc po akcencie, byli z Sao Paulo. Z ich rozmów wynikało, że są w faweli pierwszy raz i że dla nich to duże przeżycie, bo przecież to takie niebezpieczne. To mówi wszystko. Zaistniał u nas element „trybalizacji”, plemienności, podsycany zresztą przez polityków i media - twierdzi Marek.

Z faweli schodzimy na piechotę. Rzeczywiście, im wyżej, tym biedniej. Chociaż u góry zostało wybudowane nawet boisko, takie jak nasz orlik. Dzieciaki bawią się latawcami, to ich ulubiona rozrywka. Brudno, biednie, ale na domach, które są uosobieniem pojęcia „samowola budowlana”, zamiast ostrzeżenia: „uwaga, grozi zawaleniem”, wiszą anteny satelitarne, na niektórych nawet trzy. Na dachach znajdują się wielkie niebieskie zbiorniki na wodę. Ludzie się krzątają jak gdyby nigdy nic, niektórzy siedzą, zagadują. Już przywykli, że świat przyjeżdża ich oglądać. Oni starają się po prostu na tym zarabiać. Choć swoją drogą, to dla nich pewnie dość osobliwe, że chcemy tę biedę faweli - źle to brzmi, ale tak to wygląda - zwiedzać. Ale już niekoniecznie próbować ją zrozumieć.

Wypijamy po piwie w obskurnej knajpce, mijamy bramę i za chwilę możemy skosztować kawy w pięciogwiazdkowym Sheratonie. Witajcie w Rio de Janeiro...

***

Fawele nazywane są dzielnicami nędzy. Zaczęły powstawać pod koniec XIX wieku, a dziś żyje w nich ok. 6 proc. mieszkańców Brazylii. Kiedyś budowano je z tektury, dykty, desek, teraz piętrzą się tu budowle z nierówno ułożonej cegły. Stawiane oczywiście bez pozwolenia. Stanowi to również symbol autonomii, jaka panuje na terenach faweli, gdzie tylko śladowo funkcjonuje administracja rządowa, a policja niechętnie interweniuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Fawela to stan umysłu, a nie miejsce na mapie - Dziennik Polski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski