Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Festiwal Animator: Filmy o Chinach i Kubie

Jacek Sobczyński
Kadr z "Chico i Rity"
Kadr z "Chico i Rity" GUTEK FILM
Dwa niedzielne pokazy i dwa (umiarkowane) rozczarowania. "Piercing I" oraz "Chico i Rita" to dobre filmy, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że można było "wycisnąć" z nich więcej.

Kapitalizm potrafi dać w twarz. Przekonał się o tym Zhang, robotnik z chińskiej fabryki obuwia. Najpierw bezceremonialnie wyrzucono go z pracy, potem padł ofiarą niesłusznego oskarżenia o potrącenie starszej pani. Co prawda Zhang jadł sobie spokojnie makaron, gdy nagle zauważył leżącą na ziemi staruszkę, którą opatrzył i zawiózł do szpitala. Ale poszkodowana była matką policjantki, więc kogo na komisariacie obchodzi, kto był sprawcą? Jest człowiek, znaczy jest winny. A nawet, jeśli faktycznie nic nie zrobił, zawsze można spuścić mu orzeźwiający łomot i odesłać do domu.

CZYTAJ TEŻ:

POZNAŃ: FESTIWAL ANIMATOR TRWA W NAJLEPSZE

Wpływ kryzysu rynku pracy na pogłębiającą się frustrację społeczną - to temat, który poruszył premierowy "Piercing I" Liu Jiana. Chiński reżyser sportretował mieszkańców swojego kraju niczym bandę dzikich zwierząt, czyhających na łatwą okazję napełnienia sobie brzucha, także (lub" zwłaszcza) kosztem innych, skaczących sobie do gardeł o każdy kawałek chleba. W "Piercingu I" kombinują wszyscy - policja, biznesmeni, gangsterzy czy bezrobotni. I zasadniczo żadna grupa nie różni się zbytnio od reszty. Szkoda tylko, że Liu Jian nie nadał swojemu filmowi jeszcze mocniejszego rysu drapieżności. Zamiast sprawnego filmu sensacyjnego "Piercing I" okazał się dramatem z powolną narracją i przeestetyzowanymi kadrami, niezłym, lecz z niewykorzystanym potencjałem. Ale kilka scen - perełek było, jak choćby wstrząsające przesłuchanie głównego bohatera na ponurym komisariacie.

Piękna muzyka. To zostało w głowie po seansie "Chico i Rity", znanego już z ekranów kin obrazu, który w niedzielną noc został wyświetlony w Pasażu Kultury. Bo, niestety, wątek uczuciowy w filmie Fernando Trueby, Tona Erranda i Javiera Mariscala nieco kuleje. Tytułowi bohaterowie, muzyk i wokalistka, niby mają się ku sobie, ale mijają, za każdym razem coraz mniej, ale jednak. Całość emanuje nostalgią, skąpaną w wspomnieniach starego muzyka. Jego instrument brzmi w filmie pięknie, reszta - gorzej. Efektowna kreska przesłania w "Chico i Ricie" wątły scenariusz dość płaskie portrety psychologiczne dwójki bohaterów. Wstyd przyznać, ale im dalej w seans tym bardziej chce się słuchać muzyki a mniej oglądać Chico i Rity. A rozejdźcie się, wy dwoje, w diabły, byle ścieżka dźwiękowa nie ucichła!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski