Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarocin 2013. Max Cavalera, lider Soulfly: Zawsze byłem rebeliantem

Agnieszka Świderska, Mateusz Ziółkowski
Max Cavalera, lider Soulfly. W czasie festiwalu Jarocin 2013 będzie można go zobaczyć w ostatni dzień koncertów.
Max Cavalera, lider Soulfly. W czasie festiwalu Jarocin 2013 będzie można go zobaczyć w ostatni dzień koncertów.
- Im bardziej popieprzony jest ten świat, tym lepsze piosenki, tym większa motywacja do tworzenia - mówi w wywiadzie dla "Głosu Wielkopolskiego" Max Cavalera, lider Soulfly i były frontman Sepultury, który będzie gwiazdą Festiwalu Jarocin 2013.

JAROCIN 2013 - sprawdź program festiwalu

Zagrasz jako legenda na scenie Jarocina, który również jest legendą. Czy to słowo jeszcze na ciebie działa?

MAX CAVALERA: To cieszy, kiedy ludzie mówią o tobie jak o legendzie. Czujesz się doceniony, dumny z tego, że robisz to tak długo. To powoduje, że chcesz jeszcze więcej dawać z siebie, jeszcze więcej pracować. Stąd nowy album Soulfly. Dzięki tej motywacji. Cały czas jestem zaangażowany w muzykę. Szukam nowych kapel, kontaktu z nimi. Proszę o koszulki, żeby mógł ich promować. Staram się im pomóc. To świetne uczucie być częścią światowej sceny metalowej. Nie postrzegam tej sceny jako konkurencji. Pracuję z wieloma muzykami i uważam za wielki honor to, że mogę z nimi grać, dzielić pasję, i to niezależnie od tego, czy są to znani muzycy, czy nie. Miałem szczęście zaprzyjaźnić się z takimi ludźmi jak Ozzy, Slipknot, Slayer. Krąg metalowców to jeden organ, jedno ciało. Komuna, nie konkurencja. Chodzi o dzielenie się muzyką z moimi idolami, moimi przyjaciółmi.

Artysta, żeby tworzyć musi być głodny. Jaki głód nosi w sobie Max Cavalera?

MAX CAVALERA: Jest wiele problemów na świecie, które mogą posłużyć jako inspiracja, jako temat do nowych utworów. Im bardziej popieprzony jest ten świat, tym lepsze piosenki, tym większa motywacja do tworzenia. Ten głód zawsze jest ze mną. Jedyna różnica jest taka, że już nie mieszkam w Brazylii, tylko w Stanach. Kocham tworzyć, być w ruchu. Najgorsze są te chwile, kiedy nie mam nic do roboty. Jeśli pracuję, jest ze mną wszystko w porządku. Dlatego zawsze staram się być zajęty, zawsze być w jakiejś trasie.

Skoro świat jest jaki jest, to czy są słowa, którymi nigdy byś nie uderzył, by go zmienić?

MAX CAVALERA: Na pewno nie pisałbym o nazizmie i nazistach. Nie obchodzi mnie to. Nie jestem w to wcale zaangażowany, w jakieś faszystowskie supremacje. Każdy, kto mnie zna, wie, że jestem z Brazylii, że gram dla ludzi z całego świata. Gram w Chinach, Egipcie, Turcji, Australii, w Europie. Nienawidzę rasistów. To głupie dyskryminować kogoś z powodu koloru jego skóry. To ignoranctwo. Wkurza mnie to i zawsze z tym walczyłem. To ciężki temat. Nie uciekniemy od niego, bo rasiści są ciągle wśród nas. Nawet w środowisku metalowców. Obracam się w nim, chodzę w spodniach moro, mam pełno tatuaży i czuję to na własnej skórze. Bardzo często sprawdzają nas na lotniskach. To uprzedzenie społeczeństwa jest widoczne. Czerpię z tego siłę. Im więcej uprzedzeń, tym bardziej staram się odróżniać. Tym więcej czarnych T-shirtów, tym więcej tatuaży chcę pokazać. To dobrze być nonkonformistą. Nie podążać za głównym nurtem. Lubię poczucie bycie odrzuconym. To idzie w parze z byciem metalowcem. Chcemy być inni. Nie chcemy być tacy sami.

Po tych wszystkich latach wciąż jesteś rebeliantem.

MAX CAVALERA: Zawsze lubiłem pomysł bycia rebeliantem. Podobało mi się to też w kapelach. To właśnie podoba mi się w Soulfly. Dlatego graliśmy w Pakistanie. Miejscu, gdzie nikt inny nie grał. Graliśmy w Malezji, w Tajlandii. To niesamowite uczucie polecieć do Tajlandii i spotkać 5 tysięcy fanów metalu, którzy wariują na twoim występie. To rozwala mózg, rozpieprza od środka. Przez te wszystkie lata osiągnąłem tak dużo w muzyce, że czuję dumę z miejsca, w którym teraz jestem. To nie była łatwa droga. Wyboista wręcz. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że odejdę z Sepultury, że nasze ścieżki się rozejdą. Ale wyszło mi to na dobre. Jest Soulfly, gdzie czuję więcej wolności. Mogę pisać o rzeczach, o których naprawdę chcę pisać. Mogę łączyć różne gatunki muzyczne, mogę tworzyć różne rodzaje metalu i sprawia mi to radochę. Jestem tu, gdzie powinienem być.

W „Bleed” śpiewasz „What goes around comes around”. W jaki sposób, to co robisz, wraca do ciebie?

MAX CAVALERA: To jest jak karma. Jak czynisz dobro, to dobre rzeczy do ciebie wrócą. To właśnie filozofia, którą wyznaję. Staram się postępować dobrze, żeby w przyszłości jeszcze więcej dobrych rzeczy do mnie wróciło. Jeśli walczysz z ludźmi, to całe to gówno do ciebie wróci, jeżeli robisz gówniane rzeczy, to one wrócą. I analogicznie, jeśli robisz dobrze. To jest bardzo prosta filozofia. Uwielbiam partię w tej piosence, jest niesamowicie mocna, silna. „What goes around comes around”. Jest w tym moc.

Z czym przyjeżdżacie do Jarocina? Zdradzisz setlistę?

MAX CAVALERA: Na pewno dużo klasyki Soulfly jak „Prophecy”, „I and I”, „Back to the Primitive”, „Tribe” czy „Seek N' Strike”. Może kilka piosenek Sepultury, na pewno „Roots”, ale zdecydowana większość to będzie Soulfly. Prawdopodobnie zagramy nową piosenkę z albumu, który wychodzi w październiku, może nawet dwie. „Bloodshed” to świetny kawałek. To będzie niesamowite przeżycie zagrać to na żywo, przedstawić to fanom z Europy. Morale są wysokie, zarówno pośród fanów, jak i w zespole. Podpisaliśmy właśnie umowę z Nuclear Blast i 1 października wychodzi nowy album. Jesteśmy bardzo podekscytowani, że wracamy na trasę. To będzie mocne uderzenie.

Czy po tylu latach gry potrzebujesz jeszcze ćwiczyć?
MAX CAVALERA: Nie ćwiczę cały czas. Jak tworzę płytę, wtedy gram najwięcej. Wtedy siedzę z gitarą, z automatem do bitów, z całym oprogramowaniem i nagrywam. I cały czas piszę riffy. Nic, tylko riffy. I spośród tysiąca wybieram może ze trzydzieści najlepszych. To jest proces, który trwa. W przypadku nowej płyty proces, który trwa cztery miesiące. Nic nie robię, tylko piszę riffy. Piszę i selekcjonuję. I to wszystko. A potem jedziemy w trasę. Robimy próbę dźwięku. I właśnie na tej próbie gram na gitarze. To ten moment, kiedy ćwiczę. Poza tymi chwilami nie grywam za często. Kiedy grasz codziennie na żywo, nie potrzebujesz tego. Co innego Marc, nasz gitarzysta. On jest z gitarą cały czas. Nawet mówi do niej. Miał dziewczynę. Pewnego dnia mówi: moja dziewczyna jest zazdrosna o moją gitarę. Na to ja: no to masz stary problem.

Powiedziałeś, że napisałeś tysiące riffów, ale co z kapelą? Ona też musi być krytyczna. Do kogo w Soulfly należy ostatnie zdanie?

MAX CAVALERA: Piszę wiele, przynoszę cały materiał do studia i kiedy jesteśmy w studio zmieniamy to. Marc jest bardzo zaangażowany w ten proces. Ma świetne ucho. Słyszy te riffy w inny sposób niż ja, inaczej je gra i to jest fascynujące. Riff, który początkowo w domu brzmi w określony sposób przy Marcu zmienia się. Jest inny. Oczywiście zdarzają się momenty, kiedy Marc zrobi coś, co mi się nie podoba. Czasami zdarza się również, że producent mówi, że jakaś partia przypomina inne zespoły. Wpływy są w porządku, ale jeżeli grasz riff, który już został zagrany, to musisz go zmienić. Musisz być oryginalny. Ogólnie nagrywanie z Soulfly to świetna zabawa. Ten proces cały czas mi się podoba. Piszę, jamuję z synem i zanoszę do studia. Ten nowy album ma wyjątkowo długie piosenki. Przypomina mi bardzo klasyczne albumy Metalliki jak „Ride the Lighting” i „Master of Puppest”, gdzie numery miały po sześć minut i świetne solówki. Myślę, że wielu ludziom się spodoba, bo niesie ze sobą to klasyczne heavymetalowe brzmienie.

POLECAMY:

JAROCIN 2013 - wszystko o festiwalu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski