Od domu do domu. Z jednego go wywalą kopniakiem w tyłek, w drugim zadadzą kilka pytań zbyt trudnych jak na złotoustą wyuczoną gadkę-szmatkę. Ale co któryś dom podpisze... Za trzy miesiące dżentelmen straci pracę w tej "telewizji", to zacznie pracować w "telekomunikacji" wciskając ludziom, którzy mają telefon, umowy z innymi firmami. Oczywiście - kiedy zrobi się gorąco, sprzedawca zmieni branżę. Zacznie sprzedawać garnki gotujące na parze bez pary, dywany jak prawdziwe, pościele, które leczą reumatyzm albo książki tańsze niż w księgarni, tyle tylko, że 5 razy droższe.
Ten chwyt, który opisałem wcześniej, jest stosowany naprawdę. Firma na "S" pochodzi z Krakowa. Tam zatrudniała na potęgę akwizytorów, obiecując im złote góry. Oczywiście nikt nie ma dowodu na to, że firma kazała swoim akwizytorom kłamać, z ostrożności procesowej należy więc założyć, że nie kazała. Po prostu akwizytor kłamie, żeby sprzedać jak najwięcej. A że w każdym dobrym kłamstwie musi być ziarenko prawdy...
No to opiera się na plotkach o telewizji cyfrowej. Która, owszem, będzie kiedyś w Polsce nadawać, ale wcale nie będzie tyle kosztować, bo jej sygnał odbierze każda normalna (wcale nie satelitarna) antena i każdy telewizor, który ma mniej niż 5 lat. A przezbrojenie starszego powinno kosztować grosze. Tylko kto to spamięta? Wspomniani agenci kolędują więc od domu do domu, sprzedając jedną z legalnych telewizji. Takiej, co to z satelity się je ściąga, co mają 100 kanałów. I które kosztują oprócz haraczu zdzieranego na "dzień dobry" około 50 złotych miesięcznie. Oczywiście każdy może je wydawać, ale nie kiedy wprowadza się go w błąd. I co z takimi ludźmi robić?
Najprościej byłoby powiedzieć: każdemu akwizytorowi drzwi przed nosem zatrzaskiwać. W końcu do domu wstęp może mieć: pan z gazowni, z energetyki, listonosz, policjant (ale z nakazem) i, ewentualnie, ksiądz. Ale znany.
Tylko głupio akwizytora kopać w tyłek. Przecież on legalny zawód wykonuje, rodzinę utrzymuje i nie zawsze oszukuje. Czasem ma po prostu dar. Taki dar słowotoku, że zanim się człowiek zorientuje, już podpisana umowa na zakup w ratach zupełnie niepotrzebnego dekodera.
Ech, pisze sobie dziennikarz wkurzony, bo to walka z wiatrakami. Można firmę opisać w gazetach, ale ona tylko nazwę zmieni. Zresztą, zdaje się, raz już zmieniła.
Można ludzi przestrzegać przed akwizytorami, ale czy któryś przedstawi się jako akwizytor? Nie, on jest, w zależności od własnej fantazji: z "telewizji", z "urzędu". Prowadzi "badania", "akcję". Ma "specjalną", "wyjątkową" ofertę. Albo, w ostateczności powie: inni już kupili, podpisali, zdecydowali się, zrobili, wpłacili, mają.
I co zrobić? Najprościej: poprosić o numer rachunku, obiecać wpłatę pocztą. Jeśli się coś podpisało: według polskiego prawa umowę, którą podpisało się w domu, można w ciągu 10 dni wypowiedzieć (a właściwie od niej odstąpić), a jeśli na tej umowie o tym odstąpieniu nie ma mowy - ma się na to trzy miesiące. I firma musi oddać pieniądze co do grosza, na dodatek z odsetkami. Problem w tym, że cwana firma zaraz próbuje wpisać kogoś takiego na listę dłużników. I co? Ano to, że nie ma strachu. Prawo, w tym wypadku, jest po stronie maluczkich.
I co ja się tak wściekam? Bo bezsilny jestem. Akwizytora, który okłamuje ludzi, nie można nazwać przecież oszustem. Przecież podpisał umowę, legalnie. A że ktoś umowy nie doczytał... To tylko jego sprawa. I sumienia. Jeśli oczywiście sprzedawca je ma.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?