Prawo jest jednak w tej kwestii jednoznaczne i jako takie powinno być przestrzegane. Pamiętam czasy pierwszej kadencji nowego samorządu, kiedy to jeden z dość krewkich radnych Poznania przeprowadził się do sąsiedniej gminy. Ku jego zdumieniu stracił mandat radnego. Od tego czasu minęło jednak wiele lat i podobne sytuacje raczej się nie zdarzają. Obecnie kandydaci na radnych wszystkich szczebli mają pełną świadomość, że możliwość kandydowania jest limitowana stałym zamieszkaniem na terenie działania samorządu.
W zdecydowanej większości przypadków nie tylko oni oszukują komisje wyborcze, robią to także sztaby partii, które bardzo często wiedzą, że dany kandydat w świetle prawa nie powinien kandydować. Na machlojki adresowe przymykają oko, bo to często dotyczy osób, które są lokomotywami wyborczymi. Nie chodzi nawet konkretnie o ich mandat, ale o zdobycie głosów, które dałyby miejsce w radzie kolejnym na partyjnej liście. Tak było nie tylko w przypadku starosty Grabkowskiego oraz niektórych radnych Poznania.
Nikt nie jest zainteresowany, by ten proceder przerwać. Panuje bowiem swoisty klincz między ugrupowaniami. Jak wy nam wyciągniecie Iksińskiego, to my wam wytkniemy "problemy" z miejscem zamieszkania Igrekowskiego. Takich rozmów nawet nie trzeba prowadzić, bo wszyscy doskonale sobie z tego zdają sprawę.
Kiedyś mój znajomy otrzymał propozycję kandydowania, choć było wiadomo, że obejmie funkcję w zarządzie spółki komunalnej, czego łączyć nie było wolno. Miał pociągnąć listę i... zrezygnować (dać mandat kolejnemu na liście). Odmówił. Nie chciał kpić z wyborców.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?