Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Krawczyk: Śpiewaj sercem, bo Cohena inaczej nie można

Marek Zaradniak
Krzysztof Krawczyk nie ukrywa, że z Leonardem Cohenem ma wiele wspólnego
Krzysztof Krawczyk nie ukrywa, że z Leonardem Cohenem ma wiele wspólnego Sony Music Entertainment Poland Sp. z o.o.
Krzysztof Krawczyk opowiada o tym, jak długo poznawał i jak zakochał się w poezji Leonarda Cohena. Tak bardzo, że nagrał w Poznaniu, mieście swojego dzieciństwa, płytę z jego piosenkami. - Najprawdziwszą w moim życiu - mówi

Przyzwyczaił nas Pan do tego, że śpiewa przeboje Elvisa Presleya. Tymczasem teraz zaskakuje Pan płytą z własnymi interpretacjami piosenek Leonarda Cohena. Jak to się stało?
Do tego Cohena długo dojrzewałem, a czy dojrzałem, to płyta - notabene nagrana w Poznaniu - sama odpowiada. To, że nagrałem 12 piosenek dla mnie pozostaje jakąś tajemnicą, przede wszystkim muzyczną i tekstową. Cohena po raz pierwszy zobaczyłem w telewizji. Zdziwiłem się nawet, że ma takie tłumy na koncertach. Zacząłem go słuchać i raz, gdy byłem na jego recitalu w Kanadzie, dostrzegłem, że operuje wieloma stylami muzycznymi - jest w tym jego śpiewaniu rock, pop, folk, ale są klimaty greckie, jest country, jest nawet muzyka żydowska, francuska i włoska. A wszystko utrzymane w klimacie takiego romantycznego spokoju - uroczystości i podniosłości. No i jak go zobaczyłem na żywo, zrozumiałem , że on uwodzi publiczność nie tylko spokojnym głosem i ogromną charyzmą, ale i obecnymi w tekstach emocjami, których początkowo nie byłem w stanie nawet zrozumieć.

Nie mówi Pan jak fan wielkiego pieśniarza.
No bo nim dosyć długo nie byłem. Wydawało mi się, że działamy na dwóch biegunach. Ja pełen rytmu i przebojowości, a on - spokoju i poezji. Gdy wróciłem ze Stanów Zjednoczonych do Polski, jego płyty już docierały nad Wisłę. Dotarł w końcu on sam. A na dodatek znalazł się tu człowiek, który zrozumiał poezję i filozofię Cohena i ją przetłumaczył. To śp. Maciej Zembaty. Ja wtedy byłem zbyt skoncentrowany na sobie, aby emocjonować się twórczością Kanadyjczyka, ale Andrzej Kosmala, mój menedżer, z uporem maniaka przekonywał mnie, abym to zrobił, bo dam radę. Dopiero gdy przeczytałem tłumaczenia Zembatego, zachwyciłem się Cohenem. Słuchałem raz, drugi, a potem Ryszard Kniat nagrał mi w studio, jak to powinienem śpiewać. Wtedy opadła mi szczęka. Poczułem się bezradny. Przecież jeszcze kilka lat temu trójkąt Cohen, Krawczyk, Zembaty był nie do wyobrażenia. Tymczasem okazało się, że mamy wiele wspólnego. Mój przyjaciel, kardiolog profesor Leszek Markuszewski, który znał i Cohena, i Zembatego powiedział: Zaśpiewaj sercem, bo inaczej nie można. Dużo was łączy.

No właśnie, co Pana łączy z Cohenem?
Zacząłem się interesować jego biografią. Wiedziałem, że byliśmy wędrującymi bardami, obaj otarliśmy się o śmierć, otarliśmy się o utratę bliskich, nie ma w nim nawet namiastki pychy. U mnie podobnie. Nawet u szczytu popularności nie było we mnie pychy, ale to wyniosłem już z domu. Moi rodzice mieli wspaniałe głosy. Mama była sopranem, ojciec barytonem, ale byli skromni. W tekstach Leonarda wyczułem też wielki szacunek do absolutu, do Boga. On śpiewa, tak jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest wielkim grzesznikiem. I jak wsłuchamy się w jego piosenki, nie ukrywa tego. Poza tym nie wiem, czy ktokolwiek na świecie zaśpiewał o miłości tak jak Cohen w piosence „I’m Your Man”. „Jestem twój”.

On dla kobiet zrobiłby wszystko. Chciałem to wszystko przefiltrować przez siebie, aby było to prawdziwe. Doświadczyłem czegoś biegunowo innego niż podczas śpiewania przebojów Presleya. Z nim akurat mamy podobne głosy, naśladowałem jego tricki. W przypadku Cohena czegoś takiego nie ma. U niego nie ma popisu wokalnego. Jest dusza i serce. Koniec. A ja mam, jak to przeważnie u Polaków, duszę romantyka, jestem płaczką. Dlatego tłumaczenia Maćka tak mocno i głęboko trafiły do mnie. Gdy znalazłem się w studio, musiałem śpiewać całym sobą. To szło jednym ciągiem, jakbym własną historię opowiadał i dlatego ta płyta jest o wiele bardziej prawdziwsza niż poprzednie moje płyty.

W takim razie kto był dla Pana większym wyzwaniem. Presley czy Cohen?
Absolutnie Cohen. Byłem fanem Presleya. Byłem w nim zakochany jak całe moje pokolenie i moim marzeniem było zaśpiewanie piosenek, przy których dziewczyny się do nas przytulały. To był także zupełnie inny czas. Teraz po nagraniu tej płyty czuję się mądrzejszy. Nigdy nie przypuszczałem, że nagram Cohena, który pokaże mi życie na nowo.

Próbował Pan nawiązać kontakt z Cohenem?
Jeden z dziennikarzy zapytał, dlaczego nie powstał duet z Cohenem, ale szczerze mówiąc zapomnieliśmy o tym. Nikomu z nas to do głowy nie przyszło.

Ta płyta powstała w Poznaniu. Poznań to Pana dzieciństwo, potem kariera solowa. Startował Pan przecież w Estradzie Poznańskiej. Potem w ZPR-ach. Jak Pan widzi to miasto z perspektywy lat?
To jest po prostu moje miasto. Tam się urodził mój brat. Tam chodziłem do szkoły, do teatru, gdy ojciec występował w Teatrze Polskim, tam dostałem po raz pierwszy w pieprz od dziewczyny. Dostałem pierwszą lekcję pokory. Obcowanie z Teatrem Polskim, z ludźmi, którzy przewijali się przez nasz dom, wiele mi dało. W Poznaniu zacząłem też chodzić do szkoły muzycznej.

Ma Pan teraz swoje ulubione miejsca w Poznaniu?
Mam kilka miejsc. Studio K and K Ryszarda Kniata i Andrzeja Kosmali, Stary Rynek, który jest zabytkiem światowym. Lubię marcińskie rogale. Estrada Poznańska włożyła we mnie bardzo dużo pieniędzy. Niedawno zmarły dyrektor Stanisław Nowotny podjął taką decyzję, choć wcale nie był moim wielkim fanem. Ale przekonał go do tego Andrzej Kosmala, który wtedy był dyrektorem artystycznym Estrady. A w 1976 roku w Sopocie zdobyłem trzy nagrody, w tym nagrodę publiczności. Wiadomo było, że publiczność chce takiego gościa jak ja. Graliśmy wtedy koncert za koncertem przy pełnych salach.

Skoro w Poznaniu była praca i jest praca, dużo tutaj Pan robi i robił - czy myślał Pan, aby się tu na stałe przeprowadzić?
Oczywiście, że tak. Nawet rozmawiałem o tym z Andrzejem, gdy budowało się osiedle Bajkowe, ale wtedy grałem jeszcze z Trubadurami i miałem rodziców w Łodzi, a mieszkałem w Warszawie, gdzie przeprowadziłem się, aby być bliżej mediów. Szukałem też czegoś w starym budownictwie, także w Poznaniu. Miałem też propozycję kupna domu w Puszczykowie i już dziś nie wiem, co nam przeszkodziło. Ale któregoś dnia mój przyjaciel pokazał mi skromny domek na skraju lasu pod Łodzią. Wybudował go dla syna, który nie chciał tam mieszkać. Nie miałem całej sumy. Powiedział - dobra, biorę to, co masz, a resztę spłacaj jak chcesz. Myślę, że była przy tym ręka Boska. Potem nawet trochę rozbudowaliśmy ten dom o garaż, dużą kuchnię i jeszcze jeden pokój gościnny. Potem jeszcze kupiłem hektar ziemi i teraz mam tu jak u pana Boga za piecem. Musiałem na to zarobić przy pomocy mojej ukochanej żony. Musiałem wszystko to wyśpiewać.

Krzysztof January Krawczyk

urodził się 8 września 1946 roku w Katowicach. W 1949 roku rodzina Krawczyków przeniosła się dz Białegostoku do Poznania. Jego ojciec, aktor January Krawczyk podjął pracę w tutejszym Teatrze Polskim. Zamieszkali przy ulicy Gwardii Ludowej (dziś Wierzbięcice) 19 m.5. W 1953 roku Krzysztof rozpoczął naukę w klasie fortepianu w Podstawowej Szkole Muzycznej u zbiegu ul. Gajowej i Zwierzynieckiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski