Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nieubranych nie obsługujemy, czyli Sopot walczy z golizną

Dorota Abramowicz
Piotr Hukało
Kelner na plakacie Jacka Staniszewskiego powstrzymuje otwartą dłonią bosego mężczyznę w kąpielówkach. U góry napis: „Nieubranych klientów nie obsługujemy”. Na początku tygodnia plakaty zawisły przed wejściem do sopockich restauracji.

Wieść o Sopocie, walczącym z golasami, szybko obiegła kraj i stała się wakacyjnym przebojem informacyjnym. Czy to kolejny pomysł na promocję miasta, które - bagatela - w ubiegłym roku odwiedziły dwa miliony turystów?- Mówimy głośno o sprawach, które są oczywistością w innych krajach - prezydent Sopotu Jacek Karnowski kładzie nacisk na walkę o estetykę. - Kiedy przed dwoma laty ze względów bezpieczeństwa ograniczyliśmy prędkość na ścieżkach rowerowych do 10 kilometrów na godzinę, też wszyscy analizowali oczywistą decyzję. Problem nieubranych turystów wracał od kilku sezonów, jednak dopiero w tym roku, dzięki uwagom sopockich urzędniczek, poważniej zajęliśmy się tematem. Pomogli nam przedsiębiorcy ze Stowarzyszenia Turystycznego Sopot.

Jacek Karnowski przypomina, że w wielu innych miastach świata dress code, czyli dopasowanie ubioru do miejsca i okazji, jest oczywistością. I opowiada, jak osobiście doświadczył, że ze strojem nie ma żartów. - W ubiegłym roku w Hongkongu, gdzie temperatura sięgała 35 stopni, usłyszałem przed słynnym Ozone Bar, że tylko do godziny 17 można wejść do lokalu w sandałach - mówi. - Było później, pantofli nie miałem, nie zostałem wpuszczony. Podobna przygoda spotkała mnie przed pięcioma laty w Sopocie. Po treningu zaszedłem do SPATiF-u w dresach i zostałem stamtąd wyproszony przez ochronę ze względu na nieodpowiednie ubranie.

Zażalenie na wyuzdanie

Walka z golizną w kurortach ma długą tradycję. Jeszcze pod koniec XIX w. stroje kąpielowe dla pań przypominały zwykłe suknie, a panowie na plaży zakrywali klatkę piersiową W latach 30. XX w. w nadmorskich miejscowościach nie pozwalano kobietom eksponować pleców.

- W przedwojennej Gdyni stroje letników bulwersowały miejscową ludność i niektórych kuracjuszy, w tym m.in. Marię Sikorską z Rady Katolickiego Związku Polek w Warszawie - mówi Małgorzata Sokołowska, autorka m.in. „Kobiet Gdyni z kraju i ze świata” . - Wraz z 32 osobami wystosowała ona list do wójta Radtkego: „My niżej podpisani ojcowie, matki i opiekunowie młodzieży, przebywający na letnisku w Gdyni, zwracamy się do Sołectwa Gdyńskiego w imię zdrowia moralnego tej młodzieży z zażaleniem na wyuzdanie i ohydę, jakie stale mają miejsce na tutejszym wybrzeżu. Przepis, wywieszony na brzegu głosi, że kąpać się wolno oprócz w łazienkach, tylko w miejscu do tego przeznaczonym(...) Tymczasem wzdłuż całej plaży rozkładają się i chodzą półnadzy mężczyźni a nawet, niestety, i niewiasty. Zdejmowanie i nakładanie publiczne bielizny jest na porządku dziennym a do miejsca przeznaczonego dla pań podchodzą i podpływają panowie, prócz tego fotograf bezkarnie grasuje w łazienkach. Domagamy się w imię moralności publicznej przestrzegania istniejących przepisów. Nie tylko kąpać się, ale i przebywać w kostiumach kąpielowych i nieprzyzwoitem ubraniu nie wolno na ogólnej plaży, ale jedynie w miejscu do tego przeznaczonem”.

Protest niewiele pomógł. Moda plażowa stawała się coraz bardziej odważna, choć nadal wzbudzała kontrowersje. Interweniowały przy tym nawet służby porządkowe, o czym pisali w książce „Po słońce i wodę, Polscy letnicy nad Bałtykiem w XIX i w pierwszej połowie XX wieku” Dagmara Płaza-Opacka, Tadeusz Stegner i Ewa Sztykiel. Otóż tzw. piżamy plażowe z szerokimi spodniami, ubierane przez modnisie spacerujące gdyńskimi ulicami zostały w latach 30. zakazane - poza samą plażą - przez policję.

Nie ma paragrafu

Dziś jednak przeciwnicy gołych torsów na ulicach nie mają w Polsce policyjnego wsparcia. Nawet straż miejska niewiele może im pomóc.

- Jak zareagujemy, gdy zobaczymy na przykład na ul. Długiej mężczyznę w majtkach? - rzecznik gdańskiej Straży Miejskiej, Miłosz Jurgielewicz jest z lekka zaskoczony pytaniem. - No cóż, przepisy są jednoznaczne. Z własnej inicjatywy raczej nic nie możemy zrobić, chyba że skąpy strój wywoła u kogoś zgorszenie, które, jak wiadomo, jest odczuciem subiektywnym. I wtedy mamy prawo reagować tylko i wyłącznie na wniosek osoby zgorszonej, która zaczepi patrol i poprosi o interwencję. Wówczas cała sprawa może skończyć się mandatem.

Chodzenie po mieście w kąpielówkach może być traktowane jako nieobyczajny wybryk (art. 140 kodeksu wykroczeń), zagrożony mandatem w wysokości od 50 do 100 zł. W tym roku gdańska Straż Miejska interweniowała w takich sprawach 11 razy, nakładając jeden, 50-złotowy mandat. Jeśli wybryk wywołuje zgorszenie, może to grozić nawet 500 złotową karą. W 2016 r. gorszyciele zapłacili jedenaście mandatów, przy czym ich zachowanie było bardziej bulwersujące, niż spacery po Gdańsku bez koszulki.

Również Danuta Wołk-Karaczewska z gdyńskiej Straży Miejskiej uważa, że problem jest zupełnie teoretyczny. Takich zgłoszeń w Gdyni nie ma.

- Dziwię się szumowi medialnemu wokół tej kwestii - mówi Marcin Głuszek, rzecznik Szybkiej Kolei Miejskiej. - Przecież wszystko zależy od zdrowego rozsądku i kultury osobistej pasażerów. A, jak dotąd, skarg na goliznę w kolejce nie było.
Niewykluczone, że nasza tolerancja na gołe torsy jest większa, niż w innych regionach świata. W Hiszpanii przed pięcioma laty Barcelona ograniczyła prawo paradowania w kąpielówkach i bikini do 100 metrów od plaży. Dłuższe spacery w strojach kąpielowych kosztują między 300 a 1500 euro. Podobne przepisy wprowadzono w innych nadmorskich kurortach, m.in. w Valladolid, a także na Majorce.

Ruch „antykąpielówkowy” wzrasta w siłę także we Włoszech. Za wyjście na ulicę w skąpym stroju z plaży w Castellammare di Stabia w prowincji Neapol można zapłacić 300 euro.

Polscy turyści, odwiedzający państwa arabskie i muzułmańskie dobrze wiedzą, że poza hotelami i plażami należy chodzić w strojach zakrywających kolana i nogi. Informację taka przekazują im przeważnie już w pierwszym dniu wycieczek piloci.
Pan Andrzej, który jako mechanik pływa na statkach od ponad 30 lat, dodaje: - W krajach Ameryki Środkowej i Południowej oraz na Kubie, nigdy nie schodzę na ląd w krótkich spodniach. Nie wypada. Proszę zresztą zwrócić uwagę, jak ubierają się mieszkańcy, tam szanujący się i szanowany mężczyzna nie odsłania na ulicy kolan. Tylko turyści paradują rozebrani.

Oddolna inicjatywa

Dawid Wilda, prezes Stowarzyszenia Turystycznego Sopot (zrzesza 90 przedsiębiorców, prowadzących działalność turystyczną w kurorcie) od kilku dni dzieli czas między bieżącą pracę, a rozmowy z dziennikarzami radia, prasy i telewizji. Prezes powtarza, że problem nieubranych turystów narastał od lat. Zwracali na to uwagę i mieszkańcy, i przedsiębiorcy branży turystycznej.

- Lokalni restauratorzy często wskazywali, że do lokali ładują się ludzie prosto z plaży - wspomina. - I że mają wtedy dylemat. Wpuścić? Wyrzucić? Przeprosić? Dać coś do ubrania? W żadnym wypadku rozwieszanie plakatów Jacka Staniszewskiego nie miało na celu odstraszanie turystów przed wejściem do restauracji. Nie chcemy niepotrzebnych nerwów, konfliktów, więc postanowiliśmy postawić na edukację. Naszą oddolną inicjatywę wsparła gmina.

Tomasz Strzelecki, menedżer restauracji U kucharzy dodaje, że nie należy odbierać akcji plakatowej jako nagonki na „nieubranych”. - To raczej gorący apel, by poza plażą korzystać z tego, co oferuje Sopot, w bardziej kompletnych strojach - tłumaczy.

Z kolei Mariusz Zawadzki, współwłaściciel restauracji Grono di Rucola, Tapas de Rucola w Sopocie oraz Vinegre di Rucola i Mondo di Vinegre w Gdyni przypomina o dwóch polskich tradycjach - stołu i wypoczynku. Jeśli zapraszamy gości do stołu, to należy się ubrać zgodnie z obowiązującymi kanonami. I wystarczy, niestety, jedna nieodpowiednio odziana osoba, by pozostałym gościom zepsuć przyjemność spożywania posiłku.

- Czy takich gości jest dużo? - zastanawia się Mariusz Zawadzki. - Oceniam, że to od 5 do 10 procent turystów, głównie panów, którzy przez brak stroju nie pozostawiają miejsca dla wyobraźni. I o ile w lokalach przy plaży nikogo to nie razi, to już w samym mieście jest to kłopot.

Co ciekawe, podobnych problemów nie ma w Gdyni, gdzie jedna z restauracji mojego rozmówcy mieści się tuż przy plaży, na dachu Muzeum Marynarki Wojennej. Tam nie zdarzyło się, by do lokalu weszła osoba bez koszulki.

- Gdynia, ze strategią rozwoju nastawioną bardziej na mieszkańców, jest nieco inna, niż Sopot - mówi Mariusz Zawadzki. - Nie ma tu tak wielu przyjezdnych. Ponadto, by dostać się do restauracji, trzeba wejść najpierw do budynku muzeum i wjechać na trzecie piętro. To skutecznie powstrzymuje rozebranych plażowiczów.

Kwestia szacunku

Pracownicy sopockich restauracji często stosują określenie „Polak wakacyjny”. Czyli taki, który opuszczając rodzinne miasto, schodząc z oczu współpracowników i sąsiadów, odrzuca pewne normy. Nie są to tylko garnitury, ale także zasady etykiety.
Pan Sebastian, kierownik sali restauracji U kucharzy (ponad 20 lat doświadczenia w branży restauracyjnej) mówi, że nadal bywa zaskakiwany przez niektórych klientów.

- Złość, obrażanie się, wręcz niegrzeczność wynikająca z przekonania, że skoro płacę, to wymagam - wylicza. - Elegancka pani, siadająca przy stoliku z napisem „Rezerwacja”, proszona o przejście w inne miejsce, rzuca do mnie „spieprzaj dziadu!”. Klienci, pytani czy podać coś do picia, odpowiadają: „mamy swoje”. Trzyosobowa rodzina, zamawiająca obiad, prosi o talerz dla nieobecnego chwilowo syna. Chłopak przychodzi z hamburgerem i frytkami, wykłada to wszystko na talerz w restauracji, gdzie przed chwilą, w ramach serwisu francuskiego kelner na oczach gości osobiście siekał polędwicę na tatara. Przy tym wszystkim nasze prośby o narzucenie koszuli na goły tors lub wypożyczenie gościowi fartucha, przyniesionego z kuchni to naprawdę niewiele.

Dr Stanisław Krajski, autor kilku podręczników savoir vivre , który od 4 lat prowadzi Akademię Dobrych Manier i Etykiety Biznesu uważa jednak, że Polacy nie należą do najgorzej wychowanych nacji.

- W rankingu najlepiej wychowanych mieszkańców dużych miast Warszawa zajmuje wysokie, piąte miejsce - mówi dr Krajski. - Na pierwszym miejscu jest Nowy Jork. Jednym z wyznaczników było zachowanie osób, zapraszających gościa do restauracji. W Polsce za zaproszoną damę zapłaciło 85 proc. badanych mężczyzn. U Francuzów wskaźnik ten wynosił 50 proc.

Dr Krajski popiera działania władz i społeczników Sopotu. - Ten ruch na dłuższą metę będzie się opłacać - tłumaczy. - Restauracja może wprawdzie stracić sto złotych na obrażonym kliencie, ale równocześnie zyska tysiąc złotych od gości, którzy zechcą zjeść obiad w odpowiednio ubranym towarzystwie. Ponadto Polacy coraz częściej wyjeżdżają za granicę. A tam spotykają się z jeszcze bardziej restrykcyjnymi wymogami. Znajomy profesor, wybierając się do pewnej restauracji w Nicei, nałożył elegancki, letni, biały garnitur. Koszulę, ze względu na wieczorny skwar, rozpiął pod szyją. I cofnięto go od drzwi ze względu na brak krawata. To nie kwestia demokracji lub jej braku, ale szacunku dla innych osób, przebywających w tym samym miejscu.

Postawienie granic między tym, co wolno na plaży, a tym, co w mieście, jest konieczne - uważa dr Krajski. I podaje przy tym przykład tej samej Nicei. - Podręczniki plażowego savoir vivre zalecają, by osoba w stroju topless nakładała stanik wstając z leżaka i udając się np. do kąpieli - opowiada. - Panie, wypoczywające na Lazurowym Wybrzeżu, nie przestrzegały tej zasady. Początkowo szły półnagie do morza, potem np. kupowały coś do picia w plażowym barze, a potem, widząc butik oddalony o 20 metrów od plaży, zachodziły popatrzeć na lekką sukienkę. Zdarzało się, że francuska policja wyłapywała je ze 2-3 kilometry od plaży, na ruchliwej, nicejskiej ulicy.

Problem burki

Poniedziałkowe popołudnie, żar leje się z nieba, choć nadciągają już deszczowe chmury. Tłumy opuszczają plażę, wlewają się na plac Zdrojowy, Bohaterów Monte Cassino, wsiąkają w pobliskie uliczki. Kobiety są przeważnie ubrane, i to elegancko, jak na kurort przystało. Panie Iwona i Jadwiga, obie z Pruszkowa, od lat odpoczywające w Sopocie z dezaprobatą spoglądają na otyłego, starszego pana w kąpielówkach, maszerującego placem Zdrojowym.

- Jakoś nie wypada - rzuca Iwona. - Sama bym się źle czuła, chodząc w samym kostiumie po ulicy, ale jak widać nie wszystkim to przeszkadza.

Angelika i Klaudia - zgrabne, młode i w sukienkach - przyjechały z Bielska-Białej. - Nie wyobrażam sobie, by po moim mieście chodziły golasy, więc dobrze rozumiem mieszkańców Sopotu. Trzeba się przystosować - twierdzi Angelika.

Gorzej rozmawia się z mężczyznami. Panowie świecący gołym torsem, pytani o strój przyspieszają kroku. Niektórzy rzucają przyciężkim słowem lub jeszcze cięższym dowcipem.

- Dyskryminacja - wzrusza ramionami przechodzący ul. Chopina Adam (krótkie spodnie, koszulka przerzucona przez ramię, widać godziny spędzone na siłowni). - Przyjechałem nad Bałtyk z Lublina nie po to, by chodzić w garniaku. Tego mam powyżej uszu w pracy. Nikt mi nie będzie narzucał, w czym mam wracać z plaży, jeszcze tylko brakuje, by na dziewczyny burki zaczęli narzucać. A do tych knajp wcale nie muszę chodzić. Chce pani coś jeszcze?

Nie chcę. Zwłaszcza, że nieubranych na sopockich ulicach jest coraz mniej. Zaczyna padać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nieubranych nie obsługujemy, czyli Sopot walczy z golizną - Dziennik Bałtycki

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski