18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nieznana historia zagadkowej śmierci Piotra Majchrzaka cz. 1

Krzysztof M. Kaźmierczak
Piotr Majchrzak, nazywany przez przyjaciół "Pietją," stracił życie, gdy miał 19 lat
Piotr Majchrzak, nazywany przez przyjaciół "Pietją," stracił życie, gdy miał 19 lat fot. archiwum IPN w Poznaniu
Wszyscy twierdzą, że nastolatka zatłukło pałkami ZOMO. Tyle, że przeczą temu fakty. Dziś pierwsza część cyklu publikacji o nieznanych kulisach śmierci Piotra Majchrzaka.

Jego śmierć urosła do rozmiarów legendy. Tak mogłaby zaczynać się ta historia: "11 maja 1982
Jego śmierć urosła do rozmiarów legendy. Według niej tak powinna zaczynać się ta historia: "11 maja 1982 około godz. 21 na ul. Fredry przy kościele Najświętszego Zbawiciela w Poznaniu został wylegitymowany, zaatakowany i pobity prawdopodobnie przez kilkunastu funkcjonariuszy Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej i Wojskowej Służby Wewnętrznej". Albo tak: "Wieczorem 11 maja 1982 roku w centrum Poznania został wylegitymowany przez funkcjonariuszy ZOMO i dotkliwie pobity" lub tak: "11 maja 1982 roku pobity przez oddział ZOMO". Tak zaczyna się historia niewyjaśnionej śmierci Piotra Majchrzaka w najpopularniejszych, wielokrotnie cytowanych i przytaczanych przy wielu okazjach źródłach: Wikipedii i Encyklopedii Solidarności i licznych publikacjach. Tyle że zawarte tam informacje oparte są w znacznej mierze na domysłach. A fakty?
11 maja 1982 roku, koło godz. 21, Piotr rozstaje się przed Okrąglakiem z kolegą. Wiadomo, że poszedł ul. Fredry w stronę mostu Teatralnego, miał jechać tramwajem na Jeżyce, gdzie mieszkał. Znaleziono go sto kroków dalej, między restauracją "W-Z" a kościołem. Leżał na wznak z rozbitą głową i częściowo zalaną krwią twarzą. W ciągu 28 lat nie udało się ustalić przebiegu ostatnich chwil, które poprzedziły utratę przytomności 19-letniego ucznia Technikum Ogrodniczego w Poznaniu. Bezsprzecznie jednak (co jawnie kłóci się z obiegowymi opiniami) Piotr nie zginął w wyniku obrażeń zadanych milicyjnymi pałkami. Przedstawiamy nieznaną historię jego śmierci odtworzoną w oparciu o analizę dokumentów i relacje świadków.

"Pietja", dusza towarzystwa
2 maja 1982 roku zniesiono godzinę milicyjną, która obowiązywała od początku stanu wojennego. Po pięciu miesiącach zakazu poruszania się w porze nocnej po ulicach wróciło dawne życie miasta: ruszyły dyskoteki studenckie i dansingi w lokalach. Także w "W-Z" przy ul. Fredry.
Nazywany przez przyjaciół "Pietją" (rosyjski odpowiednik jego imienia) Piotr lubił dyskoteki. Chodził ze znajomymi do popularnego wśród młodzieży studenckiego klubu "Cicibór".
- Kiedy z nami był "Pietja" to było wiadomo, że będzie dobra zabawa. Z nim nie można było się nudzić. Był dowcipny, a dziewczyny za nim przepadały. Trudno się temu dziwić, "Pietja" był wysportowany, inteligentny i zwracał uwagę swoim wyglądem - wspomina jeden z kolegów.
11 maja większość dnia Piotr spędził z przyjaciółmi, których poznał w szkole zawodowej. Wyruszyli z mieszkania Piotra przy ul. Wawrzyniaka. Najpierw poszli coś zjeść, a potem pojechali do koleżanki na os. Zwycięstwa. Wyszli od niej ok. godz. 19., pojechali na Śródkę, gdzie planowali spotkać się z kolegą, który miał tam przyjechać autobusem. Do spotkanie nie doszło, za to natknęli się na koleżankę. Odprowadzili ją na Garbary, potem przez Stary Rynek i pl. Wolności ruszyli w stro-nę ul. Fredry.
- Nic nie piliśmy tego dnia, ale było wesoło. Z "Pietją" nie mogło być inaczej - wspomina Piotr S., przyjaciel, który szedł z Majchrzakiem.
W Polsce panowała wówczas moda na wschodnie sztuki walki. Piotr, jak wielu jego kolegów, zapisał się do klubu karate, jednego z dwóch działających w Poznaniu. Ćwiczył w nim kilka miesięcy, miał biały pas przyznawany wszystkim początkującym. W chwili, gdy wieczorem pożegnał się z przyjacielem przed Okrąglakiem, miał przypiętą okrągłą odznakę klubu karate. To było wówczas dobrze widziane w towarzystwie. Czy miał przypięty także opornik, będący popularnym symbolem oporu wobec władzy - tego jego koledzy nie byli pewni.
- Pewnie tak, bo noszenie oporników było wtedy powszechne. Nikt na to nie zwracał za bardzo uwagi - mówi jeden ze znajomych Majchrzaka.
- Możliwe, że miał opornik, ale to nie znaczy, że był jakimś rewolucjonistą czy asem podziemia, jakim potem go przedstawiano. Czytał ulotki, chodził na msze za ojczyznę, słuchał Wolnej Europy, ale tak robili w naszym środowisku niemal wszyscy - dodaje koleżanka szkolna Piotra.

Pięćdziesiąt podwójnych kroków
Od miejsca rozstania do płotu między "W-Z" a kościołem jest, jak wyliczył później prokurator, pięćdziesiąt podwójnych kroków. Przejście tego odcinka zajmuje 50 sekund. Nie wiadomo jednak, czy Piotr poszedł prosto czy zatrzymał się pod drodze lub został przez kogoś zatrzymany. Były do tego powody.
Od zniesienia godziny milicyjnej "W-Z" był wieczorem oblegany przez amatorów dansingu, na który wpuszczano po wykupieniu biletu. Utarczki przed lokalem były na porządku dziennym. Tego wieczoru, po odwiedzeniu wcześniej "Rarytasa" przy ul. Miel-żyńskiego do "W-Z" chciał wejść wraz z narzeczoną Marian O. Tyle że był na liście "klientów, których nie obsługujemy" odkąd przed kilkoma tygodniami uczestniczył w lokalu w utarczce, która zakończyła się wezwaniem milicji. Widząc, że mężczyzna jest pijany, portier, emerytowany dzielnicowy Stanisław T., zamknął przed nim drzwi. Przed lokalem szybko zebrała się grupa co najmniej kilkunastu ludzi. Doszło do przepychanki. Według części pracowników "W-Z" to Marian O. był atakującym, według innych bronił się przed usunięciem go sprzed drzwi przez innych chętnych do wejścia do lokalu. Świadkowie mówili, że wymachiwał skórzaną teczką i czarnym parasolem zakończonym metalową końcówką. Marian O. twierdził, że tylko się bronił, bo otrzymał kilka ciosów w twarz. "Teczką chyba kogoś uderzyłem, parasolem raczej nie, choć wykluczyć tego nie mogę" - zeznał tydzień później. Kierownik sali Stanisław G. polecił obsłudze wezwać milicję.
Nie wiadomo, czy w chwili, gdy Piotr znalazł się przed "W-Z" trwała tam jeszcze przepychanka między klientami, czy dotarł tam w trakcie interwencji wezwanej milicji, czy też dopiero w czasie, gdy na miejscu znalazły się dwa skierowane tam dwuosobowe patrole ZOMO, które pilnowały wcześniej okolic KW PZPR. Do dzisiaj nie zgłosił się nikt, kto opowiedziałby, kiedy "Pietja" znalazł się przy lokalu i jak doszło do tego, że znaleziono go nieprzytomnego.

Człowiek z czarnym parasolem
Kiedy do restauracji zbliżał się radiowóz MO, uczestnicy przepychanki uciekli w stronę kościoła. Prawdopodobnie użyto pałek. "Gdy przyjechała milicja, to zaczęła się bijatyka" - zeznał potem kierownik sali. ZOMO-owcy twierdzili, że dotarli na miejsce, gdy przed drzwiami "W-Z" nie było zbiegowiska, a MO odjeżdżała. Zaczęli legitymować mężczyzn przed kościołem oraz w pobliżu wejścia do restauracji. Dopiero wtedy w relacjach świadków pojawił się Piotr. Nagle, tak jakby nie wiadomo skąd, znalazł się na miejscu. Dwaj ZOMO-wcy mówili, że usłyszeli głośny dźwięk (mogło to być uderzenie o metalowy kosz do śmieci). Kiedy odwrócili się, zauważyli nogi wystające zza zaparkowanego na chodniku fiata 126p.
Piotr leżał na plecach. Był nieprzytomny, ale próbował odruchowo wstać. Miał zakrwawioną lewą część głowy. Było już na tyle ciemno, że aby zobaczyć, co się stało, trzeba było użyć latarki. Wezwano pogotowie. Jeden z ZOMO-wców, Paweł R. wyjął ze stojącego obok kosza karton po butach, rozprostował go i włożył pod głowę 19-latka. Wokół zebrało się kilkudziesięciu gapiów. Kilka osób twierdziło, że Marian O. uderzył Piotra parasolem (to samo ludzie z tłumu mówili potem personelowi pogotowia). ZOMO-wcy wsadzili mężczyznę wraz z narzeczoną do nysy. Kiedy opierał się, dostał (jak potem twierdził) pałką.

Mariana O. i narzeczoną zawieziono do iz-by wytrzeźwień. Funkcjonariusze Mieczysław M. i Wojciech P. przekazali w komisariacie notatkę o zdarzeniu. O godz. 23.15 dyżurny MO sporządził na niej notkę z rozmowy z lekarzem z oddziału intensywnej opieki Szpitala Miejskiego przy ul. Lutyckiej, do którego zawieziono nastolatka: "Ustaliłem, że stan zdrowia poszkodowanego jest bardzo ciężki. Jest w stanie nieprzytomnym, ok. godz. 23.50 ma mieć operację głowy, kontakt z chorym w chwili obecnej jest niemożliwy".
W magazynie izby wytrzeźwień całą noc leżał parasol O. z 12-centymetrowym szpikulcem. W ciągu następnego tygodnia przewożono go dwukrotnie. Nikt nie sprawdzał wtedy, czy były na nim jakieś ślady. Biegli sądowi uznali później, że mógł być on narzędziem zbrodni. A to niezwykle istotna kwestia. Pierwotną przyczyną śmierci Piotra nie była bowiem rana tłuczona, tylko kłuta. Taka, jakiej nie można było zadać ZOMO-wską pałką. Głęboka rana, na którą nie zwrócili uwagi ani lekarz z pogotowia, ani medycy przyjmujący "Pietję" do szpitala... Ciąg dalszy za tydzień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski