Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nostalgia za sprawiedliwością z półobrotu [RECENZJA]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
David Sandberg, odtwórca tytułowej roli i reżyser "Kung Fury". Jego film pokazywano nawet na MFF w Cannes
David Sandberg, odtwórca tytułowej roli i reżyser "Kung Fury". Jego film pokazywano nawet na MFF w Cannes Materiały prasowe
Gdyby „Kung Fury” powstał w 1985 roku, zapewne przepadłby w natłoku podobnych, kiczowatych produkcji o wymierzaniu sprawiedliwości z półobrotu. Nakręcony 30 lat później, rozbraja wyczuciem tej konwencji i stężeniem absurdu.

Najpierw był teledysk Davida Hasselhoffa pt. „True Survivor”, który z prędkością wirusa zaraził internet i jego użytkowników. Niekwestionowany gwiazdor ekranu lat 80. śpiewał, kołysząc biodrami przy białym lamborghini. Występ 'Hoffa przeplatały ujęcia zwinnego adepta kung fu przemierzającego raz miejską dżunglę, a raz podróżującego do odległych czasów. Już w chwili pojawienia się klipu w internecie obejrzeć mogliśmy pierwsze kadry z niezależnej produkcji „Kung Fury”. Niezależnej, a co najważniejsze – stworzonej z potrzeby serca, którą prócz reżysera i odtwórcy tytułowej roli Davida Sandberga poczuło jeszcze ponad 17 tys. fanów. To oni sfinansowali powstanie filmu w ramach kampanii na portalu crowdfundingowym Kickstarter.

Historia przedstawiona w „Kung Fury” to typowy zlepek fabularnych klisz, bez których kino akcji lat 80. minionego stulecia zwyczajnie nie mogło się obejść. Oto samotny gliniarz przemierza ulice Miami i wymierza sprawiedliwość. Po utracie zawodowego partnera zostaje rażony piorunem i ukąszony przez kobrę, dzięki czemu zyskał nieprzeciętne umiejętności w zakresie kung fu. Kiedy okazuje się, że na ulicach miasta grasuje przybyły z przeszłości Adolf Hitler, Fury musi teleportować się do III Rzeszy. Pomaga mu w tym komputerowy spec o urodzie, będącej połączeniem MacGyvera i Weird Ala Yankovica. Kto jeszcze? Dinozaury (jeden z nich to gliniarz!), nordycki bóg grzmotu Thor oraz jego dwie wojowniczki, na których widok w każdym mężczyźnie wzbierać będą pokłady testosteronu. O co tu chodzi? Zobaczcie sami.

„Kung Fury” dla jednych będzie parodią, dla drugich pastiszem, a dla jeszcze innych hołdem złożonym kinu akcji, które ocieka kiczem; pełnym jednowymiarowych bohaterów i fascynacji możliwościami, jakie trzydzieści lat temu obiecywała komputeryzacja życia. Film Sandberga jest prawdopodobnie tym wszystkim po trochu. Przede wszystkim zaś - to spełnienie marzeń wszystkich tych, którzy pamiętają czasy kina akcji, oglądanego z pożyczanych albo przegrywanych kaset VHS (Ten śnieżący obraz! Ten fałszujący dźwięk!). Takiego, które rodzice – w trosce o intelektualny rozwój swych pociech – skrupulatnie deprecjonowali, myśląc, że uda się im wmówić, że fajniejszy jest „Tomek w krainie kangurów”. Wszyscy ci, których razi obecne, wypolerowane i w swej perfekcji nudne oblicze kina akcji, oglądać będą „Kung Fury” z radością przeplataną wybuchami śmiechu. O tym, że jest ich dużo świadczą chociażby cyfry: w ciągu niespełna doby od publikacji dzieła Sandberga na YouTube obejrzały je ponad trzy miliony widzów.

Kung Fury
Szwecja, 2015
reż. David Sandberg
wyk. David Sandberg, Leopold Nilsson, Helene Ahlson
premiera internetowa: 28 maja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski