Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olga z Kazachstanu mieszka w biurze. Ustawa o repatriantach jest zła

Agnieszka Świderska
W ciągu ostatnich kilkunastu lat do Wielkopolski przyjechało około 200 repatriantów. Olga Rams jest jednym z nich:  Urodziłam się już z tęsknotą za Polską. Nie mam jeszcze domu, ale jestem już u siebie
W ciągu ostatnich kilkunastu lat do Wielkopolski przyjechało około 200 repatriantów. Olga Rams jest jednym z nich: Urodziłam się już z tęsknotą za Polską. Nie mam jeszcze domu, ale jestem już u siebie Paweł Miecznik
Olga Grams, repatriantka z Kazachstanu, wróciła rok temu do ojczyzny dziadków. Dostała dowód i obywatelstwo. Wciąż nie może znaleźć mieszkania. Nie tylko ona ma problemy w Polsce. Wszyscy mówią, że ustawa o repatriantach jest zła i trzeba ją zmienić. W Sejmie leżą dwa projekty nowelizacji, ale nikt się nimi nie zajmuje.

Olga Grams ma 55 lat, Kartę Polaka potwierdzającą jej polskie korzenie i wiarę w to, że Polska dotrzyma kiedyś słowa danego repatriantom. Że nie zapomniała o nich, że będzie na nich czekać z otwartymi ramionami, że tu znajdą dom.

Właściwie to Olga nie potrzebuje już Karty Polaka - kiedy rok temu przekraczała granicę, przestała już być obywatelem Kazachstanu. "Osoba przybywająca do Rzeczypospolitej Polskiej na podstawie wizy krajowej w celu repatriacji nabywa obywatelstwo polskie z mocy prawa z dniem przekroczenia granicy RP".

Olga ma już polski dowód osobisty. Chce czuć się Polką, jak te kobiety, z którymi robi zakupy w "Biedronce", ale ile Polek tak jak ona mieszka w biurze, w którym pracuje? Biurowa kanapa, owszem, jest wygodna, ale zawsze będzie tylko kanapą stojącą w biurze. Podobnie jak kuchenka i łazienka.

- Chciałoby się mieć swój kąt - wzdycha Olga.

Pokój do wynajęcia? Gdzie jak gdzie, ale w Poznaniu nie powinno być z tym żadnych problemów. Pięć? Dziesięć? Pięćdziesiąt? Ile razy trzeba usłyszeć "nieaktualne", żeby zrozumieć, że wolne pokoje są dla innych, ale nie dla niej?

- Olga, dla ciebie wszystko będzie "nieaktualne" - tłumaczy jej ze smutkiem kolega z pracy. - To przez ten twój wschodni akcent.

Olga wraca więc co noc na kanapę. I tak się cieszy, że mogła na nią zamienić niewygodne łóżko polowe, na którym spała w swojej pierwszej pracy. "Państwa", którzy przysłali jej zaproszenie, nie interesowała historia jej rodziny wygnanej przez Stalina do Kazachstanu. Nie interesowały ich nawet bardziej praktyczne rzeczy jak jej wykształcenie, a była przecież inżynierem.

Interesowała ich tania siła robocza ze Wschodu. Tacy jak ona, z Kartą Polaka, są najlepsi - nie trzeba pozwolenia na pobyt i pracę. W dodatku dobrze mówią po polsku. Zadbali o to ich dziadkowie i rodzice oraz nauczyciele polskiego.

Boska interwencja
U "państwa" Olga robiła na dwa etaty: służąca w domu i sprzątaczka w biurze. Nie miała wychodnego, więc "wypożyczali" ją znajomym. Pieniądze z tego miały być na jej ubezpieczenie. Okłamali ją. Nie było żadnego ubezpieczenia, bo nie było też żadnej umowy.
- Nie przyjechałam tu pracować na czarno - mówi Olga. - Przyjechałam tu żyć. Dlatego tak się ucieszyłam, kiedy przez telefon obiecywali mi umowę. Potem, kiedy o nią prosiłam, to słyszałam "nie ma czasu, pani Olgo, nie ma czasu...".

Jedyne co miała to nieogrzewany pokoik z polowym łóżkiem, umywalkę w ubikacji oraz swoje zmęczenie po kilkunastu godzinach pracy. I te kilka setek polskich złotych wypłacanych jakby z łaski. Nie miała nawet z czego odłożyć na bilet powrotny, bo większość zarobionych złotówek wydawała na jedzenie. "Państwo" nie po to przecież wzięło służącą, żeby ją jeszcze karmić.

To córka Olgi powiedziała "dość!". Od niedawna mieszka w Niemczech. Kiedy wpadła w odwiedziny, Olga pracowała akurat na cztery "etaty". Wściekła się na jej zmęczenie, na polówkę. Kupiła bilet i zagroziła jej, że jeżeli jeszcze raz spróbuje wrócić do Polski, to zerwie z nią kontakt.

Ale Olga wróciła. Swojego anioła stróża, dyrektora generalnego międzynarodowej firmy, spotkała właśnie w samolocie do Polski. To on dał jej pracę oraz pierwszych w tym kraju ludzi, na których może liczyć - kolegów z biura.

- To Bóg leciał razem z nami tamtym samolotem - mówi dziś Olga.

Może nie byłaby potrzebna boska interwencja, gdyby tamto zaproszenie do Kazachstanu przysłała Oldze jakaś gmina. Ale gminy w Polsce nie chciały Olgi. Nie chcą też innych repatriantów, bo muszą im dać mieszkanie i pracę. Nie mogą tego zrobić w dodatku po cichu, tylko uchwałą, a "swoi", którzy patrzą im na ręce, nie lubią jak gminy wydają pieniądze na"obcych".

Nawet gdyby chciały i miały gdzieś zdanie "swoich", bo repatriant to w końcu żaden obcy, tylko Polak, to często nie mają za co ich przyjąć. Państwo wprawdzie zwraca im część pieniędzy, ale one muszą najpierw wyłożyć za państwo, a nie odwrotnie.

"Władzom samorządowym przekazano najważniejsze zadania w tym zakresie. Zgodnie z założeniami to one miały wykazywać inicjatywę, aktywnie stymulować akcję powrotu i ułatwiać adaptację repatriantów w nowym środowisku.

Gminy nie podejmowały jednak aktywności, między innymi ze względu na własne trudności w sferze socjalnej i finansowej" - to z opinii Biura Analiz Sejmowych o polskiej polityce repatriacyjnej.
Polska jak pomarańcza
Może gdyby Macieja Płażyńskiego nie było tamtego tragicznego 10 kwietnia na pokładzie Tupolewa, nie byłoby dziś historii Olgi. Dwa dni później w imieniu Obywatelskiego Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej "Powrót do Ojczyzny" miał złożyć w Sejmie projekt nowej ustawy repatriacyjnej.

Projekt wywracał wszystko do góry nogami: to państwo, które w sprawach repatriantów wyręczało się gminami, miałoby teraz obowiązek zapewnić im przez dwa lata mieszkanie. MSW, na które miał spaść ten obowiązek podniosło krzyk: skąd oni mają wziąć mieszkania? Czy Płażyński, już nie ojciec, tylko syn, który dokończył misję ojca, wie ile to kosztuje?

Projekt utknął w komisjach. Z przebiegu prac na stronie Sejmu wynika, że od dwóch lat nikt nie ruszył go palcem. Podobnie jak późniejszego senackiego projektu, który proponował, by gminy dostawały od rządu 90 tys. złotych na mieszkanie dla repatriantów. Na Olgę, która jest sama, gmina dostałyby 40 tys. złotych.

Na razie państwo spłaciło swój dług wobec niej - 9 tys. złotych na zagospodarowanie się i za koszty podróży. Czy sobie poradzi? To już go nie obchodzi. Olga chce sobie poradzić. Nie tylko dlatego, że w Kazachstanie wszystko sprzedała na bilet.

- W Kazachstanie nie jadłam owoców. Były tylko dla bogatych. Teraz wychodzę ze sklepu i jestem szczęśliwa. Polska jest słodka jak pomarańcza - mówi Olga.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski