Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oszustwo na Ekonomicznym: Fałszowali faktury z grzeczności? I to 216 razy

Agnieszka Świderska
Sędziemu Mariuszowi Ziemniewskiemu trudno było uwierzyć w to, że można było przez pięć lat wyłudzać pieniądze z Uniwersytetu Ekonomicznego, nie widząc w tym nic złego. Nawet trudniej niż w "grzecznościowy" charakter całego procederu.

Oszuści, którzy na podstawie fikcyjnych faktur na promocję i reklamę wyłudzili od Uniwersytetu Ekonomicznego prawie milion złotych, to prawdopodobnie najbardziej grzeczni oszuści ostatnich lat. Tak wynika z ich zeznań.

Zobacz też: Uniwersytet Ekonomiczny: była szefowa gabinetu rektora oszukała uczelnię?

Bartłomiej G., który wystawił większość z 216 fikcyjnych faktur, zeznał w piątek, że zrobił to z grzeczności. Z kolei drugi z oskarżonych, Maciej D., wyznał, że była to koleżeńska przysługa. Żaden z nich oczywiście nie robił tego dla zysku. Owszem, dostawali za te faktury pieniądze, ale wystarczały im jedynie na opłacenie podatków. Tą, która miała zgarniać całą kasę, była Marlena Ch., była rzeczniczka i była szefowa biura rektora.

Na sędzim Michale Ziemniewskim mniejsze wrażenie zrobiły tłumaczenia o "grzecznościowym" charakterze oszustwa niż to, że Bartłomiej G. nie widział w tym nic złego. Przynajmniej do czasu aż usłyszał zarzuty w prokuraturze.

Sędzia rozłożył wręcz na czynniki pierwsze cały oszukańczy proceder, by wykazać, że oskarżony od samego początku brał świadomie udział w oszustwie. I było to oczywiste dla wszystkich na sali sądowej z wyjątkiem samego oskarżonego, który choć przyznał się do każdego zarzutu, to sprawiał wrażenie, że nie do końca rozumie, o co jest oskarżony.
Bartłomiej G. często wystawiał za jednym razem trzy faktury: dwie gotówkowe i jedną przelewową. Pieniądze za te dwie pierwsze odbierała w kasie uczelni Marlena Ch., której dał pełnomocnictwo. Nie płaciła od nich podatków. Od tego była właśnie trzecia faktura, która według Bartłomieja G. opiewała na sumę równą tej, którą odprowadzał do fiskusa za wszystkie trzy faktury.

Tyle że w jej tytule nie był żaden podatek VAT, ale na przykład kampania reklamowa czy gadżety promocyjne dla uniwersytetu. A skoro pieniądze przelewane przez uniwersytet miały trafiać od razu na konto urzędu skarbowego, to było oczywiste, że żaden Parker z logo uniwersytetu nie zostanie już za nie kupiony.

Te zlecenia nigdy nie miały być wykonane. Od samego początku chodziło o to, by wyciągnąć z uniwersyteckiej kasy jak najwięcej pieniędzy. W ciągu pięciu lat - od 2008 do 2013 roku, uzbierało się tego prawie milion złotych.

Dlaczego Marlena Ch., która pracowała na uniwersytecie od 1978 roku, zaryzykowała swoją karierę, żeby w ten sposób się wzbogacić?

- Miałam kłopoty finansowe. Wpadłam w pętlę kredytową - przyznała w piątek na sali sądowej.

To, co zarobiła na fikcyjnych fakturach, będzie musiała teraz oddać. Podobnie jak jej wspólnicy: w przypadku Bartłomieja G. była to kwota ponad 420 tys. złotych, a Macieja D. - 248 tys. złotych. Sąd ogłosi wyrok za tydzień.

Zobacz też: Uniwersytet Ekonomiczny: Rzeczniczka rektora mówi, że oszukiwała

Nie jest już tajemnicą, jaki będzie. Marlena Ch. zażądała dla siebie kary dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat, Bartłomiej G. rok i osiem miesięcy w zawieszeniu na pięć lat, a Maciej D. rok i sześć miesięcy w zawieszeniu na pięć lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski