MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pokonał na rowerze tysiąc mil górskich bezdroży [FOTO]

Marek Weiss
Ostrowianin Grzegorz Leśniak w ciągu 20 dni pokonał na rowerze 1681 km trasą prowadzącą przez góry i bezdroża Czech i Słowacji. Jako jeden z czterech Polaków ukończył ekstremalny rajd „1000 Miles Adventure” i spełnił swoje wielkie marzenie.

Będąc studentem dużo chodził po górach. Później zamarzył mu się rower w górach. Jednak przez wiele lat brakowało czasu, który trzeba było poświęcić rodzinie i pracy. Sprzęt, który kupił dla siebie i żony stał długo w garażu. W końcu pewnego dnia oboje wsiedli na siodełka i tak się zaczęło.

- Lubię rower, bo jadąc nim odpoczywam psychiczne. A poza tym kocham góry, więc jeżdżenie po nich to dobry sposób na połączenie jednego z drugim - mówi ostrowianin.

Rok temu po raz pierwszy spróbował sił w czesko - słowackim rajdzie uchodzącym za najtrudniejszą tego rodzaju imprezę w Europie. Informację o nim znalazł w jednej ze specjalistycznych magazynów poświęconych kolarstwu. Spodobało mu się, że trasa wiedzie przez dziki teren. Postanowił wystartować, choć nigdy wcześniej nie brał udziału w tego typu zawodach.

Zarejestrował się 20 minut po rozpoczęciu zapisów i okazało się, że... było to za późno. Napisał jednak maila do organizatora i udało się. Otrzymał nawet VIP-owski numer. Ubiegłoroczna przygoda trwała 11 dni. Cały i zdrowy, bardzo zmęczony, ale pełen wrażeń, emocji i wspomnień stanął na mecie krótszego, liczącego 500 mil wariantu maratonu, w Jaseni-kach pod Smrekiem, nieopodal granicy czesko - polskiej. Według nawigacji przejechał 900 km. Pozostał jednak niedosyt. Już wtedy zapadła decyzja o powrocie by zmierzyć się z pełnym dystansem.

Za drugim razem z zapisem nie było problemów. We wrześniu odbyło się after party, na którym każdy, kto dojechał do mety otrzymał specjalną koszulkę „finishera” i prawo zapisania się do kolejnej edycji bez czekania. Grzegorz Leśniak zrobił to jako pierwszy.

Wyścig rokrocznie łączy najdalej wysuniętą na zachód miejscowość w Czechach z najdalej wysuniętą na wschód miejscowością w Słowacji. W jednym roku zawodnicy przemierzają trasę z zachodu na wschód, a w kolejnym jadą w kierunku przeciwnym. Zgodnie z tą zasadą 160 zawodników wystartowało 3 lipca br. z Hranicy, w Czechach. A wśród nich ostrowianin, który zabrał ze sobą w trasę mocne postanowienie, że bez względu na wszystko musi dojechać.

Sama trasa jest przez organizatorów co roku modyfikowana, ale zawsze oznacza zmagania z górami, błotem, upałami, deszczem. Przy sobie ma się tylko telefon i pieniądze. Śpi się gdziekolwiek się da, ale najczęściej w śpiworze pod chmu-rką. Do tego kilka przepraw przez strumienie, przez które trzeba przenosić rower, znajdując się po pas w wodzie. Przez wiele miejsc trudno byłoby nawet przejść na nogach.

- Często było tak, że rower musiałem wpychać, taplając się i grzęznąc w glinie, na szczyt, a potem go stamtąd znieść, bo o zjeżdżaniu nie było mowy. Wielu odcinków nie sposób było przejechać ze względu na korzenie i przewrócone drzewa. Ale były też miłe momenty. Za Górami Orlickimi długo szukałem noclegu, bo szedł deszcz, a w karczmie wszystko było zajęte. Gdy gospodarz zobaczył moją trasę na mapie dzwonił tak długo, aż znalazł dla mnie wolne miejsce w okolicy. A tam nawet w nocy wyprano mi koszulkę. Z kolei w Karkonoszach chłopiec z dziewczynką podeszli i spytali czy czegoś nie potrzebuję. Odpowiedziałem, że nie, ale oni dali mi wafelka - opowiada ostrowianin.

W tym roku spotkania z niedźwiedziem nie było, ale z jeleniami i żmijami już tak. Były też rozmowy z bardzo przyjaźnie nastawionymi ludźmi oraz mnóstwo niesamowitych widoków. Niestety, ekstremalnych zmagań nie wytrzymał sprzęt. Czternastego dnia w rowerze Grzegorza Leśniaka pękła rama. Trudno na górskim szlaku było znaleźć spawacza, ale jak się okazuje nie ma rzeczy niemożliwych, tyle że zabierają czas. Trzy godziny trwały poszukiwania fachowca w okolicy, a trzy kolejne godziny zajęła sama naprawa. Kilka dni później zawiodły w rowerze hamulce i znów, zamiast mknąć do mety, trzeba było szukać pomocy. Ostatniego dnia posłuszeństwa odmówił telefon, jednak udało się bez niego przejechać końcowy odcinek maratonu.

Ostrowianin przed startem, oceniając swoje możliwości, przewidywał, że dojedzie do mety w trzy tygodnie. Cel swój osiągnął w czasie krótszym o 3,5 godziny. Pokonanie 1681 km zajęło mu dokładnie 20 dni, 20 godzin i 33 minuty. Linię mety w Nowej Sedlicy minął jako 61. Czekali tam na niego najbliżsi. Nie brakowało szampana, łez wzruszenia i radości z przezwyciężenia wszystkich kryzysów i chwil słabości.

- Po raz drugi przekonałem się dlaczego organizatorzy i uczestnicy twierdzą, że jest to najtrudniejszy maraton w Europie. To bezcenne doświadczenia. Chciałbym bardzo podziękować wszystkim tym, którzy trzymali za mnie kciuki i dopingowali mnie. Nie wiem, czy tam wrócę za rok, bo postawiony cel został zrealizowany. Chciałbym jechać gdzieś dalej. Żonie nie mówiłem jeszcze, ale pewnie się domyśla, że chodzi o góry znacznie wyższe. Będzie to wymagało jeszcze solidniejszego treningu, a przede wszystkim nowego sprzętu - wybiega myślami w przyszłość Grzegorz Leśniak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski