Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policjanci "na tropie" zbrodni niemal doskonałej sprzed lat

Agnieszka Smogulecka
Poznań, Półwiejska 20 - w tej kamienicy doszło przed laty do zbrodni, w jej piwnicach morderca ukrył ciało. Dziś mamy w centrum monitoring, pomógłby wyjaśnić tajemnicę zaginięcia Józefa
Poznań, Półwiejska 20 - w tej kamienicy doszło przed laty do zbrodni, w jej piwnicach morderca ukrył ciało. Dziś mamy w centrum monitoring, pomógłby wyjaśnić tajemnicę zaginięcia Józefa Marcin Bukowski
Gdyby nie odnaleziono, dokładnie 80 lat temu, we wrześniu 1931 roku szczątków 16-letniego Józefa, nigdy nie byłoby wiadomo, co stało się z chłopakiem, a jego zabójca nie trafiłby za kratki. Metody pracy śledczych sprzed lat jednak diametralnie różnią się od współczesnych. A jak byłoby dzisiaj? Sprawa mogłaby zostać wyjaśniona znacznie szybciej.

Poznań, Półwiejska 20. Wejścia do kamienicy broni metalowy, ozdobny płot. Ze wszystkich stron otaczany jest przez reklamy sklepów i instytucji, które tu dziś funkcjonują. O makabrycznych zdarzeniach, do których doszło przed laty niewiele osób wie.

CZYTAJ TEŻ:
Magazyn Rodzinny w Głosie Wielkopolskim
Gdy gwałcicielem jest mąż...
Kiedy mama ucieka od taty

- Zabity człowiek zamurowany w piwnicy? Pierwsze słyszę! - to odpowiedź, którą najczęściej słyszeliśmy, będąc w pobliżu. Chociaż jedna osoba mówi, że coś jej się kojarzy: - Chyba gdzieś czytałem. W jakiejś książce… - komentuje mężczyzna w średnim wieku.

A jednak ta zbrodnia sprzed lat poraża. Została dokonana z zimną krwią, na dobrym znajomym, który wkrótce miał stać się członkiem rodziny. Wszystko zostało starannie zaplanowane, wykonane i wyszło na jaw… przez czysty przypadek. Postanowiliśmy sprawdzić, czy dziś byłoby tak samo, czy też dzięki nowoczesnym technologiom sprawa zostałaby wyjaśniona wcześniej.

Szkielet odkryty przez przypadek
Na początku września 1931 roku, na dzisiejszym poznańskim "deptaku", pod ciężarem przeładowywanych walców papieru drukarskiego zapadła się płyta chodnikowa. W połowie miesiąca robotnicy zaczęli naprawiać trotuar.

- Usuwając zapadłą płytę, dokonali makabrycznego odkrycia. W wąskiej wnęce "stał" trup w ubraniu, ale za dotknięciem wszystko rozsypało się w próchno, pozostał tylko szkielet - pisał w swojej książce "Pitaval poznański" Janusz Marciszewski, prawnik z wykształcenia, dziennikarz z wyboru, który publikował m.in. na łamach "Głosu" i "Gazety Poznańskiej".

Tak jak stałoby się to dzisiaj, robotnicy natychmiast wezwali policję. Przyjechał też prokurator i antropolog.

- Po wejściu do piwnicy dostrzegli sczerniałe deski zamykające ciasną wnękę. Stało się jasne, że tylko tą drogą mógł się denat tam znaleźć. Oczywiście nie sam, bo wszystko wskazywało na działanie innej osoby - pisał J. Marciszewski.

Podczas oględzin stwierdzono ślady ciosów na czaszce, jeden z nich zresztą złamał kość. W resztkach ubrania znaleziono portmonetkę, a w niej wezwanie do sądu nadane do Józefa J. z ulicy Bukowskiej. Policjanci natychmiast sprawdzili ten adres: mieszkało tam małżeństwo, rodzice zaginionego w 1923 roku, 16-letniego wówczas Józefa. Ojciec rozpoznał buty oraz resztki ubrania - twierdził, że należały do syna.

- Gdyby zdarzyło to się dziś, policjanci z pewnością przesłuchaliby robotników i mieszkańców kamienicy, pytając o okoliczności znalezienia zwłok i o to, czy w przeszłości w okolicy nie wydarzyło się coś podejrzanego. Szczególnie starsi mieszkańcy mogli pamiętać jakieś tajemnicze wydarzenia z przeszłości, na przykład czyjeś zaginięcie, czy dziwne zachowanie któregoś z sąsiadów - mówi Piotr Mąka, naczelnik wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. - Tak jak wtedy, istotne byłyby wyniki oględzin. Gdyby okazało się, że przy zwłokach jest wezwanie, z pewnością byśmy sprawdzili wypisane na nim nazwisko i adres. Także w rejestrze osób zaginionych.

W 1931 roku przypuszczenia dotyczące tożsamości denata potwierdził nie tylko ojciec zaginionego, ale także antropolog, który stwierdził, że szkielet należał do chłopaka o wzroście 170 cm, w wieku 16-18 lat. I dziś, w przypadku znalezienia szkieletu, wzywany jest antropolog.

- Najwięcej danych możemy wyczytać z czaszki czy kości miednicy. Jeśli są to szczątki osoby dorosłej od razu można powiedzieć, jaka była jej płeć, wiek - tłumaczy Dorota Lorkiewicz-Muszyńska, antropolog z Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu. - W przypadku dziecka to trudniejsze, bo cechy różnicujące płeć nie są jeszcze ukształtowane. W procesie identyfikacji przydatne są też kości długie. Z pewnym prawdopodobieństwem, choć mniejszym niż w przypadku czaszki czy miednicy, pozwalają określić płeć, ale również wiek choćby przez badanie jamy szpikowej - do jakiego poziomu kości ona dochodzi. W przypadku dzieci badamy m.in. procesy kostnienia. Pomiar kości kończyn, także kręgów, pozwala na ustalenie wzrostu osoby nieżyjącej.

W jaki sposób dzisiaj można by stwierdzić, czy to faktycznie szkielet Józefa?
- Mamy wiele możliwości - przekonuje D. Lorkiewicz-Muszyńska. - Jeśli płeć, wiek, wzrost zgadzają się z danymi poszukiwanego, a na dodatek zgon nastąpił w czasie, gdy osoba zaginęła, wykorzystać można metodę superprojekcji. Polega ona na "nałożeniu" na zdjęcie twarzy osoby zdjęcia czaszki i sprawdzeniu, czy oba do siebie "pasują".

Jeśli jest zgodność w zakresie cech i parametrów twarzy, wyprofilowania sklepienia głowy, to już połowa sukcesu. Jeśli czaszka ma uzębienie, a osoba ze zdjęcia pokazuje na przykład w uśmiechu zęby, można porównać także to. Przydatne będą też dokumentacja stomatologiczna (porównywane są ubytki, wypełnienia, wady, mosty, implanty) oraz zdjęcia radiologiczne. W procesie identyfikacji istotne są m.in. zatoki czołowe, będące charakterystyczną i indywidualną cechą osobniczą. Można też przeprowadzić badania genetyczne.

- Zwyczajowo pobiera się próbkę w postaci fragmentu kości udowej lub talerza biodrowego. Wyodrębnia się z niego kod DNA i porównuje z materiałem pobranym od rodziców, ewentualnie rodzeństwa osoby, do której mógł należeć szkielet - wyjaśnia Arkadiusz Lis z pracowni genetyki Laboratorium Kryminalistycznego KWP w Poznaniu. Zaznacza jednak, że tego rodzaju badania mają szczególny charakter i nie są wykonywane we wszystkich laboratoriach kryminalistycznych.

Dziś zatem identyfikacja byłaby równie szybka, ale… obarczona mniejszym ryzykiem błędu.

Ofiara: Józef, chłopak na posyłki
Józef J. latem 1923 roku miał 16 lat. Pracował w Żyrowych Kasach Oszczędnościowych w Poznaniu. Roznosił między innymi pieniądze i akcje. Był uczciwy, ale też - jak każdy nastolatek - ciekawski i trochę naiwny. Feralnego dnia miał dostarczyć pod wskazane adresy ok. 12 mln marek i papiery wartościowe. Ślad zaginął nie tylko po nim, ale i po przesyłkach.

Nic dziwnego, że bank zgłosił policji, że chłopak sprzeniewierzył powierzone mu mienie. Było to prawdopodobne, tym bardziej że ze Zbąszynia nadszedł list informujący, że chłopak wyjechał z kraju. Nadawca, rzekomo Józef, prosił rodziców, aby się o niego nie martwili.

Poszukiwania, czyli ślady donikąd
- Gdy chodzi o zaginięcie zawsze bierzemy pod uwagę najróżniejsze możliwości. Na początkowym etapie poszukiwań zwykle nie można wykluczyć ani najczarniejszego scenariusza, czyli śmierci zaginionego, ani tego, że celowo i świadomie zerwał kontakty z rodziną. Później, po kolei, eliminujemy kolejne możliwości - mówi Piotr Mąka. - W przypadku Józefa J. jasne było, że miał przy sobie sporą gotówkę. W grę wchodziłaby więc hipoteza zakładająca, że zabił go i okradł ktoś, kto wiedział, że tego dnia miał większą sumę, ale także taka, że chłopak uciekł i chce przehulać przywłaszczoną gotówkę - naczelnik dodaje, że po otrzymaniu listu, z pewnością przekazaliby go, razem z próbkami pisma zaginionego, do biegłego grafologa.

Istotne z pewnością byłyby też słowa matki Józefa. Kobieta nie uwierzyła, że syn mógł uciec z pieniędzmi. Przypuszczała, że za jego zniknięciem może stać narzeczony córki, Leon H., więc przeszukała jego rzeczy. Powiedziała zresztą policji, że w noc po zaginięciu 16-latka zobaczyła poplamione krwią ubranie przyszłego szwagra. Mężczyzna tłumaczył jednak, że miał krwotok z nosa i… na dowód pokazywał również zakrwawioną chusteczkę.

Wtedy to było niemożliwe, ale dziś można by sprawdzić, czy faktycznie była to krew H. (zamieszkałego w Poznaniu przy ulicy Półwiejskiej, a dokładniej - w kamienicy pod numerem 20). Wszelkie ślady biologiczne, czyli tkanki, wydzieliny i wydaliny, a zatem krew, ale także pot, ślina, sperma, mocz, kał są badane w pracowni genetyki. Bajeczka o krwotoku z nosa dziś by nie przeszła…

- Wystarczy tłusty ślad na klamce czy plama na dywanie lub odzieży. Wstępne badania wskazują, z czym eksperci mają do czynienia. Po nich dopiero można stwierdzić, że "plama w kolorze brunatnym" to po prostu plama krwi - mówi Arkadiusz Lis. - Ślady biologiczne w korzystnych warunkach środowiskowych są trwałe i mogą zachować właściwości identyfikacyjne przez wiele lat. Możemy zidentyfikować krew, która wsiąkła w podłogę czy ścianę kilka lat wcześniej. Ilość materiału nie jest przy tym istotna. W czasie badań ustalamy kod genetyczny osoby, od której ten materiał pochodzi. Wynik należy porównać z rezultatem badań próbki porównawczej. W ten sposób można sprawdzić, czy plama krwi znaleziona na koszuli pana X faktycznie należy do niego. Można ją porównać także z materiałem od rodziny pana Y, który zaginął albo zebranym z jego rzeczy osobistych - wyjaśnia.

- W poszukiwaniach zaginionego przydatny mógłby być także monitoring. W przypadku sprawy z międzywojnia wszystko rozgrywało się w centrum, gdzie obecnie pracują kamery miejskie, a także przemysłowe: w bankach czy sklepach - zaznacza Piotr Mąka. - Dzięki zapisowi obrazu z nich moglibyśmy stwierdzić, z kim spotkał się zaginiony po wyjściu z pracy, w którą stronę się udał, w jakiej okolicy "zniknął".

- W Poznaniu, tylko w systemie miejskim, pracuje obecnie ponad 170 kamer - mówi Marek Wroński z Wydziału Zarządzania Kryzysowego i Bezpieczeństwa Urzędu Miasta Poznania. - W wielu rejonach urządzenia ustawione są tak, by cała trasa była monitorowana. Gdy dana osoba oddala się od jednego urządzenia, "przechwytywana" jest przez następne, a później kolejne.

Obecnie więc prawdopodobnie szybciej udałoby się ustalić, co stało się z Józefem. Przed laty przełomem było dopiero odnalezienie zwłok. Wtedy funkcjonariusze wznowili śledztwo, uznając, że głównym podejrzanym pozostaje Leon H. Wskazywała na niego krew na koszuli i nagły przypływ gotówki tuż po zniknięciu Józefa.

Sprawca: Leon, przyszły małżonek
Leon H. późną wiosną 1923 roku został zwolniony z wojska, pracę miał zacząć dopiero latem. A narzeczona (siostra Józefa, urzędniczka bankowa) powiedziała mu, że jest w ciąży i trzeba pomyśleć o ślubie. Nie byle jakim, wystawnym.

H. nie miał jednak pieniędzy. Pomysł, jak je zdobyć, nasunął mu się, gdy przyszły szwagier pokazywał gotówkę i akcje, które roznosi w pracy. Chłopak, nieświadomy zagrożenia, zdradził także, kiedy będzie miał do rozniesienia większą kwotę. Leon H. zaczął planować zbrodnię.

Mieli ukraść bezpieczniki
Noc przed morderstwem H. spędził w domu narzeczonej. Rano wyszedł z niego razem z Józefem. Rozstali się na godzinę: w tym czasie Józef pojechał do banku po akcje i gotówkę. W czasie ponownego spotkania (Józef miał jeszcze teczkę pełną wartościowych papierów) Leon zaczął opowiadać o tym, że w piwnicy jego domu jest tablica z bezpiecznikami.

- Wówczas elektryczność była jeszcze rzadkością, młody chłopak nie orientował się więc, o co chodzi - pisał J. Marciszewski. - H. wyjaśnił, że bezpieczniki mają części z platyny, a to cenny metal. Józef miał ochotę na ten zarobek i przystał na propozycję przyszłego szwagra.

Mężczyźni poszli jeszcze razem na wódkę, a później już na Półwiejską. To tam, w piwnicy kamienicy, rozegrał się dramat. Gdy Józef wykręcał bezpieczniki, H. zaczął zadawać ciosy. Uderzał chłopaka młotkiem w głowę. Dobił go, zabrał teczkę z papierami wartościowymi, a ciało ukrył we wnęce.

Poszedł do mieszkania, przełożył pieniądze (część ukrył). Zabrał miarę, wrócił do piwnicy i zmierzył wnękę. Potem poszedł do stolarza, gdzie zamówił deski. Nad Wartą rozrzucił podarte akcje, do wody wyrzucił też narzędzie zbrodni - młotek. To był jednak dopiero początek zacierania śladów zbrodni.

Leon H. zaczął bowiem tworzyć fałszywe alibi. Odwiedził krawca, uprosił go, by wystawił fałszywy kwit za zastaw maszyn. Opiewał on na wysoką kwotę, więc narzeczona nie widziała niczego złego w tym, że miał pieniądze. Zwłaszcza że tłumaczył, iż to pożyczka pod zastaw, by opłacić koszty wesela.

Tego dnia Leon H. odwiedził też dom narzeczonej. Mówiąc, że jedzie po ciastka, odebrał zamówione u stolarza deski. Zaniósł je do piwnicy swojej kamienicy, zabił nimi wnękę. Uderzenia młotka zagłuszał przejeżdżający tramwaj. Podrobił pismo Józefa, napisał list do rodziców i poprosił znajomego o wysłanie go w Zbąszyniu. Później kupił ciastka i wrócił do narzeczonej.

- Dziś takie "podróże" po mieście nie pozostałyby niezauważone - zaznaczają zgodnie kryminalni i pracownicy Urzędu Miejskiego. - To, co dzieje się na ulicach, rejestrują kamery, urządzenia są także w części środków komunikacji miejskiej, na skrzyżowaniach ulic.

- Takie zdjęcia to istotny argument podczas rozmów z podejrzanymi - zwraca uwagę Piotr Mąka. - Dzięki temu nie mogą łatwo nas zwieść.

Dziś na Półwiejskiej nie ma też tramwajów, które zagłuszyłyby odgłos zabijania deskami wnęki, ale i ludzie są bardziej świadomi zagrożeń. Ktoś by zauważył zmiany w piwnicy, biegającego w tę i z powrotem mężczyznę.

- Tym bardziej że kiedy w grę wchodzi zabójstwo, ludzie chętnie odpowiadają na pytania - mówią kryminalni. - Zresztą w przypadku zbrodni sprawcami zwykle są osoby z bliskiego otoczenia ofiary, a motyw nie jest trudno odnaleźć - przypuszczają, że szybciej niż przed laty, odkryliby tajemnice zbrodni przy Półwiejskiej.

Epilog
Dwa tygodnie po zaginięciu Józefa, Leon H. ożenił się z jego siostrą. Małżeństwo zamieszkało w domu przy Półwiejskiej. Kobieta przez trzy lata żyła nad ciałem zamordowanego brata. Później rodzina wyjechała do Francji. Po odkryciu zwłok wszczęto procedurę ekstradycyjną, wreszcie bowiem dano wiarę intuicji matki. W lutym 1932 roku H. przyznał się do winy.

- Zabiłem z miłości do żony - płakał w sądzie. Dostał wyrok: 10 lat ciężkiego więzienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski