Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Wilk, złoty medalisty paraolimpiady: Upadałem, wstawałem i szedłem naprzód

Tomasz Sikorski
Rafał Wilk jako żużlowiec miał wypadek na torze, po którym stracił władzę w nogach. Nie załamał się. Sześć lat później zdobył dwa złote medale w handbike'u na paraolimpiadzie w Londynie. A teraz planuje już start na zimowej paraolimpiadzie w Soczi. Jako narciarz.

- Kiedyś obiecałem nieżyjącemu już tacie, że będę najlepszy. Teraz mogę powiedzieć, że słowa dotrzymałem - mówił po zdobyciu drugiego złotego medalu Igrzysk Paraolimpijskich w Londynie Rafał Wilk.

Rafał Wilk był jedną z największych gwiazd zakończonych przed kilkoma dniami igrzysk paraolimpijskich. Startując na rowerze z ręcznym napędem, popularnym handbike'u, wygrał jazdę indywidualną na czas oraz wyścig ze startu wspólnego. W obu wręcz zdeklasował rywali. Gdy odbierał medale, nie krył wzruszenia.

- Dla takich chwil warto żyć. Zawsze marzyłem o tym, by wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego - mówił po pierwszej dekoracji.

Jak wszyscy uczestnicy igrzysk był też pod ogromnym wrażeniem tego, co się działo w Londynie. - Na trybunach stadionu olimpijskiego codziennie zasiadało 80 tysięcy kibiców. Dla mnie to szok. Tylu ludzi w jednym miejscu widziałem tylko raz. Jak byłem na koncercie U2 w Chorzowie - śmiał się.

Wielki triumf w Londynie okupiony był jednak wieloma wyrzeczeniami oraz ciężką pracą. - Udowodniłem sobie i wszystkim, że jak się czegoś naprawdę pragnie, to można to osiągnąć. Jestem ogromnie szczęśliwy, że po wypadku na torze moja kariera jako sportowca nie legła całkowicie w gruzach - stwierdził.

Nie kara tylko dar od Boga

Wypadek wydarzył się 3 maja 2006 roku. Rafał Wilk był wówczas żużlowcem KSŻ Krosno. - To był ósmy wyścig. Jechałem pierwszy, do mety brakowało 30 metrów. Uderzyłem w bandę, upadłem, a po chwili wpadł na mnie Martin Vaculik - wspomina zawodnik. Karambol, do jakiego doszło wówczas na torze, wyglądał makabrycznie. Kibice, którzy byli na stadionie, od razu wiedzieli, że stało się coś strasznego. Kilka dni później okazało się, że Rafał Wilk stracił władzę w nogach.

- Pamiętam, że kiedy usłyszałem diagnozę, odpowiedziałem: "no to ku… zobaczysz, że nadal będę chodził i jeździł na motocyklu". Myślę, że w tamtej chwili ta reakcja obronna była czymś naturalnym. Tak do końca nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się wydarzyło. Myślałem, że może to tylko chwilowe problemy, że medycyna szybko znajdzie sposób, bym ponownie mógł chodzić. Teraz patrzę na to z większym dystansem - mówił nie tak dawno w magazynie "Super Speedway".

I rzeczywiście, dzisiaj Rafał Wilk o wypadku opowiada bez żadnych zahamowań. - Nie traktuję wypadku jako kary, która mnie spotkała. To dla mnie raczej dar od Boga. Jeden etap w moim życiu się zakończył, inny się rozpoczął. Gdyby nie wypadek, nigdy by mnie nie było w Londynie - tłumaczył dziennikarzom po zdobyciu drugiego złota.

Skazany na żużel

Na żużel Rafał Wilk był skazany. Jego ojciec był zawodnikiem Stali Rzeszów, a on wraz z bratem od najmłodszych lat większość czasu spędzał na stadionie. Brat ze ścigania się na motorze ostatecznie zrezygnował, Rafał natomiast szybko został okrzyknięty jednym z najbardziej utalentowanych polskich juniorów.

Wraz ze swoimi rówieśnikami Maciejem Kuciapą, Rafałem Trojanowskim i Piotrem Winiarzem uważany był za przyszłość naszego żużla. To w dużej mierze dzięki tym zawodnikom Stal Rzeszów awansowała do ekstraklasy. Wtedy jednak coś się zacięło. Młodzi i często zbyt ambitni żużlowcy zaczęli łapać jedną kontuzję za drugą, przez co ich kariery mocno wyhamowały, a w przypadku Rafała Wilka i Piotra Winiarza w dramatycznych okolicznościach zostały nawet przerwane.

Rafał Wilk przed wypadkiem zdążył jeszcze przez rok, w sezonie 1998, reprezentować barwy Startu Gniezno. - Jeździliśmy wtedy w ekstraklasie. Rywalizacja o miejsce w zespole była duża, ale Rafał dawał sobie radę - wspomina ówczesny kapitan zespołu Tomasz Fajfer. Jego znakomite wyniki w Londynie byłego kolegi z toru nie zaskoczyły.

- Wiedziałem, że stać go na takie sukcesy. Znam go jako człowieka i wiem, do jakich poświęceń jest gotowy. Ile jest w stanie zrobić, by osiągnąć wyznaczony cel. Nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem tego, czego dokonał. Cieszę się też, że znalazł swoje miejsce w sporcie - mówi Tomasz Fajfer.

Leżąc na rowerze

Po fatalnym wypadku w Krośnie Rafał Wilk nie odwrócił się od czarnego sportu. Jeszcze nie tak dawno pracował jako trener w KMŻ Lublin. W pewnym momencie postawił jednak na rower. - Pamiętam, że już jak jeździliśmy razem w Gnieźnie, to często opowiadał o tej pasji. Miał nawet wyczynowy sprzęt - przypomina były kapitan Startu.

Niewielu jednak wtedy wiedziało, że przyszły podwójny mistrz olimpijski, długi czas starał się łączyć żużel z kolarstwem.

- Od zawsze jeździłem na rowerze. Głównie na MTB. Byłem nawet mistrzem Polski amatorów. Po wypadku na torze zostałem… w pozycji siedzącej, ale powiedziałem sobie, że to nie może być koniec. Dlatego postanowiłem przesiąść się na handbike'a. Uznałem, że medale można zdobywać nie tylko siedząc na rowerze, ale także na nim leżąc - opowiadał na igrzyskach.

Pierwszy profesjonalny rower kupił dzięki wsparciu brata oraz sponsorów w 2010 roku, w Stanach Zjednoczonych. W tym momencie rozpoczęła się operacja "Londyn 2012". Szybko też przyszły pierwsze sukcesy. Ten największy miał miejsce w Nowym Jorku podczas tradycyjnego maratonu. Wystartowało w nim 47 tysięcy zawodników, których na ulicach oklaskiwało blisko dwa miliony ludzi!
Rafał Wilk w konkurencji handbike'ów zajął tam drugie miejsce. Przegrał tylko z Włochem Alessandro Zanardim, byłym kierowcą Formuły 1, którego karierę również przerwał tragiczny wypadek na torze. Potem przyszły kolejne sukcesy, m.in. w zawodach Pucharu Świata, a także poznańskim półmaratonie.

Drugi medal dla dzieci

Do Londynu Rafał Wilk jechał więc już jako jeden z faworytów. On sam zresztą nie krył, że interesują go medale. - Jadąc na jakiekolwiek zawody, zawsze wierzę w zwycięstwo. Nie kalkuluję, nie myślę o tym, by być drugim czy piątym. Chcę wygrywać - mówił przed telewizyjnymi kamerami po swoim zwycięstwie w jeździe indywidualnej na czas.

Kilka dni później z dużą przewagą pokonał rywali w wyścigu ze startu wspólnego. Jak później przyznał, musiał go wygrać, ponieważ obiecał to trójce swoich dzieci. Ich prośbę wziął sobie mocno do serca, bo na metę wpadł półtorej minuty przed następnym zawodnikiem.

- Taki był plan, bo tylko w ten sposób mogłem przed metą podnieść ręce w geście triumfu. Gdyby doszło do finiszu w większej grupie, mogłoby być z tym różnie. A tak minąłem linię mety samotnie i mogłem się cieszyć z wygranej - powiedział zaraz po zejściu z podium. Jak wielu innych naszych uczestników igrzysk paraolimpijskich miał też trochę żalu, że sukcesy biało-czerwonych nie zostały odpowiednio nagłośnione w kraju.

- Może jesteśmy niepełnosprawni, ale na pewno nie jesteśmy gorsi. Dajemy ludziom wiele radości - powiedział w jednym z wywiadów.

Po Londynie będzie Soczi?

Choć Rafał Wilk urodził się w Łańcucie i przez większość życia był związany z południową Polską, to do igrzysk w Londynie przygotowywał się jako zawodnik Startu Szczecin.

- Rafał jest człowiekiem bardzo zamkniętym w sobie. To jednak prawdziwy… wilk. Drzemie w nim ogromna siła i duma - mówi o zawodniku jedna z trenerek Startu Grażyna Czarnecka.

Ten rok jest dla niego zresztą bardzo udany, bo oprócz medali olimpijskich wygrał również puchar świata. Kolejne wyzwanie?

- Za rok są mistrzostwa świata w Baie Comeau w Kanadzie. Chciałbym tam pojechać - mówi. No, a potem być może igrzyska paraolimpijskie w… Soczi. Tak, tak to nie pomyłka, bo Rafał Wilk jest też świetnym narciarzem.
- To normalne, że żużlowcy zimą często trenują w górach na nartach. Oswajają się w ten sposób z szybkością. Rafał potrafił zjeżdżać ze stoków, na które inni bali się nawet wejść - wspomina Tomasz Fajfer. W tym roku Rafał Wilk skupił się jednak przede wszystkim na handbike'ach, ponieważ w górach o kontuzję nietrudno. Nie wyklucza jednak, że w najbliższym czasie poważniej zacznie myśleć o treningach na nartach typu monoski.

Jedno jest pewne - jak rozpocznie treningi, to znowu o Rafale Wilku będzie głośno. Bo przecież on nigdy się nie poddaje i walczy do końca. Sam to zresztą napisał na swoim facebookowym profilu:

Upadałem wiele razy, ale podnosiłem się i ruszałem dalej. Wcale sobie nie współczułem. W żadnym wypadku nie rozczulałem się nad sobą. Jeśli nawet upadnę, jestem wystarczająco silny, jestem wystarczająco inteligentny, aby wziąć się w garść. Dlatego wstawałem i szedłem naprzód. Przewracałem się i znowu posuwałem się przed siebie. Za każdym razem przychodziło mi to coraz łatwiej, i łatwiej. A przecież na początku było mi tak ciężko, tak trudno. Sekret tkwi w tym, by się nie poddać...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski