Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzice: Szkoły zamiatają trudne sprawy pod dywan

Agnieszka Świderska
Zdania uczniów i rodziców o Gimnazjum nr 2 w Puszczykowie są podzielone.
Zdania uczniów i rodziców o Gimnazjum nr 2 w Puszczykowie są podzielone. Grzegorz Dembiński
15-letni Mikołaj był uczniem Gimnazjum nr 2 w podpoznańskim Puszczykowie. Jego ciało z głową owiniętą foliową torbą znaleziono w ubiegły wtorek. Wszystko wskazuje na samobójstwo. Ewentualny związek między jego śmiercią a domniemanymi szykanami w szkole jest przedmiotem śledztwa. Dyrektor gimnazjum Krzysztof Narożny o dramacie swojego ucznia rozmawiać nie chce. Jeszcze nie teraz.

Czytaj także:
Puszczykowo: Samobójstwo gimnazjalisty [NOWE FAKTY]
Prześladowany 15-latek popełnił samobójstwo?
Wielkopolska: Znów samobójstwo nastolatka

- Ze względu na dobro sprawy i dobro szkoły, która w związku z tą tragedią stawiana jest w różnym świetle - tłumaczy dyrektor Krzysztof Narożny. - Staramy się wygaszać te emocje. Dzieci muszą normalnie funkcjonować.

- To, że w szkołach nic nie dzieje się za zamkniętymi drzwiami, nie oznacza jeszcze, że nie ma w nich spraw zamiatanych pod dywan - twierdzą natomiast rodzice, których doświadczenia z gimnazjum i szkoły podstawowej na Kasprowicza w Puszczykowie nie należą do najlepszych.

Sala kinowa. Cała klasa siedzi razem. Tylko z przodu siedzą osobno dwie dziewczyny. To bliźniaczki. Z tyłu sali stoją ich rodzice. Specjalnie zgłosili się jako opiekunowie wycieczki, by przekonać się, jak w klasie traktowane są ich córki. Widzą ich obcość. Widzą niechęć rówieśników. Niechęć, która będzie narastać : " ty k.., ty ci..., ty zjeb...". To było już po tym, jak Beata Lis poszła do szkoły, by po raz pierwszy poprosić Krzysztofa Narożnego o przeniesienie córek do innej klasy.

- Usłyszałam od dyrektora, że byłby to problem, chociażby z powodu ograniczonej liczby miejsc w pracowni komputerowej - opowiada matka bliźniaczek. - Może z jednym uczniem nie byłoby kłopotu, ale z bliźniaczkami? Może w przyszłym roku? Tyle że nasze córki nie miały tyle czasu. Widzieliśmy w jakim są złym stanie psychicznym po powrocie ze szkoły. Rozmawialiśmy z nimi. Mówiły, że nie chcą być dłużej w tej klasie, że mają dość, że dłużej nie wytrzymają.

Rodzice słali do dyrektora kolejne pisma już nie prosząc, tylko żądając przenosin córek. W domu tłumaczyli bliźniaczkom, żeby się nie przejmowały bo na szkole świat się nie kończy, że w końcu je przeniosą, jeżeli nie do innej klasy, to do innej szkoły. Kilka miesięcy później otrzymali pismo od dyrektora: "W nawiązaniu do prośby Państwa o przeniesienie córek do innej klasy, chciałbym stwierdzić, że po rozmowach z psychologiem szkolnym, wychowawczynią oraz innymi nauczycielami nie widzę zasadności podjęcia takiej decyzji. Jestem zaskoczony, że wychowawca klasy nie posiadał żadnej informacji na temat dramatycznej sytuacji Państwa córek. Wprost przeciwnie wychowawca, który od czasu naszej rozmowy pilnie przyglądał się sytuacji dziewczynek, nie potwierdził, że Państwa córki są szykanowane. Co ważne, wychowawczyni ustaliła, że wśród uczniów nie ma niechęci uczniów do Państwa córek...".
Na końcu poprosił, by zgłaszać mu jakiekolwiek informacje o szykanach i drwinach, tak, by mógł reagować na bieżąco.

- Jak mogliśmy potraktować to poważnie, skoro zignorował wcześniejsze sygnały? - mówi Stanisław Lis, ojciec dziewczynek. - Nikt nie potraktował zresztą sprawy na tyle poważnie, by porozmawiać z córkami. Nawet psycholog, który wypowiadał się w ich sprawie nie zaprosił ich na rozmowę.

Dyrektor z końcem roku przeniósł jednak bliźniaczki do innej klasy. Dziś nie chce komentować wydarzeń sprzed dwóch lat.

- Od kiedy rodzice skierowali sprawę do kuratorium, nie zabieram w niej głosu - mówi Krzysztof Narożny.

Co ustaliło poznańskie kuratorium? Tego nie udało nam się dowiedzieć.

Syn Henryka Rychlewskiego w szkole podstawowej chodził do klasy razem z Mikołajem. Zbliżał się już koniec szóstej klasy, kiedy doszło do incydentu, który ojciec 12-letniego wtedy chłopca na długo zapamiętał.

- Byłem w pracy, czterdzieści kilometrów od Puszczykowa, kiedy zadzwonił do mnie syn błagając o ratunek - opowiada Henryk Rychlewski. - Został pobity i zamknął się w toalecie, z której bał się wyjść. Kiedy nie udało mi się dodzwonić do szkoły, wezwałem policję. Liczyłem że za to, co spotkało mojego syna dyrekcja wezwie rodziców tych chłopców, że wspólnie porozmawiamy o tym, co się stało. Do niczego takiego nie doszło.

Szkoła nie potwierdza, żeby zdarzenie miało tak dramatyczny przebieg. Był incydent, ale znacznie mniejszej wagi. Podobnie za nieprawdziwy uważa zarzut, że szkoła nie reagowała na sygnały od rodziców o szykanowaniu i przemocy wśród uczniów. Zareagowała również w przypadku syna Henryka Rychlewskiego, choć jej zdaniem, zdarzenie z tamtego dnia zostało wykorzystane przez ojca do prywatnych celów. Nie widzi również żadnego związku między tamtym incydentem, a tragiczną śmiercią gimnazjalisty.

Według niej, szkoły w przypadku takich tragedii stają się łatwym chłopcem do bicia, tak jakby to one były odpowiedzialne za całe zło na świecie. W każdej szkole w mniejszym czy większym stopniu dochodzi do przemocy, która często jest związana z przemocą w rodzinie. Nie da się jej całkowicie wyeliminować ze szkoły, tak jak nie da się wyeliminować jej z życia społecznego.

Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected].

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski