Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stan Wojenny: Nocą już wszyscy byli zabrani

Piotr Talaga
W pierwszych dniach stanu wojennego na ulicach zaroiło się od funkcjonariuszy Zmotoryzowanych Obwodów Milicji Obywatelskiej
W pierwszych dniach stanu wojennego na ulicach zaroiło się od funkcjonariuszy Zmotoryzowanych Obwodów Milicji Obywatelskiej archiwum IPN
Z perspektywy czasu wydaje się, że wprowadzenie stanu wojennego lub inna forma konfrontacji władzy ze społeczeństwem była na początku lat 80. nieunikniona. Również 30 lat temu taki ruch władzy należałoby traktować jako bardzo prawdopodobny.

Doświadczenia poprzednich wystąpień społecznych w państwach Układu Warszawskiego zazwyczaj kończyły się bowiem jakąś formą wariantu siłowego. Było jednak inaczej. Niedziela 13 grudnia 1981 r. była zaskoczeniem nie tylko dla znacznej części społeczeństwa, ale także dla wielu działaczy NSZZ "Solidarność".

CZYTAJ TEŻ:
Nasza akcja - Stan wojenny - 30 lat
Stan wojenny: władze szykowały się ponad rok
Stan wojenny: to już 30 lat

Kilkanaście miesięcy pierwszej "Solidarności" to był czas nadziei niemal dla wszystkich. Po raz pierwszy na tak szeroką skalę przeciwstawiono się reżimowi socjalistycznemu i to, wydawało się, z pewnym powodzeniem. Władza nie tylko została zmuszona do rozmów, ale także do ustępstw.

Nawet jeśli pojawiały się sygnały o możliwym rychłym rozwiązaniu siłowym, to dla większości nie wydawały się one wiarygodne. Oceniano, że komuniści nie zdecydują się wystąpić przeciw społeczeństwu. Stało się jednak inaczej.

Dla większości Polaków stan wojenny rozpoczął się w niedzielny poranek przemówieniem (transmitowanym w radiu i telewizji) gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Dla najbardziej aktywnych działaczy związku nastąpiło to kilka lub kilkanaście godzin wcześniej.

- 12 grudnia byłem w domu. Zadzwonił do mnie Andrzej Jakubowicz, członek Zarządu Regionu, który miał wtedy dyżur w Poznaniu przy Zwierzynieckiej i powiedział, że przychodzą teleksy z kraju o przemieszczaniu się wojsk. Pytał, co robić - wspomina Bogdan Ciszak, ówczesny szef "S" Cegielskiego. - Powiedziałem mu, żeby zachował spokój. Co mieliśmy robić? Gdzie się kryć? Koncepcja była taka, żeby w momencie ogłoszenia stanu wyjątkowego natychmiast stawić się do zakładu pracy. Powiedziałem mu, że ma wtedy przyjechać do swojej fabryki. Miał tam powstać Międzyzakładowy Komitet Strajkowy.

Ci, których nie internowano w pierwszych godzinach stanu wojennego, liczyli, że uda się jakoś zorganizować i przeciwstawić się jego organizatorom. W większości przypadków okazało się to niemożliwe.

Leonard Szymański, wiceprzewodniczący Zarządu Regionu Wielkopolska NSZZ "S", wspominał, że w nocy z soboty na niedzielę zadzwonił do siedziby ZR, ale mimo ustanowionych dyżurów nikt nie podniósł słuchawki.

O 2 w nocy odwiedził go Jerzy Szopiński (pracownik ZR) i poinformował, że siedziba wielkopolskiej "S" jest otoczona przez ZOMO. Szymański odwiedził wówczas mieszkania kilku działaczy związku (m.in. Tomasza Stawickiego, Janusza Pałubickiego i Michała Gerwela). Zabrało mu to całą noc. Niestety, wszyscy byli już zabrani.

Najnowsze informacje z Wielkopolski wprost na Twoją skrzynkę - zapisz się do newslettera

- 13 grudnia wleźli do mego domu o szóstej rano. Ogłosili, że jest stan wojenny - pan się szybko ubierze - usłyszałem od jednego z nich - opowiada Bogdan Narożny, delegat z Wrześni na I Krajowy Zjazd "S". - Otworzyłem im w piżamie. Początkowo mówili, że jest coś do wyjaśnienia. Zawieziono mnie do komisariatu we Wrześni. Zanim wyruszyliśmy, musieli zapychać samochód, bo się zakopali w śniegu. Tego samego dnia zawieziono mnie do obozu internowania w Gębarzewie.

- O wprowadzeniu stanu wojennego dowiedziałem się w kościele podczas mszy - mówi Stanisław Szymczak, członek MKZ "S" w Jarocinie. - Byłem przygotowany na aresztowanie. W poniedziałek spotkaliśmy się w Jarocinie przed siedzibą MKZ, licząc, że może jeszcze uda się później zrobić spotkanie w większym gronie. Niestety, biuro zostało opieczętowane i zaryglowane. Nie było do niego dostępu. Po mnie przyszli 16 grudnia wieczorem, podczas telewizyjnego "Dziennika".

Wojsko i milicja zablokowały dostęp do siedzib związku, zarekwirowano całą dokumentację. Pozostali na wolności związkowcy nie mieli możliwości prowadzić zorganizowanego oporu.

- Ktoś przyszedł do mojego domu i mówi, że musimy iść do biura zabrać związkowe papiery - wspomina Irena Kolińska, delegatka poznańskiej "Domeny" na I Krajowy Zjazd "S". - Poszliśmy. Wkoło tłum ludzi, a mój kolega zaczął mówić, żeby się wszyscy rozstąpili, bo ja muszę wejść do siedziby Regionu. Zobaczyłam, że w drzwiach stoi ośmiu milicjantów, którzy nikogo nie wpuszczali do środka. Powstrzymałam kolegę. Zorientowałam się bowiem, że i tak już niczego nie uratujemy, a milicjanci mnie złapią.

Zwłaszcza podczas pierwszych dni po wprowadzeniu stanu wojennego dominowało przygnębienie i rezygnacja. Cios zadany przez władzę okazał się silny i celny. Pozostający na wolności działacze obawiali się restrykcji. Większość społeczeństwa oceniała jednak działania Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego zdecydowanie wrogo. Niezmiernie rzadkie były inne oceny.

- Ja to się cieszę - usłyszałem, stojąc w kolejce do sklepu głos młodej dziewczyny. - Dzięki tej wojnie mamy dodatkowe wakacje - uzasadniała swój pogląd uczennica. Stojący w kolejce spojrzeli na nią z dezaprobatą. Nikt się jednak nie odezwał.

Wówczas jeszcze nikt nie wiedział, że tylko w pierwszych dniach stanu wojennego do więzień i ośrodków internowania trafiło około 5 tys. osób. Ogółem w ciągu trwania stanu wojennego internowano około 10 tys. przywódców "S", doradców, intelektualistów związanych ze związkiem.

Jeszcze w grudniu 4 tys. osób przedstawiono zarzuty prokuratorskie za organizowanie strajków lub innych akcji protestacyjnych. Skala represji nie była znana, ale dla nikogo nie podlegała dyskusji.
Dla internowanych 13 grudnia był także tragedią, ale swą sytuację oceniali różnie.

Henryk Krzyżanowski, delegat na I Krajowy Zjazd "S" z poznańskiego UAM, wspominał, że odczuwał wówczas satysfakcję. Gdy prowadzono go w kajdankach na Kochanowskiego, mijając esbeków, miał przeświadczenie, że należy do "grona sprawiedliwych". Potem przebywając pół roku w Gębarzewie, miał "swoisty komfort psychiczny" i przekonanie, że jest "we właściwym miejscu i towarzystwie".

Lech Dymarski, rzecznik prasowy MKZ wielkopolskiej "Solidarności" opowiadał, że wcześniej trwał spór w "S" "umiarkowanych" z "radykałami" o taktykę związku. W końcu i tak na jednym spacerniaku w więzieniu spotkał się z Tadeuszem Mazowieckim, który wcześniej zalecał umiar i wierzył w porozumienie. Siedzieli obaj w celach i mieli ten sam problem: czy dadzą im onuce.

- Zrobiliśmy tyle, ile w tamtym czasie można było zdziałać - mówi Lech Dymarski. - Jak powiedział Andrzej Gwiazda w areszcie w Białołęce, głośno, przez zablindowane okno: "Panowie, jest niewesoło, przegraliśmy. Ale cośmy nawywijali, tego już nie odwiną!". Kolejne wydarzenia i doświadczenia pokazały, że mieliśmy rację.

Czekamy na wasze wspomnienia
W związku z 30. rocznicą wprowadzenia stanu wojennego publikujemy cykl artykułów przygotowanych przy współpracy oddziału IPN w Poznaniu. Przypominamy kulisy jego wprowadzenia, przebieg w Wielkopolsce i przedstawiamy relacje osób prześladowanych. Zapraszamy Państwa do przesyłania swych wspomnień z tamtego okresu. Najciekawsze relacje zostaną opublikowane. Prosimy przesyłać je pod adresem: [email protected] w temacie wpisując "Stan wojenny".
W artykule wykorzystano fragmenty książki "Oni tworzyli Solidarność", Głos Wielkopolski, 2010.

STRONA GŁÓWNA GŁOSU WIELKOPOLSKIEGO s

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski