Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Transatlantyk: Relacja z trzeciego dnia festiwalu

Jacek Sobczyński
Jacek Sobczyński
"Dług według Margaret Atwood"
"Dług według Margaret Atwood" TRANSATLANTYK
To już tradycja - na Transatlantyku warto chodzić na dokumenty! I nie dlatego, że możemy zobaczyć je za darmo.

Stany Zjednoczone to już nie gigant, ba, nawet nie kolos na glinianych, lecz co najwyżej papierowych nogach. Takie filmy jak "Off The Grid" bardzo mocno zdzierają z niego lakier amerykańskiego snu.

Film zaczyna się od kanonady szokujących faktów. 46 na 50 stanów USA jest na krawędzi bankructwa. 9 milionów Amerykanów nie ma pracy a aż 46 milionów żyje poniżej granicy ubóstwa. "Trzeba to otwarcie powiedzieć - pod pewnymi względami jesteśmy jak kraj Trzeciego Świata!" - mówi jeden z organizatorów miasteczka namiotowego w Seattle. Nie, nie chodzi o miasteczko, wybudowane na potrzeby festiwalu muzycznego - jego mieszkańcy żyją tam na stałe bo nie mają dachu nad głową. A jeszcze niedawno, gdy słówko "kryzys" kojarzyło się co najwyżej z latami 30., większość z nich miała po dwa domy.

Świetny dokument Alexandra Oye skacze pomiędzy powagą a humorem, zestawia z sobą życiorysy dramatyczne oraz ludzi, którzy nie poddają się i na własną rękę walczą z kryzysem. Mieszkańcy małego miasteczka wprowadzili własną walutę, pewien radiowiec walczy z korporacjami i co jakiś czas zwołuje ludność w rodzinnym Austin by pikietować pod tamtejszym ratuszem a inny bohater stworzył Kartę Praw Podatnika.

Wydaje się, że pomysły bohaterów "Off The Grid" trącą utopią, ale Oye pokazuje, że w tym szaleństwie jest metoda. Jego postacie to nie nawiedzeni prorocy od gruszek na wierzbie, lecz ludzie z całego serca wierzący, że luki w systemie da się naprawić a kraj nie będzie już tak zależny od wielkich korporacji. Niektórym zresztą już się to udaje; w pewnym miasteczku ludzie nie chcieli hipermarketu, który ledwo co powstał na jednej z tamtejszych ulic. I... nie kupowali w nim. Opłaciło się: sklep został zamknięty a ludność wciąż nabywała jedzenie u drobnych sklepikarzy.

To kolejny tytuł, który gorąco polecamy Waszej uwadze. "Off The Grid" obejrzymy jeszcze tylko raz, w niedzielę o godzinie 20. Oczywiście w Multikinie 51.

O kryzysie opowiada też Margaret Atwood, pisarka, autorka m.in. "Kociego oka" i "Wynurzenia", bodaj najpopularniejsza kanadyjska prozaiczka na świecie. W 2008 Atwood opublikowała książkę "Dług", analizującą abstrakcyjne znaczenie długu w oczach mas. Teraz tezy Atwood w "Długu według Margaret Atwood" na duży ekran przełożyła dokumentalistka Jennifer Baichwal.

To film, pokazywany w sekcji Wall Street Story, choć sam dług ma w nim znaczenie nie tylko finansowe. Owszem, Atwood zadaje w nim pytania o to, co ma zrobić kraj, który jest winien pieniądze swoim obywatelom. Ale zaraz potem dodaje: a co, jeśli mówimy o sytuacji, w której długu nie spłacisz żadnymi pieniędzmi świata? I przywołuje historię mężczyzny, który napadł na dom pewnej staruszki. Choć jej samej nic się w wyniku napadu nie stało, już nigdy nie była w stanie zasnąć spokojnie.

Ten bardzo nieszablonowy, wielowątkowy obraz sprawnie przeplata kilka opowieści, owianych wokół długu, kary i sumienia. Zemsta rodowa w Albanii, fatalne traktowanie pracowników na Florydzie, katastrofa platformy naftowej w Zatoce Meksykańskiej... Nad wszystkimi problemami unoszą się dobiegające z offu słowa Atwood i jej humanistyczne, pełne krytyki spojrzenie na wynikające z problemów długu patologie. Pisarka mówi dużo, ciekawie i bardzo mądrze. Szkoda, że festiwalowa widownia już jej nie posłucha - piątkowy seans "Długu według Margaret Atwood" był pierwszym i ostatnim na Transatlantyku.

Uwaga, rewelacja! Na "Pom Wonderful prezentuje: Najlepiej Sprzedanym Filmie" można nie tylko zwichnąć sobie szczękę ze śmiechu, ale i wnikliwie przyjrzeć się mechanizmom product placement w filmach i telewizji. Znany z "Super Size Me" reżyser Morgan Spurlock obnaża absurdalność "mecenatów" wielkich firm, wykładających pieniądze na umieszczenie swoich towarów w filmach. A konkretnie w jednym filmie - obrazie Spurlocka, który został sfinansowany wyłącznie za fundusze z product placement.

"Zobaczmy... Podczas produkcji filmu mam nosić buty Merrell, zrobić jeden wywiad na pokładzie JetLine i nie wypowiadać się publicznie źle o Niemcach" - czyta warunki umów Spurlock a publiczność wyje ze śmiechu. Groteskowość żądań części sponsorów bije na głowę Mrożka i Monty Pythona. Na przykład jedna z firm - współproducentów, producent szamponu do włosów dla ludzi i... koni poprosiła reżysera, by ten nakręcił reklamówkę, na której myje włosy swojemu synkowi i małemu kucykowi. Podczas wywiadów z specami od reklamy Spurlock ostentacyjnie pije przed kamerą sok Pom Wonderful, produkt tytularnego sponsora filmu. "Naprawdę ludzie są gotowi posunąć się do tego, żeby umieszczać nazwy firm w dialogach filmów? To niemożliwe!" - dziwi się reżyser, cały czas trzymając butelkę w dłoni, by kamera mogła ją całą objąć.

Przekaz antyfastfoodowego "Super Size Me" był dla wielu zbyt banalny, ale "Najlepiej Sprzedany Film" to już zabawa na dużo wyższym poziomie. Naprawdę szkoda, że nie zobaczymy już tej produkcji na kolejnych, Transatlantykowych pokazach.

Swój jedyny seans miał w piątek także bodaj najbardziej oczekiwany przez poznańskich widzów "Na zawsze Laurence" Xaviera Dolana. I, jak można było się spodziewać, wywołał skrajne opinie. Część osób zachwyciła się plastyczną wyobraźnią tego młodziutkiego, 23-letniego Kanadyjczyka, część wyszła z trzygodzinnej impresji fizycznie skatowana. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy, choć od razu dodaję, że to najlepszy z trzech prezentowanych w Polsce obrazów Dolana.

Tytułowy Laurence jest nauczycielem w jednym z liceów w Montrealu. Któregoś dnia przychodzi na lekcję w pełnym makijażu i damskiej garsonce. To jego coming out; Laurence w wieku 35 lat postanowił przyznać się, że jest kobietą w ciele mężczyzny. I przygotować świat na swoją stopniową transformację. dzielnie kibicuje mu w tym jego dziewczyna, Fred, ale do czasu - podczas kłótni w furii przyzna, że jest kobietą, która chce mężczyzny. Schronienie Laurence znajdzie w ramionach ekscentrycznej rodziny Róż.

Dolan wypada sugestywnie, gdy bezczelnie wchodzi z kamerą pomiędzy emocje bohaterów. Dwie najlepsze sceny w filmie to te najbardziej realistyczne, momenty kłótni Fred z Laurencem oraz znakomicie zagrana awantura w małej kafejce, odsłaniająca zaściankowość i bezwzględność nietolerancyjnej części społeczeństwa. Wtedy reżyser skupia się na bohaterach, nie na sobie. Ale, niestety, "Na zawsze Laurence" trwa trzy godziny. I przez większość tego czasu Kanadyjczyk, podobnie jak w poprzednich swoich filmach, z lubością pielęgnuje swój reżyserski narcyzm. Znów mamy serię wystudiowanych, przestylizowanych kadrów, znów rozbuchana, campowa wizja świata Dolana wychodzi poza kadr, niebezpiecznie skręcając film w stronę kompletnego kiczu. Xavier Dolan kapitalnie czuje w filmie muzykę - dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa (Moderat, Depeche Mode, Fever Ray) nadaje towarzyszącym im fragmentom autentycznej, kinowej magii. Tyle, że w takim natężeniu nawet to zaczyna potężnie nużyć. Ten chłopak byłby świetnym reżyserem teledysków, ale na zabieranie się za artystyczne epopeje musi jeszcze trochę poczekać.

Tak jak my musimy poczekać na polską premierę jego najnowszego filmu. "Na zawsze Laurence" pojawi się w rodzimych kinach jesienią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski