Jak wyliczać zaczęła, co zrobić należy, to i do baby dotarło, że też nie zdąży. Sprzątanie, krochmalenie, prasowanie, zakupy, pasztet, babka, mazurek...
– No i obiad świąteczny jeszcze też – koleżanka, żeby chyba dobić babę, dodała.
O tym, że pracy w pracy dużo w tygodniu nadchodzącym będzie, nie musiały wspominać nawet.
– Planować dopiero zaczynacie? – koleżanka, co widać wcześniej o świętach wiedziała, spytała. – Ja już nawet foremkę do babki kupiłam. I przepis taki mam, co się na pewno udać musi!
– Nic nie jest na pewno – baba pod nosem mruknęła, bo przyjaciółce dotąd w kuchni średnio szło. Jak przyszła latem, że ogórki kiszone jej się nie udały, że miękkie są, w wodzie mętnej w dodatku, a w smaku to jeszcze gorzej jest, to baba pocieszyła, że ogórki złe kupiła widać. – Tak sądzisz? – koleżanka się zamyśliła. – Możliwe, że już szósty rok z rzędu złe mi sprzedali…
Ze śledziami też jej nie wyszło, chociaż koleżanki przekonywały, że przy nich, to już niczego zepsuć się nie da.
– Sparzasz cebulkę, zalewasz śledzie olejem, pieprzysz, mieszasz i gotowe – przekonywała jedna.
Dnia następnego już po minie koleżanki widać było, że coś jednak nie wyszło.
– Zły przepis mi dałyście – oskarżyła. – Jak sparzyłam śledzie, to całkiem się rozpadły.
A teraz babkę świąteczną piec zamierza… Powodzenia, pomyślała baba i do swojego stanowiska pracy się udała, gdzie plecy w plecy z przyjaciółką siedzi, co z nią razem święta szykować mają.
Najpierw spięcie lekkie służbowe nastąpiło. Następne sprawy mazurek czy babka dotyczyło. A jakby tego mało było, przyjaciółce komputer współpracy odmawiał i kilkakrotnie informatyk młody bardzo interweniować musiał. Atmosfera gęstniała z minuty na minutę. Skład pasztetu to już oliwy do ognia dolał. Baba się obraziła. Przyjaciółka też. W milczeniu niemiłym więc pracowały. Ale baba to tak długo nie wytrzyma.
– Kotku, podaj telefon – ugodowo się odezwała. Zwykle, jak i wszyscy inni, „Kot” do przyjaciółki mówi, bo owa tak się nazywa, ale w sytuacji szczególnej miła być postanowiła. Nie pomogło – przez plecy telefon na biurku baby wylądował, ale w milczeniu podany. Widać przyjaciółka gniewa się nadal…
– Kotku, a może do miasta po pracy skoczymy? – baba po raz ostatni usta do zgody wyciągała. I znowu milczenie. Tego za wiele było. Już, już nakrzyczeć zamierzała, że i tak do pasztetu wołowiny dodadzą, gdy w końcu odpowiedź padła.
– Ja..., ja... nie mogę... – spłoszony informatyk odparł.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?