Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uczniowie zaczynają rekordowo długie wakacje! Problemy powrócą we wrześniu. Polska szkoła musi się zmienić. Czy to możliwe?

W tym roku uczniowie będą mieli rekordowo długie wakacje. Wrócą do szkoły dopiero 4 września.
W tym roku uczniowie będą mieli rekordowo długie wakacje. Wrócą do szkoły dopiero 4 września. Piotr Krzyżanowski/Zdjęcie ilustracyjne
To już koniec. Przez dwa miesiące żadnych dzwonków, ocen, rad pedagogicznych, sprawdzania prac. Uczniowie, rodzice i nauczyciele początek wakacji powitali z ulgą. Było trudno. We wrześniu nie będzie lepiej. Niektórzy do szkoły już nie wrócą.

Uczniowie zaczynają rekordowo długie wakacje!

Tegoroczne wakacje będą rekordowo długie. Formalnie zaczynają się w sobotę 24 czerwca i potrwają do niedzieli 3 września. Nauczyciele będą odpoczywać nieco krócej.

- Jeszcze w przyszłym tygodniu mamy ostatnią radę pedagogiczną, przygotowania do roku szkolnego także, jak co roku, zaczną się w ostatnim tygodniu sierpnia - mówi nauczycielka jednej z poznańskich szkół. - Ostatnie tygodnie były gorące - wystawianie ocen, wypisywanie świadectw, przygotowywanie szeregu sprawozdań, więc nie ukrywam, że czekam na moment, gdy już pozamykam wszystkie sprawy i będę mogła o szkole na parę tygodni zapomnieć.

O działaniu w trybie wakacyjnym mówi Edyta - matka dziesięciolatki i licealisty. - Wiadomo, że zapewnienie opieki i zajęć w wakacje, zwłaszcza młodszej to wyzwanie organizacyjne - podkreśla. - Ale przynajmniej mam z głowy zadania domowe, prace plastyczne, wywiadówki, korepetycje dla starszego, wycieczki i wszystkie inne oczekiwania szkoły, którym w ciągu roku musimy sprostać.

Dla Marka - ojca absolwentki podstawówki - wakacje zaczną się na dobre, gdy będzie miał pewność, że córka dostała się do szkoły średniej.

- Ma świadectwo z czerwonym paskiem, ale z kluczowych przedmiotów ma raczej czwórki niż piątki. Założyliśmy, że zda egzamin na 85 proc. Gdy policzyliśmy punkty i porównaliśmy z zeszłorocznymi progami, okazało się, że na miejsce w żadnym z kilkunastu czołowych poznańskich liceów nie ma szans. Złożyła więc papiery do szkół mniej renomowanych - mówi. - Zobaczymy co dalej. Najwyżej później będziemy myśleć o przeniesieniu. Na szczęście na jej maturze moje kontakty z polską szkołą się skończą. Bo łatwo nie jest.

„Milion - to statystyka”

Rok szkolny 2022/2023 skończył się dla 4,6 miliona uczniów i ponad pół miliona nauczycieli. Jeśli do tego doliczyć rodziców - to, co się dzieje w szkole dotyczy niemal co trzeciego Polaka.

- Szkołą są zmęczone nie tylko dzieci, ale też rodzice i nauczyciele - przyznaje dr Anna Kubiak, psycholog z Uniwersytetu SWPS. - Powody tego stanu rzeczy są złożone. Po pierwsze, szkoła wciąż promuje głównie jeden sposób przyswajania wiedzy, tzw. analityczny, nie zostawiając przestrzeni na inne. Jeśli u ucznia przeważa myślenie twórcze lub praktyczne, to w szkole często osiąga on słabsze wyniki, a to niewątpliwie wpływa na poczucie własnej wartości. Drugą kwestią jest to, że w ostatnich latach nauczyciele musieli zmierzyć się z dwoma wyzwaniami, na które w ogóle nie byli przygotowani - pandemia i zdalne nauczanie oraz przyjęcie do szkół dzieci z doświadczeniem uchodźczym z powodu wojny w Ukrainie.

Jak podkreśla Anna Kubiak, także ci, którzy zdawałoby się, dobrze wpisują się w system, płacą za to bardzo wysoką cenę. - Szkoła kładzie nacisk na ocenę i osiągnięcia - mówi psycholog. - O „punktozie” czy „rankingozie” powiedziano już wiele. Ale wśród piątkowych i szóstkowych uczniów mamy do czynienia z takim zjawiskiem jak uzależnienie od uczenia się. Dzieci są przeciążone, borykają się z szeregiem problemów emocjonalnych, nie wiedzą, jak sobie z tym obciążeniem poradzić.

Znacznie ostrzej stawia sprawę dr Marzena Żylińska, metodyk, autorka książek z zakresu neurodydaktyki, liderka projektu „Budząca się szkoła”.

- Trzeba bronić rodzin przed szkołą - twierdzi. - Dziś jest ona nieporównywalnie bardziej opresyjna niż kilka dekad temu, a rozwój i nauka przynoszą dzieciom coraz mniej radości. Wydłuża się czas spędzany na nauce. Szkoła zabiera uczniom i ich rodzinom popołudnia, weekendy, święta. Wynika to z kultury testów. Przygotowanie do nich wydaje się „obiektywną koniecznością”. Ale czym innym jest nauka „pod testy”, a czym innym rozwijanie potrzebnych w życiu kompetencji. Nauka jest procesem, wymaga czasu. Wszędzie, poza szkołą, jest oczywiste, że gdy zaczynamy robić coś nowego, nauczenie tego zajmie nam określony czas. Dla jednych będzie krótszy, dla innych dłuższy. Mamy też swoje ograniczenia, nie w każdej dziedzinie mamy szansę na doskonałość. W szkole, od samego początku, wymaga się perfekcji, podkreśla na czerwono każdy błąd. To nierealne oczekiwanie, dzieci ani nikt inny nie jest w stanie mu sprostać - podkreśla.

Z tego wszystkiego na ogół świetnie zdają sobie sprawę także dyrektorzy szkół. - Oczywiście, że program jest problemem - przyznaje Jerzy Małecki, dyrektor Zespołu Szkół Łączności im. Mikołaja Kopernika w Poznaniu, zajmującego w rankingu „Perspektyw” techników trzecie miejsce w Wielkopolsce i 36 w kraju. - Jeżeli chodzi o podstawę programową, liczbę godzin w tygodniu, które uczniowie spędzają w szkole - to wszystko jest po prostu przerażająca, ciężka praca. Nie zapominajmy o tym, że oni po tych 7, 8 godzinach lekcji w szkole w domu mają kolejne godziny nad zadaniami domowymi, projektami, korepetycjami itd. To wymaga rozwiązań na wyższym poziomie, nie będę mówić, do kogo ta rola należy - mówi Małecki.

"Zmęczenie i przepracowanie dzieci wynikają z przeładowanej podstawy programowej"

Ale, jak mówi Dominika Naworska, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 9 na poznańskim Umultowie, problem zaczyna się już w szkole podstawowej.

- Zmęczenie i przepracowanie dzieci wynikają przede wszystkim z przeładowanej podstawy programowej i jest to coś, czemu należy się przyjrzeć - twierdzi Naworska. - Może nie od razu wprowadzać rewolucję, ale na drodze ewolucji to zmieniać. Jeżeli dzieci spędzają w szkole 30 godzin tygodniowo, a później jeszcze muszą uczyć się w domu, to jest tak, jakby chodziły na osiem godzin do pracy. Ten problem dotyka głównie klas 7-8, ale już też w klasach 6 zauważamy, że tych zajęć dość dużo - dodaje.

- Dorosłych chroni kodeks pracy - zwraca uwagę Marzena Żylińska. - Gdyby pracodawca poza ustawowymi godzinami pracy kazał nam pracować w weekendy i święta, spotykałaby go za to bolesna kara finansowa. Dzieci w szkołach są pozbawione jakiejkolwiek ochrony.

Czasem mogą liczyć na rodziców, którzy są gotowi przeciwstawić się szkole, choć i ci bywają rozdarci między troską o bieżący komfort swoich dzieci, a obawą o ich edukacyjną przyszłość.

- Płacę i cisnę - przyznaje Edyta. - Gdy syn był w szóstej klasie, okazało się, że o własnych siłach nie zdoła mieć piątki z matematyki. Zdecydowaliśmy się więc na korepetycje. Korzysta z nich przez cały czas. Okresowo chodził też na dodatkowe lekcje z fizyki i chemii. Nie w tym rzecz, że czułabym się źle, gdyby nie miał na świadectwie piątek, ale z gorszymi ocenami nie miałby szans na szkołę, do której chodzi. Przy rekrutacji na studia ważne są wyniki matury. Matematyka jest obowiązkowa. Jak zdałby ją bez korepetycji? Nie wybaczyłabym sobie, gdyby zabrakło mu paru punktów - mówi.

Kto uczy naprawdę?

Jak wynika z przeprowadzonych w ubiegłym roku badań CBOS, w roku szkolnym 2021/2022 z korepetycji korzystało 32 proc. wszystkich uczniów. Biorąc pod uwagę, że w pierwszych klasach szkoły podstawowej dodatkowe płatne lekcje to rzadkość, bez wielkiego ryzyka można szacować, że w szkołach ponadpodstawowych z korepetycji korzysta nawet połowa uczniów. W 2021 roku wartość tego rynku szacowano na 7,5 miliarda złotych. To 5,9 proc. wydatków budżetu państwa na edukację w tym samym roku.

- To potężny rynek - przyznaje dr Żylińska. - Fakt, że ma się dobrze, oznacza, że cały ten czas, który dzieci spędzają w szkole i wysiłek, który wkładają w naukę, nie daje oczekiwanych efektów - podkreśla.

Dla Katarzyny Piguły, psycholog dziecięcej, ten stan rzeczy jest oburzający. - Rodzi się pytanie co zatem robi szkoła? Biorąc pod uwagę fakt, że powszechną praktyką jest podrzucanie przez nauczycieli uczniów z trudnościami kolegom, którzy nauczą za pieniądze, często zresztą nie odprowadzając podatków, można odnieść wrażenie, że przynajmniej części pracujących w szkołach nie zależy za bardzo na skuteczności - mówi.

Według Anny Kubiak jedną z przyczyn może być generalne niedoinwestowanie oświaty. Choć, jeśli chodzi o wydatki na edukację, w odniesieniu do PKB Polska nie wypada najgorzej (4,9 proc. w 2021 roku, przy średniej unijnej 4,8 proc. PKB ), to nie powinno uspokajać. Np. niemieckie 4,5 proc. przy siedmiokrotnie większej gospodarce wciąż oznacza znacznie większe nadkłady. Jak zauważa dr Kubiak, zbyt małe wydatki skutkują między innymi bardzo licznymi klasami.

- W trzydziestoosobowej grupie trudno o indywidualizację nauczania - uważa. - To jest frustrujące zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli.

Dr Żylińska uważa, że problem leży gdzie indziej. - Nauka wymaga spokoju i wsparcia - mówi. - Nie jest to żadne nowe odkrycie. Wiedziała o tym choćby Maria Montessori ponad sto lat temu. W polskich szkołach są tysiące nauczycieli, którzy potrafią traktować uczniów indywidualnie, uczyć tak, by nie wywierać zbędnej presji, ale wspierać. Wsparcia i pomocy potrzebuje każde dziecko, ale szczególnie te z dysfunkcjami i trudnościami w uczeniu się. Niestety są i tacy, którzy uważają, że wystarczy na lekcji omówić nowe zagadnienia, a odpowiedzialność za opanowanie materiału spoczywa na dziecku i jego rodzicach.

Sami nauczyciele często czują się chłopcami do bicia

- Często mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, której zależy na tym, by uczniowie cokolwiek z moich lekcji wynieśli - mówi nauczycielka jednej z poznańskich podstawówek. - Uczę tzw. „michałka” - przedmiotu, który jest ważny tylko o tyle, że może podnieść średnią, ale nikt nie traktuje go poważnie. Przerabiałam już chyba wszystko - prace robione przez rodziców, maile z pretensjami o ocenę ze sprawdzianu i oskarżeniami, że niszczę dziecku życie. Z drugiej strony - podstawa programowa jest jaka jest. Może i źle skonstruowana. Ale czegokolwiek bym o niej nie myślała, z niej jestem rozliczana. Gdy jednak zdarza się problem zostaję z nim sama - do pomocy w rozwiązaniu nie kwapi się ani wychowawca, ani dyrekcja, o jakiejkolwiek współpracy z rodzicami już dawno przestałam marzyć.

Katarzyna Piguła przyznaje, że polska szkoła przeżywa pogłębiający się kryzys.

- To nie zdarzyło się wczoraj, ani pięć lat temu - ta choroba toczy polską szkołę od dawna - mówi. - Znamienne jest, że po wystawieniu ocen klasy pustoszeją. Często rodzicom ani uczniom nie przychodzi nawet do głowy, że można pójść do szkoły po cokolwiek innego niż stopień. Nic dziwnego, że nauczycieli to frustruje. Ale sami też nie są bez winy. Bywa, że brakuje im i kompetencji społecznych, i wiedzy. Nie można też zamykać oczu na fakt, że wielu z nich postanowiło swoje umiejętności wykorzystać gdzie indziej i zdecydowało się oświatę porzucić.

Ucieczka ze szkoły

Nauczycielskie związki zawodowe alarmują od dawna, że w Polsce brakuje nauczycieli. Ilu? Każdemu kto liczy wychodzi inny wynik.

Minister edukacji Przemysław Czarnek na początku marca mówił o 4,3 tysiąca wakatów w całym kraju. W tym samym czasie Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, mówił o 7 tysiącach wakatów. Robert Górniak, nauczyciel i wicedyrektor w Zespole Szkół Prywatnych „Twoja Przyszłość” w Sosnowcu, który napisał program informatyczny do zliczania ogłoszeń zamieszczonych w kuratoryjnych bankach pracy, w połowie marca doliczył się 7,5 tysiąca brakujących nauczycieli.

Dyrektorzy szkół przyznają, że w minionym roku szkolnym braki kadrowe były poważnym problemem. I nie zanosi się na to, by we wrześniu sytuacja miała się poprawić. - W roku szkolnym 2022/ 2023 mierzyliśmy się z brakiem kadry nauczycielskiej - zwraca uwagę Jerzy Małecki.

- Ten problem będzie się pogłębiał, ponieważ nie ma narybku już na uczelniach wyższych. Młodzi nie chcą się kształcić w zawodzie nauczyciela. Jest coraz mniej pasjonatów, a na niektórych kierunkach w ogóle brak specjalności nauczycielskiej. I nie mówię tu tylko o przedmiotach zawodowych, ale także ogólnokształcących - twierdzi dyrektor Małecki.

- To powinno być już czerwone światło dla ministerstwa. Tym, co nie zachęca nauczycieli i co jest kolejnym negatywnym aspektem w systemie edukacji, są płace. One już są na żenującym poziomie, a będzie jeszcze gorzej. Będziemy musieli dopłacać do pensji minimalnej nauczycielom i to nie tylko tym rozpoczynającym pracę, ale także mającym wyższy stopień kwalifikacji - mówi.

Chętnych do pracy szuka też Dominika Naworska. Na razie bez większych rezultatów. - Już dziś borykam się z problemami w związku z nadchodzącym rokiem szkolnym. Mamy wakaty, a chętnych jest bardzo mało albo wcale, więc to najbardziej spędza mi sen z powiek - twierdzi. - Te podwyżki płac, które były absolutnie nie przyciągają ludzi do zawodu, wręcz przeciwnie - odstraszają. A widmo przyszłorocznych podwyżek pensji minimalnej i tego, że w praktyce tylko nauczyciele dyplomowani mieliby zarabiać nieco powyżej tej kwoty, również działa dość frustrująco. To problem, który trwa od momentu, kiedy zaczął się ruch kadrowy. Cały czas brakuje nam matematyka i polonisty, a w tej chwili jeszcze nauczycieli wychowania przedszkolnego i psychologów.

Nauczyciele i potencjalni kandydaci do pracy w szkołach zwracają uwagę jeszcze na kolejne czynniki zniechęcające do zawodu. Pierwszy z nich to nadciągająca fala niżu demograficznego.

- Przy obecnych płacach bez nadgodzin z nauczycielskiej pensji trudno przeżyć - twierdzi anglistka, która już w zeszłym roku pożegnała się ze szkołą. - W kolejnych latach dzieci będzie ubywać. Nauczyciele zamiast o nadgodzinach, będą musieli myśleć raczej o zachowaniu posady. To nie wszystkim się uda. Kto może zacząć budować swoją karierę zawodową gdzie indziej już teraz, gdy generalnie pracy nie brakuje - powinien to zrobić.

Mniejsza liczba klas dla wielu nauczycieli będzie oznaczała, że w jednej placówce będzie im znacznie trudniej niż dziś uzbierać dydaktyczne pensum. Wyjściem będzie praca w kilku szkołach lub zdobycie kwalifikacji do nauczania kolejnych przedmiotów.

To ostatnie jest kosztowne, bo studia podyplomowe to wydatek paru tysięcy złotych, a do tego niczego gwarantuje. - Jestem podwójnym magistrem, zrobiłam podyplomówkę - mówi jedna z nauczycielek. - Mam uprawnienia do nauczania trzech przedmiotów. W szkole, w której jestem w tym roku, miałam goły etat, bo tak akurat się sprawy ułożyły. Na pewno nie będę robić kolejnych studiów. Gdy przyjdzie moment, że godzin dla mnie zabraknie - poszukam pracy poza oświatą - deklaruje.

Ze szkołą rozstają się nie tylko nauczyciele

Coraz częściej na taki krok decydują się uczniowie lub w przypadku młodszych dzieci - ich rodzice. Polskie prawo od 1991 roku pozwala uczniom uczyć się poza szkołą, zdając jedynie egzaminy z najważniejszych przedmiotów. Jak wynika z danych Ministerstwa Edukacji i Nauki, jeszcze w 2015 roku korzystało z tej możliwości około 5 tysięcy uczniów. W 2021 roku było ich blisko 20 tysięcy. W maju bieżącego roku poza szkołą uczyło się 42,3 tysiąca osób. Najwięcej w województwie śląskim i wielkopolskim - odpowiednio po 4,7 i 4,8 tysiąca uczniów.

- Tendencja wzrostowa, gdy chodzi o edukację domową utrzymuje się od lat - mówi Sławomir Wrembel, prezes Fundacji VREXEL, prowadzącej szkołę podstawową i liceum Scandynavia, wspierające edukację domową. - To sposób nauki, który pozwala własnymi oczyma patrzeć na świat, doświadczać go i samodzielnie szukać wiedzy. Dla wielu okazuje się dobrą alternatywą dla systemu szkolnego.

Motywacje, które stoją za wyborem tej drogi, bywają rozmaite

- W przypadku licealistów nasi uczniowie to często młodzi sportowcy czy aktorzy, dla których edukacja domowa z naszą pomocą jest sposobem na pogodzenie szkoły z innymi obowiązkami - wyjaśnia Sławomir Wrembel.

- Można powiedzieć, że są bardziej świadomi swoich celów i konsekwentnie do nich dążą. Oni na ogół kończą szkołę w systemie edukacji domowej. Druga grupa to uczniowie, którzy doświadczyli trudności w szkole, często muszą przepracować związane z tym traumy. Dla nich współpraca z nami to etap przejściowy. Po pewnym czasie, gdy poradzą sobie z trudnościami chcą wrócić i wracają do systemu szkolnego. Ale mamy też takich uczniów, którzy skończyli z nami szkołę podstawową, zdali maturę, a dziś studiują na zagranicznych uniwersytetach. Wielokrotnie podkreślali, że ten sposób nauki pozwolił im skoncentrować się na tym, co było dla nich ważne.

Ten optymistyczny obraz potwierdzają wyniki tegorocznej matury. Na 37 osób, które przystąpiło do egzaminu, noga powinęła się jedynie trzem. To oznacza, że sukcesem może pochwalić się blisko 92 proc. egzaminowanych. Średnia w kraju to 78,2 proc.

Takie wyniki nie dziwią Katarzyny Piguły. - Oczywiście edukacja domowa nie jest panaceum, ale pracuję z uczniami, którym takie rozwiązanie posłużyło - przyznaje psycholog. - Nie są zmęczeni godzinami spędzanymi w szkole, które często niewiele im dawały, nie mają problemów z dojazdami, lepiej potrafią zarządzać swoim czasem.

Zarówno Sławomir Wrembel, jak i Katarzyna Piguła zaznaczają, że obawa o brak kontaktu z rówieśnikami, która jakoby miałaby być skutkiem edukacji domowej, zazwyczaj okazuje się płonna.

- Spotykają się z rówieśnikami na zajęciach sportowych czy hobbystycznych, na które chodzą, mają znajomych z sąsiedztwa, rodziny itp. Można powiedzieć nawet, że mają dla nich więcej czasu niż mieliby chodząc codziennie do szkoły - twierdzi Katarzyna Piguła.

Zosia, dziś studentka, maturę zdawała po dwóch klasach liceum zaliczonych w domu. - To najlepsze, co mogło się zdarzyć - mówi. - Nienawidziłam szkoły i strasznie się jej bałam. Na początku opuszczałam sprawdziany, później w ogóle nie chodziłam na lekcje. Miałam coraz większe zaległości. Chciałam rzucić szkołę. Mama absolutnie się na to nie zgadzała, w końcu, gdy nie przeszłam do następnej klasy, obiecała, że nie będę musiała do szkoły wracać, pod warunkiem, że będę bez problemu zaliczała egzaminy. Na początku było trudno i bardzo stresowałam się egzaminami - ale poszły mi bardzo dobrze. Pomogła mi też terapia i to, że zaczęłam amatorsko uprawiać sport. Ale myślę, że w szkole bym sobie nie poradziła.

Zmiana pilnie potrzebna

Niezależnie od rozwoju edukacji domowej i rosnącej liczby szkół niepublicznych, to państwowa, bezpłatna edukacja będzie decydowała o jakości wykształcenia większości Polaków. I właściwie co do jednego wszyscy są zgodni - polska szkoła musi się zmienić. Czy to możliwe?

Marzena Żylińska jest w tej materii optymistką. - Ta zmiana już następuje - podkreśla. - W naszym oddolnym ruchu zmian w edukacji „Budząca się szkoła” są placówki publiczne i niepubliczne, szkoły podstawowe i ponadpodstawowe, a w nich doskonali nauczyciele z pasją, którzy codziennie, krok po kroku wprowadzają nowoczesne metody pracy, czynią szkołę lepszą i bardziej przyjazną zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli. Nie można zapominać o dziesiątkach szkół Montessori, freinetowskich i innych rozsianych po całym kraju. Pozostałe zmiana jeszcze czeka. Można i trzeba uczyć inaczej. Zawsze podkreślam, że szkoła zmieni się wtedy, gdy zmieni się lekcja. Wycieczki, nocowanki, dni sportu i podobne aktywności są bardzo miłym, ale tylko dodatkiem. By zmiana stała się faktem, potrzeba odwagi i chęci pomagania wszystkim uczniom, także tym, którzy zmagają się z trudnościami. Chodzi o to, by nagradzać nie wynik, a trud.

Marzena Żylińska zwraca uwagę, że prawo oświatowe obowiązujące w Polsce od 2019 roku pozostawia dyrektorom szkół i nauczycielom szerokie pole do popisu, gdy chodzi o kształtowanie sposobu nauczania. Jak dowodzą doświadczenia, jest możliwa skuteczna edukacja bez stresu, sprawdzianów i kartkówek poprawianych na czerwono, a także - co dla wielu rodziców i nauczycieli bywa szokujące - cyfrowych stopni.

Ważne jest nowe sformułowanie celów nauki

„Budząca się szkoła” tym, którzy chcą rozpocząć działania w kierunku zmiany oferuje wymianę doświadczeń, konferencje, seminaria, wizyty w szkołach, które odeszły od tradycyjnego modelu. W ten sposób na własne oczy mogą się przekonać, że grupowe przygotowanie gry zamiast klasówki równie skutecznie, jeśli nie lepiej, pozwala powtarzać materiał i sprawdzić, czego uczniowie się nauczyli.

Zdaniem Katarzyny Piguły dziś, gdy cała wiedza świata jest na naciśnięcie klawisza, ważne jest też nowe sformułowanie celów nauki.

- Podstawową funkcją szkoły powinno być nie dostarczanie informacji, ale wyposażenie w umiejętności jej poszukiwania i weryfikowania ich źródeł - mówi. - Nauczyciele muszą przyjąć ten fakt do wiadomości , następnie zacząć dostrzegać potrzeby uczniów, nie tylko intelektualne, ale także emocjonalne, a później zacząć od siebie wymagać - tylko tyle i aż tyle wystarczy, by do szkoły chciało się wracać.

Prezentujemy 10 nieprzyjemnych sytuacji dla każdego ucznia związanych ze szkołą. Sprawdź w galerii --->>>

Dlaczego dzieci nie lubią chodzić do szkoły? 10 koszmarów uc...

Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]

Obserwuj nas także na Google News

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski