Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żołnierz 60 Pułku Piechoty spisał swoje wojenne wspomnienia po 75 latach

Marek Weiss
Ma 98 lat, ale, nie zważając na metrykę, nadal pozostaje niezwykle aktywny, starając się młodemu pokoleniu przekazać wiedzę o losach swojego pokolenia. A przy tym zachowuje skromność i poczucie humoru. Tadeusz Pacanowski, bo o nim mowa, jest chodzącą historią Ostrzeszowa.

Był żołnierzem 60 Pułku Piechoty w Ostrowie. W jego szeregach walczył podczas kampanii wrześniowej. Ale dopiero mając... 95 lat zdecydował się, ulegając namowom córki i wnuczek, spisać swoje wspomnie-nia. Są one bardzo osobiste, ale zarazem interesujące dla historyka. Mimo upływu 75 lat, autor zachował znakomitą pamięć i o tamtych wydarzeniach opowiada tak, jakby to wszystko stało się wczoraj.

Urodził się 17 marca 1918 roku w Gorzowie Śląskim. Po wojnie miasto to pozostało w granicach Niemiec, więc rodzice pos-tanowili przeprowadzić się kilka kilometrów dalej, do niepodległej Polski. Najpierw osiedlili się w Praszce, a w 1929 roku kupili dom na ostrzeszowskim rynku. Ojciec otworzył tam aptekę.

- Tam się wychowałem i spędziłem wspaniałą młodość. Życie wtedy było trochę inne niż teraz. Ludzie byli bardziej otwarci, dzisiaj nikt nie ma dla nikogo czasu - wspomina pan Tadeusz.

Rok po ukończeniu gimnazjum przeszedł kurs podchorążych rezerwy w Szczypiornie, uzyskując stopień kaprala. Przed wybuchem wojny został zmobilizowany do 60 Pułku Piechoty, jako dowódca drużyny. Razem z nią 31 sierpnia 1939 roku otrzymał rozkaz stawienia się w Przygodzicach do pomocy saperom wysadzającym dwa mosty. Tam dowiedział się, że jego pułk jest w odwrocie do Kalisza, a Niemcy przekroczyli granicę. Cywile uciekający na wschód mówili, że widzieli wrogie formacje. Sytuacja była niewesoła, bo w każdej chwili kapral Paca-nowski ze swoimi 18 żołnierzami mógł stanąć oko w oko z potęgą Wermachtu. Na dodatek on sam o mały włos nie zakończyłby swojej wojennej przygody już na samym starcie. Jeden z miejscowych gospodarzy, członek piątej kolumny, oddał do niego strzał. Na szczęście nie trafił, a potem przestraszony uciekł.

- Poszliśmy do majątku, gdzie przygotowano nam dwa drabiniaste wozy konne. Na nich umknęliśmy zmotoryzowanym oddziałom wroga. Przed wyjazdem kucharki ugotowały nam jeszcze rosół. Moi żołnierze byli tak głodni, że zjedli go w mgnienia oku - wspomina kombatant.

W Szczypiornie jego kompania połączyła się z macierzystym pułkiem i razem z nim wycofała się do Uniejowa. A tam otrzymała zadanie utrzymania jak najdłużej mostu na Warcie, aby okrążone jednostki mogły się wycofać. Dowództwo postanowiło nocnym wypadem zlikwidować niemiecki oddział, który zbliżył się na niebezpieczną odległość. Ludzi Pacanowskiego przydzielono na skrzydło.

- Nocą ruszamy do ataku. Przechodzimy w bród rzeczkę i docieramy do zabudowań. Z podwórza nagle wychodzi trzech niemieckich żołnierzy. Rzucamy granaty i do przodu. Mijamy zabudowania gospodarskie. Wracam samotnie, bo słyszę niemiecki szwargot w podwórzu. Rzucam tam wszystkie cztery granaty i wycofuję się, chcąc dołączyć do drużyny, która już odeszła. Zastanawiam się gdzie iść, aby nie wpaść w ręce wroga. Słyszę jakiś szelest. Idę w tę stronę, ale, gdy dochodzą mnie niemieckie słowa, szybko zawracam i szczęśliwie po 15 minutach jestem u swoich. Tam zapanowała ogromna radość, bo zdobyliśmy 40 różnych pojazdów - wspomina Pacanowski.

17 września kapral zakończył swój szlak bojowy. Został ciężko ranny przy próbie likwidacji stanowiska ciężkiego karabinu maszynowego hitlerowców pod Łomiankami. W swoich wspomnieniach tak opisuje tę chwilę: „Muszę się powolutku doczołgać na taką odległość, aby rzut granatu z pozycji leżącej był celny. W połowie odległości jeden z moich żołnierzy głośno ostrzegł mnie, abym się wycofał. Minęło kilka sekund i w moim kierunku poleciała seria . Kilka kul trafiło w mój hełm. Wydaje się to niemożliwe, ale głowa jest cała. Za to prawa ręka krwawi mocno. Obie kości nadgarstka są złamane, bo dłoń zwisa. Po kilku krokach upadłem.”

Gdy niemieckie czołgi opuściły las, do rannego kaprala dotarł jeden z żołnierzy i założył opatrunek na rękę. Chcąc opatrzyć nogę, ściągnął mu but. Wtedy okazało się, że jest w nim pełno krwi, a staw skokowy jest przestrzelony na wylot.

- Podziękowałem mu i kazałem iść do swoich. Sam szukałem schronienia, czołgałem się na plecach pomagając sobie zdrową nogą. Wreszcie trafiłem na budowlę przypominającą schron. Zapadłem w półsen. Byłem przekonany, że to koniec - opowiada pan Tadeusz.

Zdołał jednak uratować życie, bo rano przyjechał wóz po rannych. W ten sposób trafił do prowizorycznego szpitala w Łomiankach. Rekonwalescencja trwała aż do 1942 roku. Dzięki pomocy przyjaciela zamieszkał w majątku ziemskim Kuflew.

- Tam się drugi raz urodziłem. Ciężka praca pomogła mi pozbyć się świadomości bycia inwalidą. Do kalectwa można się przyzwyczaić. Najważniejsze, że przeżyłem- mówi.

2 lutego 1945 roku wrócił do Ostrzeszowa. Pod okiem farmaceutki Franciszki Nasiadek przygotował się do pracy w aptece, a 31 maja 1948 stanął z nią na ślubnym kobiercu. Zaangażował się w działalność wielu organizacji. Uznał, że to jest jego miejsce na ziemi. Mógł wyjechać do rodziny za granicę, ale został. Kilka miesięcy temu otrzymał medal „Za Zasługi dla Miasta i Gminy Ostrzeszów”.

- Oprócz zaspokajania swoich potrzeb trzeba w życiu robić coś dla społeczności. Nie jest to żadna łaska, ani zasługa. To jest wielka przyjemność - stwierdził ze skromnością nestor ostrzeszowskich kombatantów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski