Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

107 dni samotnej żeglugi [FOTO]

Bartłomiej Hypki
Kapitan Bartłomiej Czarciński na swoim niewielkim jachcie chciał samotnie opłynąć dookoła świat i to bez zawijania do portu. Niestety, po 107 dniach silna fala przewróciła „Perłę”. W środę żeglarz opowiadał o swoim rejsie.

Był 4 października. Po 107 dniach rejsu w niewielką, ośmiometrową „Perłę” uderzyła wysoka fala. Łódź kaliszanina Bartłomieja Czarcińskiego przewróciła się na południe od Afryki, w okolicach Przylądka Igielnego. Fala, wywracając łódkę, złamała maszt, ten z kolei uszkodził kadłub. Nie było szans na kontynuowanie podróży. Na Ocenie Indyjskim 29-letni kapitan musiał przerwać swój samotny rejs dookoła świata trasą Henryka Jaskuły. Na szczęście jemu nic się nie stało.

9 października Bartek wrócił do Polski, a w minioną środę odbyło się jego pierwsze spotkanie z kaliszanami. Do restauracji „Komoda” przybyło kilkadziesiąt osób, w tym także z Poznania i z Łodzi. Bartek Czarciński rozpoczął swoją opowieść od codziennego harmonogramu dnia i tygodnia, jaki sobie narzucił na „Perle”.

- Trzeba było coś napisać, wysłać, robić zdjęcia i oczywiście pilnować się - mówił odważny żeglarz. - Posiadanie harmonogramu zajęć spowodowało, że te 107 dni minęły spokojnie. Gdy wróciłem, czułem się jakbym wyjechał tydzień wcześniej.

Żeglarz opowiadał słuchaczom, jak wyglądał jego dzień.

- Po ciężkiej, nieprzespanej nocy wstawałem w południe. Gdy była spokojna, o godzinie 6, a nawet o 3. Miałem internet, więc przy porannej kawie, zrobionej w ręcznym ekspresie ciśnieniowym, sprawdzałem co dzieje się na świecie - mówił podczas spotkania.

Podczas rejsu dość regularnie informował o swoich poczynaniach na pełnym morzu. Odżywiał się wyłącznie liofilizowanym jedzeniem. Jest ono lekkie, trwałe, bo pozbawione wody.

- Jako urozmaicenie diety piekłem też samodzielnie chleb. Przytyłem 5 kg, co nie zdarza mi się na lądzie - przyznał.

Nie oznacza to jednak, że brakowało mu ruchu. Na pokład wziął niewielki rowerek, który mógł być także podłączony do akumulatora i produkować prąd. Teoretycznie, bo chińska produkcja niespecjalnie sobie z tym radziła. Kapitan opowiadał też, że do czasu wywrotki, nic na „Perle” nie popsuło się. Na wszelki wypadek miał na pokładzie mały warsztat.

Do wody raczej nie wchodził. Raz, gdy sprawdzał dno „Perły”, podpłynął niewielki rekin. Raczej nie zrobiłby mu krzywdy, ale zadziałała psychika. Postanowił więc zrobić sobie basen.

- Zakręciłem odpływ kokpitu i wlałem wodę. Niestety, także do kabiny, więc przez kolejne dwa dni miałem co robić - śmiał się kapitan Czarciński.

Nie zawsze na Atlantyku było spokojnie. Czasem fala wdarła się na pokład. Pogoda nigdy go nie zaskoczyła. Kapitan Henryk Jaskuła specjalnie dla niego przepisał swoje osobiste dzienniki i wysłał.

- Gdy chciałem wiedzieć, co spotka mnie za dwa dni, otwierałem sobie w komputerze jego notatki - mówił kaliski żeglarz.

Po 107 dniach dopłynął do Oceanu Indyjskiego. 300 mil morskich od Przylądka Igielnego dopadł go słaby i przeciwny wiatr. Do tego przeszkadzał mu silny przeciwny prąd.

- Wieczorem ustawiłem łódkę w dryfie. „Perła” ładnie ustawiała się w kierunku fal. Pewnie poszedłbym spać, ale to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie dla żeglarzy, więc budziłem się co 10-15 minut - relacjonował ostatnie chwile rejsu Czarciński. O 5.45 obudził się, zdążył wyprostować i ziewnąć.

- I zobaczyłem, że zrobiło się akwarium. Okazało się, że siedzę na suficie, a we wszystkich okienkach dookoła mam wodę - opowiadał.

Tragedii jednak nie było. Woda jedynie słabo wdzierała się przez uchylone wywietrzniki. Mijała pierwsza minuta.

Łódka została skonstruowana tak, że powinna się odwrócić. Ale tak się nie stało. Z jeden strony wewnątrz był w miarę bezpieczny, z drugiej miał tratwę ratunkową.

- Wkradło się irracjonalne myślenie. Pomyślałem, że jeśli łódka zacznie tonąć, to z każdą chwilą będzie mi trudniej wyjść na zewnątrz. A z drugiej strony obawiałem się, że tratwa ratunkowa, z jakichś przyczyn, może oderwać się od łódki i nie znajdę jej - opowiadał Bartek Czarciński.

Zdecydował się, jak sam przyznaje zupełnie nierozważnie, że założy w kabinie kamizelkę pneumatyczną. Gdy napełniła się powietrzem, utknął w kokpicie. Wówczas po raz pierwszy doświadczył strachu o swoje życie. Jakoś wydostał się na zewnątrz. Okazało się, że maszt jest złamany. Ostatecznie postanowił wezwać pomoc.

Holowanie „Perły” do portu przerosłoby koszt jej budowy, więc kapitan podjął dramatyczną decyzję o zatopieniu jachtu. Na pomoc czekał 18 godzin. Przypłynął po niego indonezyjski statek, który zabrał go do Port Elizabeth w Afryce.

- Traumy nie ma. Już pływałem od czasu powrotu - kończy Czarciński i ujawnia, że o wyprawie chce napisać książkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski