Mało przemawia do mnie to, co dzieje się na brytyjskiej scenie od momentu, gdy zaczęła się ona stroić w ciuchy indie, jak zwykło się dziś powszechnie określać lekkostrawną alternatywę. Choć na początku wcale źle nie było: Coldplay grał prosto i oszczędnie, a dopiero później zaczął tęsknić za tanim patosem i samplami. Była w tej muzyce treść, a przynajmniej atmosfera, która udzielała się słuchaczowi. Treści braknie natomiast płytom takim jak ta recenzowana. Bo po parokrotnym przesłuchaniu nie pozostawiają po sobie nic.
"Promises" to czwarty krążek w dorobku The Boxer Rebellion. Rozpoczyna go singlowy "Diamonds", emitowany do upadłego przez "rockowe" rozgłośnie. O ile jednak rock, przynajmniej z założenia, opiera się na riffach, tak w przypadku londyńskiego kwartetu ciężko o takowych mówić. Zamiast nich, gitarzyści lawirują pomiędzy niosącymi się skrawkami banalnych melodii, a sekwencjami akordów, rozwodnionych przez elektronikę.
Nie pomaga też płaczliwa - zwłaszcza, gdy wspina się na wyższe rejestry - maniera wokalna Nathana Nicholsona. Szkoda, ponieważ gdyby nie ona, to przybierający na sile "Safe House" mógłby robić równie epickie wrażenie, co coldplayowe "Fix You" przed laty. Pomimo stale powtarzanego tematu melodycznego, rośnie tu napięcie, rozładowane w kapitalnym finale.
"Promises" to dość smutna płyta, co wcale nie jest tu cechą dyskwalifikującą. Mam jednak wrażenie, że można by tę melancholię lepiej przełożyć na język muzyki, zagrać intensywniej. Niewykluczone jednak, że udaje się to grupie na żywo. Przekonamy się o tym już w sobotę na Scenie Pod Minogą.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?