Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do tej pory nie znalazłem jeszcze swojej wymarzonej orkiestry - rozmowa z Andrzejem Borejką

Marek Zaradniak
Andrzej Borejko ostatni raz dyrygował w Auli UAM w Poznaniu dziesięć lat temu - teraz powrócił. Oto zdjęcia z próby
Andrzej Borejko ostatni raz dyrygował w Auli UAM w Poznaniu dziesięć lat temu - teraz powrócił. Oto zdjęcia z próby Waldemar Wylegalski
z Andrzejem Borejką, wybitnym dyrygentem, dyrektorem artystycznym Filharmonii Poznańskiej w latach 1992-1996 rozmawiamy o jego karierze w Europie i w świecie.

Jak Pan wspomina czasy, gdy był dyrektorem artystycznym Filharmonii Poznańskiej?
Jestem z tych, którzy starają się pamiętać tylko dobre rzeczy. A dobra była możliwość współpracy z zawodową orkiestrą i granie w pięknej sali dla publiczności, która wie dokładnie, o co chodzi. Możliwość dokonywania eksperymentu, na który mi pozwolono. Może ten eksperyment dla publiczności był trochę za odważny, bo graliśmy bardzo dużo nieznanej i mało znanej muzyki, ale ja się tego nie wstydzę i uważam, że był to okres, kiedy orkiestra zagrała kilka bardzo ważnych utworów i poznała twórczość kilku kompozytorów. Dlatego to, co przywozili inni dyrygenci, nie było już terra incognita.

Poza tym dla mnie to był też taki czas, kiedy musiałem przystosować się do zupełnie innego systemu współdziałania pomiędzy szefem muzycznym a dyrektorem filharmonii, bo do tego momentu w Polsce bardzo często dyrektor muzyczny był jednocześnie dyrektorem naczelnym i odpowiadał za wszystkie sprawy administracyjne. A ponieważ pomyślałem, że nie jestem na tyle doświadczony w polskich realiach, aby odpowiadać za sprawy administracyjne, zgodziłem się, żeby powierzyć komuś te obowiązki. Ale w każdej decyzji może być czasem coś nieprawidłowego i na odwrót. Nawet w najlepszych intencjach może być coś złego. Myślałem o tym w związku ze zmarłym właśnie Tadeuszem Szantruczkiem, który proponował mi objęcie obu funkcji z jego pomocą. Może byłoby to lepsze? Ale gdybanie nie ma sensu.

Czy nie było szansy na przedłużenie kontraktu?
Niestety, z dyrektorem Jerzym Laskowskim nie znaleźliśmy wspólnego języka, chociaż myślałem, że razem popracujemy jeszcze trzy, cztery lata. Czasy były ciężkie. Dostawaliśmy mało pieniędzy. Pensje były bardzo niskie. Niewiele wyjeżdżaliśmy. Wtedy, na początku lat 90. życie muzyka przestało być czymś szczególnym. Rodzice już nie marzyli, aby ich dzieci zostawały muzykami. Szukali dla nich innych zawodów. Wszystko wokół się zmieniało. To był interesujący, wirujący czas, którego nie żałuję.

Od tamtego czasu dyrygował Pan w Poznaniu?
Tylko w roku 2006 dyrygowałem Sinfonią Varsovią na inaugurację Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego imienia Henryka Wieniawskigo. Ale od momentu, kiedy dyrektorem Filharmonii Poznańskiej został Wojciech Nentwig, kilkakrotnie rozmawialiśmy, czy nie nadszedł już czas, aby wrócić. W końcu doszliśmy do wniosku, że teraz po 20 latach ten czas nadszedł.

Ostatni koncert dał Pan w roku 1996. Dokąd Pan potem wyjechał?
Najpierw do Turyngii do Jeny, gdzie byłem szefem orkiestry Jenaer Philharmonie. Potem do Kanady, gdzie kierowałem Winnipeg Symphony Orchestra. Z Kanady wróciłem do Hamburga, gdzie byłem szefem Hamburger Symphonie Orchester, a potem byłem szefem Berner Symphonie Orchester, szefem Dusseldorfer Symphoniker, a teraz jestem w Orchestre National de Belgique. Sporo było tych orkiestr.

Teraz są jeszcze Orquesta Sinfonica du Euskadi San Sebastian i Naples Philharmonic na Florydzie...
Powiedziałbym, że ta na Florydzie to najciekawsza, najbardziej obiecująca orkiestra, jaką prowadziłem.

Czy takie częste zmiany dla dyrygenta, dla szefa artystycznego orkiestry są dobre? Co to Panu daje?
Ciągle szukam swojej orkiestry. Wszędzie w wymienionych orkiestrach nie przedłużałem umowy na własne życzenie. Gdyby któraś z nich była moją wymarzoną, to na pewno pozostałbym tam dłużej, ale takiej orkiestry jeszcze nie znalazłem.

Jaka to musi być orkiestra?
Chodzi nie tylko o orkiestrę, ale i o zdrową organizację posiadającą normalne fundusze, publiczność, własną salę, gwarancję pracy na przyszłość i która pozwala na eksperymentowanie. Któregoś z tych elementów zawsze gdzieś brakowało, choć teraz w Stanach Zjednoczonych niczego nie brakuje. Dlatego przedłużyłem umowę na następne cztery lata.

Gdzie Pan mieszka?
W Hamburgu.
Dyrektor Nentwig mówił mi, że rozmawiacie na temat doboru wykonawców. Rekomenduje Pan niektórych z nich. Kto przyjechał z Pana rekomendacji do Poznania?
Nie mogę na sto procent powiedzieć, czy była to moja rekomendacja, ale myślę o Gil Apapie. Pracowałem z nim i opowiedziałem o nim dyrektorowi, ale być może słyszał on o nim jeszcze od kogoś innego. W kręgu zainteresowań dyrektora Nentwiga jest skrzypaczka Patrycja Kopaczyńska. Wymienię też Nikolaja Znaidera. Niedawno go spotkałem w Amsterdamie i wspominał, że dyrygował w Poznaniu „Świętem wiosny” Strawińskiego i bardzo lubi tę salę. Jeśli słyszę kogoś młodego i mam możliwość porozmawiania z dyrektorem Nentwigiem, to zawsze mu opowiadam o tych ciekawych odkryciach, a od niego zależy, czy zaprosi danego artystę do Poznania.

Przeglądając programy Filharmonii Poznańskiej, widzę, że poziom solistów i przyjeżdżających tu dyrygentów jest znacznie wyższy niż za moich czasów. Myśmy niczego wtedy nie mogli zapłacić. A teraz Polska wyróżnia się na tle innych krajów Europy Wschodniej. Jestem bardzo dumny z tego, że wybudowano tyle pięknych sal koncertowych. Wszyscy moi znajomi mówią, że dobrze jest zadyrygować w Katowicach i we Wrocławiu. Są zachwyceni i marzą, żeby tam wrócić. Może już niedługo tamte sale będą wymieniane jednym zdaniem z Wienner Musikverein, Berliner Philharmoniker czy Concertgebouw w Amsterdamie. Ja jeszcze nie mam własnego zdania na ten temat, bo będę tam dyrygował dopiero w przyszłym roku. W Polsce, owszem, dyryguję, ale ostatnio regularnie dyrygowałem w Warszawie orkiestrą Filharmonii Narodowej.

W piątek w Poznaniu podczas koncertu „Powroty” zadyryguje Pan IV Symfonią Brucknera i Koncertem fortepianowym g-moll Dvoraka. Skąd ten wybór?
Koncert Dvoraka to wybór dyrektora Nentwiga. Od razu powiedział, że chciałby, aby zagrał to Stephen Hough. Zgodziłem się. A potem zaczęliśmy wybierać drugą część koncertu. Było kilka propozycji. Przypomniałem sobie, że mój pierwszy koncert jako szefa artystycznego Filharmonii to był właśnie Bruckner - VII Symfonia razem z Koncertem na orkiestrę Witolda Lutosławskiego. Dlatego pomyślałem, że od tamtych czasów bardzo dużo się zmieniło w moim podejściu do Brucknera i chciałbym go przywieźć do Poznania wzbogaconego o moje 20-letnie doświadczenie.

Pana specjalizacją jest przypomnienie kompozytorów mniej znanych i zapomnianych. Kogo Pan zamierza przypomnieć?
Z polskich kompozytorów zamierzam wykonać Koncert skrzypcowy nr 2 Jerzego Fitelberga, syna Grzegorza Fitelberga. To fantastyczny kompozytor, który zmarł w bardzo młodym wieku. Kiedy przez kilka lat regularnie dyrygowałem w Nowym Jorku, znalazłem całe archiwum jego partytur, które ciągle czekają na wykonanie i cieszę się, że na muzykę tego kompozytora zwrócił też uwagę Łukasz Borowicz. Uważam, że wart pokazania jest działający w Teksasie syn Henryka Mikołaja Góreckiego Mikołaj Górecki, którego poznałem podczas przygotowań do prawykonania IV Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego.
Cieszę się, że kiedyś Jose Maria Florencio nagrał jeden z jego utworów w Polsce, ale zasługuje on na więcej. Są i inni kompozytorzy, jak Kanadyjczyk Christos Hatzis, który jest bardzo lubiany w Ameryce Północnej, a w Europie niemal nieznany. Dużą popularnością cieszy się kompozytor australijski Brett Dean czy kompozytorka szwedzka Victoria Ollas. Pisze ona piękną, ciekawą muzykę. Staram się grać jej utwory. Staram się grać dobrą muzykę i tych kompozytorów, którzy zasługują na to, aby ich wykonywać częściej.

Słyszałem, że ma Pan bogatą dyskografię?W porównaniu z dyrektorem Antonim Witem, który ma nagranych 130 płyt czy innymi kolegami dyrygentami, jest ona niewielka. Mam na koncie około 15 płyt. Nigdy nie miałem zamiaru nagrywać dużo płyt.
Nienawidzę pracy w studio. Moim zdaniem to jest sztuczne. Słuchając niektórych utworów bardzo dobrze nagranych, wiem, że tak jak to jest na płycie, nigdy nie brzmi w sali. Wyciągane są kontrapunkty czy instrumenty, których normalnie nie słychać.
Nagrałem IV Symfonię Szostakowicza z Radio-Sinfonie Orchester Stuttgart, amerykańskiego kompozytora Blocha, cztery płyty z muzyką ukraińskiego kompozytora Silvestrova, a 27 stycznia ukazała się IV Symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego. Prawie wszystkie płyty powstają w oparciu o taki sam schemat: próba generalna, trzy-cztery koncerty i potem tak zwany patchwork, kiedy po ostatniej próbie z reżyserem poprawiamy jeszcze co trzeba. Z tego robi się mastertape. Potem słucham tego ja i orkiestra i wspólnie podejmujemy decyzję, czy dajemy zgodę na publikację, czy też nie.

Teraz Poznań a co dalej? Jakie plany?
W przyszłym tygodniu jestem w Stanach Zjednoczonych gdzie mam koncert ze skrzypkiem Julianem Rachlinem. Gramy koncert Szostakowicza oraz Homage a Mozart. Potem wracam do swojej orkiestry do Brukseli gdzie gram Szostakowicza i Tańce śmierci Mussorgskiego. Potem znów na trzy tygodnie lecę do USA bo mam koncerty w Denver i w Indianapolis i wracam do Niemiec. Do końca sezonu mam tylko jedną tygodniową przerwę. Ostatni koncert w Concertgebouw mam 7 lipca i potem będzie przerwa. Dużo pracy. Mogło by być jeszcze więcej, ale staram sie wyhamowywać.

Filharmonia Poznańska - Powroty - Andrzej Borejko i Stephen Hough Aula UAM (ul. Wieniawskiego 1)5 lutego, godzina 19
bilety: 20-50 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski