Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat w sądzie: Dziecko było zdrowe, ale urodziło się martwe

Agnieszka Świderska
Żaneta nie jest w stanie pogodzić się z tym, że jej córeczka musiała umrzeć. Z tym, że zbyt późno nadeszła pomoc
Żaneta nie jest w stanie pogodzić się z tym, że jej córeczka musiała umrzeć. Z tym, że zbyt późno nadeszła pomoc Fot. Grzegorz Dembiński
Rodzice Jagódki walczą przed sądem o odszkodowanie za śmierć córeczki. Ich zdaniem, mogła żyć, gdyby matka była pod lepszą opieką, a decyzja o przeprowadzeniu cesarskiego cięcia zapadła szybciej. Od życia ich córeczkę mogło dzielić zaledwie kilka minut. - To była niezawiniona tragedia - mówią lekarze.

Od szpitala w Szamotułach, gdzie rok temu doszło do tragedii, rodzice domagają się 700 tys. złotych odszkodowania. Ich dramat wcale się nie skończył tamtego dnia.

Proces toczy się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. W poniedziałek zeznali lekarze oraz położne z szamotulskiego szpitala. Lekarka, która tamtego listopadowego dnia przyjęła Żanetę do szpitala na swoim dyżurze, nie ma wątpliwości, że zdarzył się dramat. Jednak jej zdaniem niezawiniony.

- Pracowałam w kilku szpitalach i w każdym zdarzyła się podobna tragedia - zeznawała wczoraj na sali sądowej lekarka. - Tego się nie uda uniknąć. W położnictwie nie ma takiej gwarancji, że wszystko skończy się 100-procentowym sukcesem. Nikt przecież nie chce, żeby dziecko umarło.

Jak zeznała lekarka, połowa dzieci rodzi się owinięta pępowiną. Niektóre mają owiniętą nóżkę, albo rączkę, niektóre główkę. To właśnie według lekarzy miało być przyczyną śmierci Jagódki.

- Bardzo silne, trzykrotne owinięcie pępowiną szyi dziecka - zeznawał lekarz, który przeprowadzał cesarskie cięcie. - Nikt nie był w stanie tego przewidzieć. To mogło się zdarzyć w ciągu kilku sekund.

Jeszcze kilka godzin wcześniej z dzieckiem Żanety nie działo się nic złego. Kobieta cierpiała z powodu bóli krzyżowych, ale wszystkie badania były w porządku. Według jej relacji, położna miała zauważyć nieprawidłową pracę dziecka na KTG (urządzenie monitorujące pracę serca dziecka oraz rejestrujące czynności skurczowe) około godziny piątej, ale pomoc miała nadejść dopiero po godzinie.

Położna, która podłączała KTG, zeznała, że przez kilka pierwszych minut, kiedy musiała być przy matce nic złego się nie działo. Potwierdzają to wyniki - nieprawidłowości zarejestrowano w 9. minucie. Czy gdyby je wtedy zauważono była szansa na uratowanie dziecka?

- Nie wiem - odpowiedział lekarz, który przyjął na świat już martwe dziecko.

Położna dopiero po 40 minutach, bo na tyle zwykle podłączane jest KTG, zaalarmowała lekarza o nieprawidłowościach w pracy serca dziecka. Między decyzją o przeprowadzeniu cesarskiego cięcia a wydobyciem Jagódki upłynęło siedem minut.

- Gdyby dziecko miało szansę, to byśmy je uratowali - stwierdził lekarz.

Żaneta trafiła do szpitala w 40. tygodniu ciąży, która przez cały czas przebiegała prawidłowo. Miała bóle, ale poród jeszcze się nie rozpoczął. Przez cały czas była zapewniana, że nic złego się nie dzieje. Dlaczego nie wywołano porodu albo nie przeprowadzono cesarskiego cięcia od razu, gdy trafiła na oddział?

- Nic złego się nie działo ani z matką, ani z dzieckiem - wyjaśniał lekarz. - Nie było podstaw ani do intensywnego nadzoru ani wskazań do cesarskiego cięcia. Przeprowadzenie go, gdy nie rozpoczęła się jeszcze akcja porodowa, mogło zagrażać życiu matki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski