Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy zawodzą rodzice, nie pomoże policja ani urzędnik

Agnieszka Świderska
Czy śmierci 4-letniej Vanessy z Piły, którą "opiekowała się" matka alkoholiczka, można było uniknąć? A można było zapobiec tragedii w Pucku, Wołominie czy Hipolitowie? Przerwać odpowiednio wcześnie łańcuch zdarzeń i zaniechań, który doprowadził do śmierci dziecka?

- Nie w przypadku Vanessy - mówi prokurator Maria Wierzejewska-Raczyńska, szefowa pilskiej prokuratury, która prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Vanessy. - Przy każdej takiej tragedii sprawdzamy, czy nie doszło do zaniedbań ze strony instytucji, które mogły odpowiednio wcześnie zareagować. W tej sprawie urzędnicy zrobili nawet więcej niż wynikałoby to z ich obowiązków.

Polecamy:
Zabóstwo na Wildzie. DNA potwierdzi tożsamość kobiety, której ciało znaleziono w piwnicy

Sprawdziliśmy. Od początku roku pracownik socjalny pilskiego MOPS trzynaście razy odwiedził mieszkanie 42-letniej Izabeli F., matki Vanessy, jej małoletniego rodzeństwa w wieku 2 i 6 lat oraz dorosłego już syna. Trzynaście razy to więcej niż wynikało to z jego planu pracy.

- Oprócz zaplanowanych wizyt zaglądał zawsze, gdy był w pobliżu i gdy docierały do niego sygnały, że dzieje się coś złego - mówi Wanda Kolińska, dyrektor MOPS w Pile.

Czytaj również:
Gimnazjum dla dzieci autystycznych w Poznaniu. Dwuosobowe klasy, indywidualne programy

Sąsiedzi, a także sprzedawczyni jednego z pobliskich sklepów, w którym Izabela F. zaopatrywała się w alkohol, wiedzieli kogo alarmować - pracownik MOPS zostawił im namiary na siebie. Stąd wiedział, że nie potrafiła zapanować nad nadmiernie ruchliwymi dziećmi, kiedy wychodziła z nimi na ulicę biegły chodnikiem kilka metrów przed nią. Była za daleko, żeby zdążyć złapać je za rękę, gdyby któreś z nich wbiegło na ulicę. Wiedział też o Vanessie, którą sąsiedzi widzieli w połowie marca stojącą w otwartym oknie. W tym samym oknie, z którego wypadła w poniedziałek.

Wiedział o tym wszystkim i nie zatrzymał tej wiedzy dla siebie. Razem z kuratorem, który sprawował nadzór nad tą rodziną, i któremu zdarzyło się natknąć w mieszkaniu na nietrzeźwą matkę, podjęli decyzję, że z Izabelą F. trzeba coś zrobić. I to szybko.

Źle zaczęło się dziać w połowie marca, a już na początku kwietnia MOPS złożył wniosek o skierowanie Izabeli F. na przymusowy odwyk - miała już nałożony obowiązek leczenia się w warunkach ambulatoryjnych, ale w poradni pojawiała się bardzo rzadko. Tłumaczyła, że nie widzi takiej potrzeby. Z kolei kurator złożył w sądzie wniosek o umieszczenie najmłodszej trójki w pieczy zastępczej. Oba postępowania są wciąż w toku.

Czy coś więcej mogła zrobić pilska policja, którą dzień przed śmiercią Vanessy wezwano do biegających bez opieki dzieci? Policjanci nie widzieli się w tym dniu z Izabelą F. - odstąpili od przeprowadzenia interwencji. Dlaczego nie próbowali wejść do środka? Upewnić się, że nie dzieje się nic złego?

- Ostatnią interwencję policjanci przeprowadzili w mieszkaniu Izabeli F. w sierpniu ubiegłego roku - mówi Tomasz Wojciechowski, rzecznik pilskiej policji. - Od tamtej pory nie mieliśmy żadnych zgłoszeń. Kiedy w niedzielę policjanci zjawili się pod drzwiami, na korytarzu nie było dzieci, a z mieszkania nie dochodziły żadne odgłosy. Spędzili dłuższy czas pod drzwiami, zanim zdecydowali odstąpić od interwencji. Nie było podstaw do wejścia siłowego.

Kiedy następnego dnia po śmierci Vanessy zatrzymywali Izabelę F. miała we krwi ponad dwa promile alkoholu. Wczoraj w prokuraturze usłyszała zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci i narażanie na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia dwójki pozostałych dzieci. Przyznała się do winy tłumacząc tragedię wypitym przez siebie alkoholem. Przyznała również, że piła poprzedniego dnia, kiedy sąsiedzi wzywali policję. Nie trafiła do aresztu - jest pod dozorem policji i ma zakaz opuszczania kraju.

Nie wiadomo jeszcze jak zakończy się historia z Lubska (województwo lubuskie). W lutym do szpitala w Żarach matka przywiozła martwego 6-letniego Oskara. Chłopiec ważył zaledwie 6 kilogramów. Cierpiał na porażenie mózgowe, ale nawet choroba nie tłumaczyła jego wagi - inne dzieci z porażeniem w jego wieku ważą kilka razy więcej. Zdaniem lekarzy, dziecko było skrajnie zaniedbane i zagłodzone. Szpital zawiadomił prokuraturę. Czy Urszula K., zagłodziła własnego syna?

Sygnały o złym stanie chłopca docierały już wcześniej z przedszkola i od pielęgniarki środowiskowej. We wrześniu ub.r. dyrekcja przedszkola zaalarmowała sąd rodzinny, że życie chłopca może być zagrożone. Tego zagrożenia nie widział jednak ani lekarz rodzinny, ani kurator, który na polecenie sądu sprawdził, co dzieje się w rodzinie K. Według niego, nie działo się w niej nic złego.

- Czekamy na wyniki badań histopatologiczych, które pozwolą ustalić bezpośrednią przyczynę śmierci chłopca - mówi prokurator Jacek Buśko, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. - Od tych wyników zależą ewentualne zarzuty oraz dalszy kierunek śledztwa.

W przypadku, gdyby wyniki badań pogrążały matkę, prokuratura przyjrzy się również kuratorowi, a także ośrodkowi pomocy społecznej, pod którego opieką przebywała rodzina K.

Tymczasem prokuratura w Wołominie czeka na oficjalne już wyniki kontroli zarządzonej przez wojewodę mazowieckiego po kwietniowej tragedii. Przypomnijmy: w Wołominie 40-letni Jerzy M. zabił swoją 37-letnią konkubinę i jej 15-letnią córkę oraz ciężko ranił dwójkę pozostałych dzieci - 8-letniego chłopca i 10-letnią dziewczynkę. Sam popełnił samobójstwo. Urzędnicy wojewody sprawdzają, czy gmina prawidłowo realizowała zadania wynikające z ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

Czy wyniki kontroli będą podobne do tych z Pucka i Hipolitowa? Ze wstępnych ustaleń wynika, że pracownicy Ośrodka Pomocy Społecznej z Wołomina mogli w tej sprawie popełnić błędy.

Coraz więcej osób reaguje na krzyk dziecka za ścianą - mówią poznańscy policjanci.
Wspólnie z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie w Poznaniu prowadzą nowatorski, finansowany przez miasto program "Dziecko pod parasolem prawa".

Specjalnie przeszkolony policjant (po cywilnemu) i pracownik socjalny dyżurują w komendzie i z maskotkami w ręku jeżdżą - jako przyjazny patrol - na wezwania dotyczące krzywdzonych dzieci. Znajdują też członków rodziny, którzy mogą zająć się dziećmi np. w sytuacji, gdy oboje rodzice trzeźwieją. W 2012 r. przyjazny patrol wyjeżdżał prawie 380 razy. Uczestnikami interwencji było 410, najczęściej kilkuletnich dzieci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski