Poprzedni krążek „Muzyka współczesna” (2019) była udowodnieniem, że raper nie zapomniał, jak się rapuje „do tańca i do różańca”. Było klubowo („Magenta”) i nostalgicznie („Nauczysz się czekać”). Pezet uciszył tych, którzy coraz śmielej się śmiali, że nagrywać już umie tylko na zlecenia agencji reklamowych.
Było można się spodziewać, że „Muzyka komercyjna” wniesie kolejny powiew świeżości, wszakże artysta udowodnił już, że potrafi przemyślanymi linijkami podsumować społeczeństwo. Takie wersy trafiły i tu jak choćby: znani z tego, że znani, zapraszani na freakowe gale. Ale świat był zawsze z idiotami, co chętnie pomylą Biennale z Bierhalle, ale jest ich zdecydowanie za mało. Większość utworów jest zbyt uproszczona lub zmanierowana porównaniami typu: W moim mieście wszyscy grają, teraz Daria jak Frycz. Płonie Maria jak znicz, chyba wraca karma jak nic.
Najlepiej na płycie wypada afrotrapowe „Zszedłem ze sceny” i okraszone dobrym refrenem Mary Komasy „Time for us”. Najgorzej, gdy podśpiewuje sam Pezet, jak w przeciąganej „Mewie”. Poza gościnnym udziałem drugiej legendy warszawskiej sceny rapowej – Sokoła, nie ma nikogo, kto dodałby od siebie coś, co zapamięta się na dłużej. Dlatego o tej płycie słuchacz szybko zapomni jak o wszystkim, co zbyt komercyjne. Posągu ze spiżu z tego nie będzie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?