Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość bywa ciężka [RECENZJA PŁYTY]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Editors, "The Weight of Your Love", wyd. Mystic, cena: ok. 50 zł
Editors, "The Weight of Your Love", wyd. Mystic, cena: ok. 50 zł Materiały wydawcy
Choć w wywiadach znów deklarują chęć bycia rockowym zespołem, to do oblicza z kultowego w pewnych kręgach debiutu wciąż Editors daleko. Ale źle też nie jest.

Kiedy przed ośmioma laty wydali swój debiutancki krążek "The Back Room", z miejsca stali się pieszczochami prasy muzycznej - tej alternatywnie odchylonej, ale nie tylko. Grupę chwalono za umiejętne czerpanie z dorobku Joy Division, porównywano do nieco starszych Amerykanów z Interpol i przypisywano jej przywrócenie autentyzmu w komercyjne rejony rocka.

Po całkiem udanej drugiej płycie, Editors zabrnęli na elektroniczne manowce, wystawiając młodą jeszcze miłość wielbicieli na próbę. Kierunek, jaki obrali na albumie "In This Light and on This Evening", nie spotkał się ze zrozumieniem. Ubiegłoroczne odejście gitarzysty Chrisa Urbanowicza przypieczętowało pewien etap w działalności zespołu.

Swój czwarty longplay formacja zarejestrowała nie jako kwartet, lecz kwintet, i nie na rodzimej ziemi, tylko za Oceanem. Odnoszę wrażenie, że wycieczka do USA skierowała Editors na mocno radiowe tory. Żeby było jasne: "The Weight of Your Love" ma sporo dobrych momentów i chwytliwych piosenek. No właśnie - piosenek.

O ile skoczny "Formaldehyde" ze świetnym refrenem zachowuje jeszcze cząstkę dawnej osobowości zespołu, o tyle wcześniejszy singel w postaci "A Ton of Love" razi nachalnym podobieństwem do "Rattle & Hum" U2. Można wykroić z tego materiału fragmenty nośne, z drugiej strony nie wróżę im żywotności dłuższej niż najbliższe kilka miesięcy w rodzimych i zagranicznych rozgłośniach.

Sporo na "The Weight of Your Love" ballad. Najlepsza z nich - "What Is This Thing Called Love" - została niestety sprofanowana zniewieściałym falsetem Toma Smitha. Zdecydowanie bardziej wolę, gdy staje się naśladowcą Iana Curtisa. Nie jednym z wielu, ale jednym z najlepszych. W tym wypadku czuję wyraźny dysonans, bo przez manierę wokalną, muszę co chwila upewniać się czy słucham właściwej płyty, a nie piosenki Ronana Keatinga z "Notting Hill". Pozostałe ballady nie są już niestety tak wyraziste i ocierają się nawet o banał ("Nothing").

Na szczęście nie zabrakło tu fragmentów generujących prawdziwe napięcie. Perłą czwartego dzieła Brytyjczyków jest drugi na liście "Sugar" z kapitalnie wijącą się, mroczną linią basu. Szkoda, że nie poszli w tę stronę bardziej zdecydowanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski