Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prezydentki starają się za wszelką cenę obronić sens swojego życia

Stefan Drajewski
Prezydentki: Daniela Popławska, Bożena Borowska-Kropielnicka i Małgorzata Łodej-Stachowiak
Prezydentki: Daniela Popławska, Bożena Borowska-Kropielnicka i Małgorzata Łodej-Stachowiak Grzegorz Dembiński
O byciu Prezydentką na scenie, o konfrontacji sztuki Wernera Schwaba z rzeczywistością opowiadają Bożena Borowska-Kropielnicka, Małgorzata Łodej-Stachowiak i Daniela Popławska.

Żadna z Was na scenie nie przypomina siebie prywatnie: Bożena Borowska-Kropielnicka jest gruba i ociężała, Daniela Popławska przypomina Dzidzię-Piernik, a Małgorzata Łodej-Stachowiak przez pierwsze kilka minut trwania spektaklu pokazuje tylko swoją sempiternę, bo szuka guzika. Jak mogłyście dopuścić do tego? Co z Was za Prezydentki, co z Waszą powagą, gdzie Wasza elegancja, z której jesteście znane prywatnie?

Bożena Kropielnicka-Borowska: Rzeczywiście na co dzień staram się być elegancka, ale lubię i wydaje mi się to interesujące zawodowo, aby moje postaci były nieeleganckie, grube, nieporadne, brzydkie, a tekst Schwaba daje takie możliwości. Poza tym trudno nie skorzystać z okazji, która dziś w teatrze zdarza się rzadko tzn. totalnej zmiany psychicznej i fizycznej.

Daniela Popławska: Ja, niestety, powiedzieć tego, że jestem elegancka na co dzień, nie mogę, bywam elegancka. Kocham wygodne portki, luźne bluzy itp. Moja bohaterka Renata, w swoim mniemaniu jest wyjątkowo elegancka, seksowna, zadbana... i myślę, że gdybym pojawiła się w tym kostiumie na ulicy, nie zrobiłoby to na nikim specjalnego wrażenia, bo takich pań w panterkach jest dużo. Dzidzia-Piernik? Niech będzie, ale w tym pierniku jest wiele przypraw..., gorczycy zwłaszcza dużo.

Małgorzata Łodej-Stachowiak: Moja postać mówi o sobie w trzeciej osobie, tak jak najczęściej mówią o sobie dzieci. I to była pierwsza wskazówka do interpretacji Maryjki. Biologicznie, mniej więcej w moim wieku, Maryjka jest dzieckiem, które zapewne kryje w sobie jakąś traumatyczną tajemnicę. Takie stwierdzenia wynikają z interpretacji śladów, które w tekście zostawił Werner Schwab. Rozwiązywanie tej szarady było fascynujące.

Daniela Popławska: Kostiumy w naszym spektaklu pozwalają nam pokazać siebie w pełnej krasie, ale i schować się w nich, jak w dziuplach.

M.Ł-S.: Publiczność o tym nie wie, ale te kostiumy powstawały w trakcie pracy. To nie było tak, że pani scenograf przyszła z konkretnymi projektami... Z próby na próbę coś tam dokładałyśmy. Kostiumy tworzyły się wraz z budowaniem postaci.

Kiedy firanki kurtyny się rozsuwają, widzimy zwykłe mieszkanie i dwie kobiety. Jakby zapowiedź dramatu mieszczańskiego. Bardzo szybko widz orientuje się, że coś tu nie gra. Te baby mówią jakieś dziwaczne kwestie..., które nie pasują do sytuacji. Myślę, że istnieje taka możliwość, aby pójść pod publiczkę i ze Schwaba zrobić "mieszczańską farsę" lub grać stereotypami.

D.P.: W jakimś sensie to są stereotypy.

Mówiąc stereotypy, myślałem o pewnych kalkach społecznych. Każdy z nas zna oszczędną do bólu ciotkę albo sąsiadkę w słusznym wieku, która ma aspiracje do bycia młódką....

D.P.: Kiedy czytałyśmy po raz pierwszy tę sztukę, każda z nas kojarzyła to z jakąś kobietą, którą w życiu spotkała. Renata­ dla mnie jako matka - to koszmar. Jako kobieta... wydaje się być śmieszna i straszna. I myślę, że dawno tak tragicznej postaci nie grałam.

B.B-K.: Postać Ireny jest daleka ode mnie, więc wyjątkowo w budowaniu tej roli korzystałam jedynie z wnikliwej obserwacji podobnego typu kobiet, własnej wyobraźni i języka Schwaba, który wspaniale kreśli postać. "Prezydentki" są tylko z pozoru tekstem, z którego można zrobić farsę albo słabą komedię. Ktoś, kto zapoznał się z obrazoburczymi postaciami i dosadnym językiem, szybko zauważy, że te zwyczajne kobiety obdarzone są bujną wyobraźnią i skrywają w sobie otchłań smutku, bólu i samotności. Prawdziwe religijne uniesienia mieszają się z rozważaniami na temat futrzanej czapy i używanego telewizora.

D.P.: Bardzo często w trakcie prób wracałyśmy do uwagi autora zamieszczonej w didaskaliach: "Językiem, jaki wytwarzają "Prezydenki" są one same. Siebie samego wytwarzać, wyjaśniać, to praca. Dlatego wszystko samo w sobie stanowi opór. W sztuce powinno to być wyczuwalne jako wysiłek".

B.B-K.: Gdyby każda z nas swój tekst przeczytała jako monolog, to mogłybyśmy zagrać osobny monodram. My mówimy, ale nie rozmawiamy ze sobą.

D.P.: To się często zdarza w życiu, że mówimy, a nie rozmawiamy z drugą osobą. Wystarczy włączyć telewizor, aby posłuchać jakiejś debaty politycznej. Mówią, mówią, wszyscy mówią, tylko nie rozmawiają ze sobą.

M.Ł-S.: Dodatkowo przekład Małgosi Muskały jest bardzo dobry i stwarza aktorkom duże możliwości.

D.P.: Muszę powiedzieć, że ja od lat mam w głowie obraz kobiety, którą zobaczyłam w telewizyjnym reportażu. Rzecz dotyczyła molestowania seksualnego jej córki przez męża. Ta kobieta do końca nie wierzyła, że tak było. Mnie, Danieli Popławskiej taka sytuacja nie mieści się w głowie. Jak matka może tego nie dostrzec. Albo inny przypadek: kobieta opowiada sąsiadkom we wsi, że ksiądz molestuje ich dzieci, a te ją wyklęły. Moja wyobraźnia podpowiada mi, że Renata mogła być dzieckiem takiej sąsiadki właśnie...

M.Ł-S.: Jest wiele miejsc, które nas prywatnie też bardzo bawią i podczas prób miałyśmy z nimi problemy, na przykład monolog Bożeny z ciasteczkiem.

D.P.: Ludzie też się bardzo często śmieją. Ale za chwilę ten śmiech im więźnie w gardle, robi się cicho, smutno, poważnie...

Kim są Prezydentki?

M.Ł-S.: Są osobami, które starają się za wszelką cenę obronić sens swojego życia. Dramatycznie starają się ze swojego działania stworzyć jedynie słuszną wartość. Ważniejszą od wartości życia innych ludzi. Towarzyszy temu iście "prezydencka" dyplomacja, godność i wyniosłość.

D.P.: Tu przywołam po raz drugi autora "Prezydentek": "Siebie same wytwarzamy i wyjaśniamy".

M.Ł-S.: A Maryjka za najwyższą wartość uważa to, że niesie ludziom "dobro", które ją uświęca, czyli odtyka ich ustępy, a ich pozorny szacunek interpretuje jako hołd dla jej "świętości". I tu okazuje się, że za jej niewinnością kryje się również pycha.

D.P.: Każda z nas uważa, że jej problemy pozostają najważniejsze w życiu... Cały czas walczymy na argumenty.

B.B-K.: I żadna z nas nie oczekuje rozwiązania swoich problemów czy pomocy przy ich rozwiązaniu, bo ja wiem, że postępuję najlepiej. W tym teatrze okrucieństwa umieszczeni są mali ludzie, którzy przez swoją ignorancję i dewocje dadzą się nawet popchnąć do zbrodni. Jesteśmy po prostu strasznymi babami.

D.P.: A ja powiem: strasznie samotnymi, biednymi, marzącymi. I społeczeństwo takich ludzi odrzuca. A potem dowiadujemy się o kolejnych zbrodniach popełnianych przez nich lub na nich. Jak patrzę dziś na ulice, to widzę coraz więcej banków i aptek, a jednocześnie słyszę, że zamyka się ośrodki dla ludzi dotkniętych chorobą alkoholową..., a jest ich w kraju naprawdę dużo...

B.B-K.: Jest to także dramat o tym, że patologia rodzi patologię. To oskarżenie ludzkiej głupoty i być może brak wiary w ludzi.

M.Ł-S.: Każdy człowiek żyje najlepiej, jak umie. Każdy człowiek bardzo się stara, na miarę świadomości, jaką posiada i jej ograniczeń, które mogą, ale nie muszą wynikać z tego, jakie środowisko go ukształtowało. Ograniczenia bohaterek dotyczą każdego człowieka, są uniwersalne. To nie jest tylko sztuka o biednych i niedobrych ludziach...

B.B-K.: Gdyby mój syn postąpił niewłaściwie, natychmiast zadałabym sobie pytanie, gdzie popełniłam błąd, co zrobiłam nie tak. Prezydentka Irena nie stawia sobie takich pytań. Ona robi wszystko dobrze, to tylko potwór jej się trafił.

D.P.: I tu dochodzimy do autora, który w tych trzech kobietach umieścił cechy swojej matki. Myślę, że "Prezydentki" były dla niego terapią, oczyszczeniem. A przecież to wszystko działo się w bogatej Austrii w drugiej połowie XX wieku. Czyli problem dotyka ludzi pod każdą szerokością geograficzną. Ciekawe są reakcje ludzi w czasie spektaklu. Jedni wychodzą zniesmaczeni, bo ze sceny pada "gówno", kurwa"... Na szczęście wielu ludzi bardzo głęboko przeżywa naszą historię i wiedzą, jak straszny dramat kryje się za tymi słowami...

Czy znalazłyście w swoich postaciach, w sztuce Schwaba coś, co kazało wam spojrzeć na siebie z boku, "prześwietlić się"?

D.P.: Pracując nad rolą, zawsze się znajdzie coś, co dotyka człowieka osobiście. Każdą rolę najpierw przepuszczasz przez siebie, a potem wymyślasz.

B.B-K.: Lubię tę moją Irenę, ale cały czas kołacze mi w głowie myśl, obym taka nigdy nie była na stare lata.

D.P.: Czasami sobie myślę, że jak mi odbije tak całkiem na starość, to może i sobie polatam w takiej panterce. A co?

Gracie trzy równorzędne role. To się rzadko zdarza...

D.P.: W trakcie prób znalazłam się w szpitalu. I Irenka przysłała mi SMS: "Kochana Renatko całuję mocno. Irena". Odpisałam: "Irka, czekajcie, bo jakieś gów... stanęło mi na drodze, ale muszę dać radę". A Bożenka mi odpisała: "Po prostu, trzeba wziąć szczotkę i dobrze popchnąć. Do miłego. Czekamy".

Jak to u Schwaba.

D.P.: To było zabawne. Nie rozstawałyśmy się z naszymi bohaterkami. Ja nawet leżąc w szpitalu.

B.B-K: Granie trzech równorzędnych ról to przywilej oczywiście, ogromna trudność, ale też i komfort. Ambicje aktorek są zaspokojone, ego dopieszczone, pozostaje tylko wspólna ciężka praca.

Wydaje mi się, że ta sztuka przyszła do Was w bardzo dobrym momencie, bo każda z Was weszła w swoje role z bogactwem własnych doświadczeń...

M.Ł-S.: Nie powiem nic odkrywczego. Zawsze budując postać, sięgamy do naszych doświadczeń emocjonalnych. Nie znaczy to jednak, że musimy przeżywać dosłownie to samo, co grana przez nas postać. Ja na szczęście nie funkcjonuję w obrębie dwóch osobowości. Maryjka jest "podwójna". Jest "Ja" (dorosłe, ponadpięćdziesięcioletnie, świadome wszystkich traum, które na końcu, w okrutny sposób uświadamia Irenie i Renacie jak ich dzieci mogą im się zrewanżować za ich "wychowanie") i jest "Maryjka" (ucieczka od rzeczywistości, dziecko, niewinne, niepamiętające złych rzeczy, które je spotkały, jako dziecko ­ czyniące wartość z tego, co nie stanowi wartości dla dorosłych). Tak jak Irena i Renata są obrazem matki Schwaba, tak Maryjka otrzymała głos "nieudanych" dzieci Ireny i Renaty, czyli samego Schwaba. Maryjka jest postacią tragiczną, dlatego wymagała sięgnięcia po emocje biorące się z trudnych doświadczeń życiowych realnych, osobistych ciężkich chwil, które wymagały ode mnie nauczenia się czegoś nowego, wyobraźni i inspiracji zewnętrznych.

Co Wy teraz będziecie grały po takich rolach?

Wszystkie: Prezydentów.

B.B-K.: Mam nadzieję, że ten spektakl będziemy grały 10 lat i będziemy w nim coraz lepsze, bo coraz starsze i bardziej doświadczone.

D.P.: Ta nasza rozmowa ma się ukazać w świątecznym numerze? No to najlepszości życzymy na Wielkanoc wszystkim naszym widzom i czytelnikom. I tak po ludzku może nauczmy się, zamiast oceniać człowieka zbyt szybko, może czasami najpierw pomyślmy, jak mu pomóc?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski