Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Smoleńsk": Buła z zakalcem [RECENZJA]

Paulina Rezmer
"Smoleńsk": Buła z zakalcem [RECENZJA]
"Smoleńsk": Buła z zakalcem [RECENZJA] Sławomir Kowalski / Polska Press
Od piątku w kinach można oglądać „Smoleńsk” Antoniego Krauze. To, że będzie pretekstem do kolejnej politycznej przepychanki, było tak oczywiste, że aż nudne. Podobnie, jak nudny jest sam film.

To mógł być dobry film. Np. o dziennikarstwie śledczym. Może nie od razu „Spotlight” czy „Wszyscy ludzie prezydenta”. Ale zdawać by się mogło, że z tak dobrej mąki, jaką dla każdego filmowca stanowić powinien zamach na prezydenta (bo takie założenie przyjęli przecież twórcy „Smoleńska”), musi wyjść dobry chleb! Tymczasem wyszła buła z zakalcem, mdła i niedopieczona. Niesmaczna.

Tak nudnego, chaotycznego i w efekcie karykaturalnego obrazu polskie kino nie widziało dawno. Ani to thriller, ani dramat, ani paradokument. Nie wiadomo, w którym kierunku zmierza reżyser Antoni Krauze, bo nawet propaganda zamachu rozmywa się w „Smoleńsku” we mgle niejasnych domysłów, kiepskiej gry aktorskiej i zerowego napięcia.

Trudno stwierdzić, do którego brzegu płyną twórcy filmu. Początkowo może się widzowi wydawać, że chodzi o dociekanie „smoleńskiej prawdy”. Potem, że o odbudowanie relacji głównej bohaterki z rodziną. W końcówce następuje diametralna zmiana kursu i z mglistego obrazu wyłania się pokracznie budowany alegoryczny most między wydarzeniami w Smoleńsku a mordem w Katyniu. Chaos.

O pomstę do nieba woła gra aktorska. Dość powiedzieć, że Beata Fido, wcielająca się w główną rolę dziennikarki Niny, nie potrafi nawet porządnie upić się na ekranie. Kiedy kolejny z jej tajnych informatorów odmawia wywiadu przed kamerą i znika, zanim się dobrze pojawi, Nina próbuje rzucić się w wir imprezy, a rodzące się w bólach podejrzenia utopić w alkoholu. Skoro nawet ten filmowy klasyk nie wychodzi jej zbyt wiarygodnie, nie ma co marzyć o tym, że na ekranie zobaczymy postać charyzmatycznej, dociekliwej i naprawdę walczącej o sprawę dziennikarki.
Jeśli to poprawki efektów specjalnych były głównym powodem odwlekania premiery, która pierwotnie miała się odbyć w czwartą rocznicę katastrofy, to chwała twórcom za tę decyzję. Ostateczne efekty nie odbiegają daleko od tych zastosowanych w filmie „Szczęki 3D” z roku 1983. Strach pomyśleć, jak wyglądały przed poprawkami.

To, że film Krauzego stanie się kolejną areną politycznej przepychanki, było tak oczywiste, że aż nudne. To, że wizerunek Donalda Tuska w nieudolny sposób (archiwalne nagrania z jego wystąpień i spotkań z Putinem) zostanie wykorzystany do podsycenia propagandy o polsko-rosyjskim spisku, łatwo dało się przewidzieć. Trudno natomiast uwierzyć w to, że tak burzliwy i dzielący społeczeństwo temat udało się aż tak nieudolnie wykorzystać.

Wbrew popularnemu hasłu szkoły na „Smoleńsk” do kin raczej nie pójdą. Chyba że nauczyciele obiecają wzorowe zachowanie tym uczniom, którzy bez wiercenia się i rzucania przez salę popcornem wytrzymają na seansie do końca. To sztuka trudna nawet dla dorosłego widza.

"Smoleńsk" pobije rekordy oglądalności? Film Krauzego od piątku w kinach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski