Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złapałem Pana Boga za nogi

Marek Zaradniak
Waldemar Wylegalski
Z Janem Ptaszynem Wróblewskim, który w niedzielę obchodził 75. urodziny, rozmawia Marek Zaradniak.

Cofnijmy się o ponad pół wieku. Jak to się stało, że student mechanizacji rolnictwa stał się jazzmanem?
Jazzman studiował mechanizację rolnictwa, aby uciec przed wojskiem. W tamtych czasach nie było tak, że można było dostać się na studia gdzie się chce. Wszędzie był przerost chętnych, a poza tym nie bardzo było wiadomo, czy z jazzu można uczynić zawód, bo ta muzyka była przecież zabroniona. Natomiast Politechnika, gdzie studiowałem, a także i inne uczelnie miewały swoje orkiestry czy teatry. Więc to też był swego rodzaju magnesik.

W Poznaniu szybko przygarnął Pana Krzysztof Komeda.
Ja wtedy byłem "zielona gęś" i to, że on mi zaproponował współpracę, to było tak jakbym Pana Boga za nogi złapał. Cudowny zbieg okoliczności. Krzysiu był normalnym człowiekiem. My go widzimy dziś pomnikowo, ale to był bardzo koleżeński człowiek. W tamtych czasach trudno było znaleźć jazzmanów, więc postanowił wychować sobie młodych muzyków, którzy z nim grali. Paru się wykruszyło, mnie się udało zostać.

Przyjechał Pan na studia z Kalisza. Dziś posiada Pan nie tylko honorowe obywatelstwo swego rodzinnego miasta, ale również Zamościa. Skąd to miasto w Pana biografii?
Powiem szczerze, że to honorowe obywatelstwo Zamościa trochę bardziej mnie cieszy niż taki sam tytuł z Kalisza. W Kaliszu to ja się urodziłem, ale zbyt wiele nie działałem. Natomiast honorowe obywatelstwo Zamościa otrzymałem za stałe kontakty i bardzo miłą współpracę. Jest tam wspaniałe środowisko jazzowe. Czasami tylko wspomagałem jakąś radą , ale te kontakty z Zamościem są bardzo długie i regularne.

Znany jest Pan przede wszystkim jako saksofonista. Ale nie tylko na nim Pan gra.
Na początku był fortepian, ale nigdy nie byłem dobrym pianistą. Potem klarnet, ale z myślą, żeby przeskoczyć na saksofon.

Po mechanizacji rolnictwa trafił Pan do krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Na jakie studia?
Teorię, kompozycję i dyrygenturę. Był to rok 1958. Już wiedziałem, że najbardziej będzie mnie interesować muzyka. W Krakowie organizował się zespół, złożony z bardzo wybranych ludzi i złożono mi propozycję grania. To też było magnesem dla przenosin.

W tym samym roku był Pan jedynym Polakiem w młodzieżowej orkiestrze jazzowej na festiwalu w Newport. Jak się Pan tam znalazł?
W Polsce ogłoszono konkurs i po prostu miałem szczęście.

Słyszałem, że mieliście trasę po Europie i po USA?
Zahaczyliśmy tylko o Stary Kontynent. Po Ameryce też tak naprawdę trasy nie było, ale spędziliśmy tam półtora miesiąca w tak mocnych ośrodkach jak Boston, Newport i Nowy Jork. Traktuję tamten pobyt jako rodzaj szkoły.

Nie korciło, żeby zostać w USA?
Nie było takich możliwości. Totalne przestawienie życia i pozostanie na własnym garnuszku w momencie, gdy ledwo od ziemi odrosłem, w ogóle nie wchodziło w grę. Mnie nigdy nie ciągnęło do pozostania gdzieś poza Polską.

Jest Pan jazzmanem, kompozytorem, twórcą piosenek, ale i wielu zespołów. Jeden z nich nazywał się bardzo sympatycznie: Stowarzyszenie Popierania Prawdziwej Twórczości Chałturnik.
To był taki przekorny pomysł. Zawsze lubiłem mieć coś w rodzaju odskoku od wszelkich poważnych zajęć. A poza tym to były u nas lata szalonej i wściekłej awangardy, która nie zawsze mi odpowiadała. A Chałturnik dawał mi trochę nostalgicznego spojrzenia na muzykę.

A czy grał Pan kiedykolwiek chałtury?
Zależy jak na to spojrzeć. Chałtura to zajęcie , które się wykonuje nie ze względów artystycznych, a dla pieniędzy. Oczywiście, że mi się to niejednokrotnie zdarzało. Przede wszystkim w pierwszym okresie. Zresztą cały Sekstet Komedy pod zmienioną nazwą dał w tym celu parę rockandrollowych koncertów. To była właśnie chałtura.

Napisał Pan takie hity jak "Zielono mi", "Kolega Maj", czy "Moja mama jest przy forsie". Jest jakaś recepta na przebój?
Nie ma żadnej. Napisałem też wiele piosenek, które się nie przebiły. Dlaczego akurat tamtym się udało? To zależy od wykonawcy, od szczęścia i okoliczności. A na pisanie piosenek namówił mnie Andrzej Dąbrowski, który zaczął śpiewać a nie miał repertuaru.

Z Pana inicjatywy powstał na początku lat 70. "Biały Kruk Czarnego Krążka", który przekształcił się z czasem w wydawnictwo Poljazz. To tam właśnie wyszła płyta, na której jednej stronie gra Chałturnik, a na drugiej śpiewa Andrzej Rosiewicz.
To było złamanie monopolu fonograficznego, bo wtedy nie wolno było nikomu wydawać płyt poza Polskimi Nagraniami. Znaleźliśmy jednak kruczek prawny, że w ramach naszego stowarzyszenia takie rzeczy można robić.

Czym było PSJ wówczas a czym jest teraz?
Dla mnie na dobrą sprawę PSJ dziś mogłoby nie istnieć. Nie jest mi potrzebne. Poradzę sobie doskonale bez niego, chociaż jestem członkiem. Natomiast kiedyś było nieodzowne z wielu przyczyn. Nie można było zrobić koncertu inaczej niż przy pomocy Estrady, a Estrada nie bardzo chciała organizować koncerty jazzowe. Dlatego trzeba było założyć stowarzyszenie, które miało zdecydowany profil i prowadziło działalność statutową . Jeśli cokolwiek chcieliśmy zrobić, zagrać, albo nawet zmienić paszport, potrzebna była taka instytucja. PSJ miało wtedy ogromną rolę. Co zabawne, później próbowano nam przypiąć łatkę, że to PSJ było takim pupilkiem komunizmu. To nieprawda.

A jak było naprawdę?
To była instytucja, która umiała znaleźć luki w komunistycznych przepisach. Zasługę ma w tym Jan Byrczek, który postawił na nogi stowarzyszenie i znalazł te wszystkie luki, dziury i nawiązał kontakty międzynarodowe. Zawsze mu się jakoś udało lawirować między przepisami.

Jakie plany ma nestor polskiego jazzu? Wszak w niedzielę skończył Pan 75 lat.
Planów u nas w ogóle nie można robić. A jeśli się je robi to polegają one na tym, żeby grać.

Rozmawiał Marek Zaradniak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski