Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

El Chico, czyli sprawiedliwość po latach

Barbara Sadłowska
Zabójstwo w „El Chico” wstrząsnęło Poznaniem
Zabójstwo w „El Chico” wstrząsnęło Poznaniem archiwum
Historia tego śledztwa zaczęła się... 20 lat temu, a wyrok zapadł w miniony wtorek. Aleksandrowi S. udało się udowodnić zabójstwo, chociaż dowody jego zbrodni zaginęły. Pozostały skany odcisków palców

Tak stało się w przypadku strzelaniny sprzed dwudziestu lat w Salonie Odnowy Biologicznej dla panów El Chico na poznańskim Piątkowie. Zginął wtedy jeden z pracowników, drugi został poważnie ranny. Mężczyzna, który do nich strzelał, w tym tygodniu został prawomocnie skazany na 25 lat więzienia.

Około czwartej nad ranem do agencji weszło trzech mężczyzn mówiących po rosyjsku. Maksim, Andriej i Sasza. Ten ostatni, w eleganckim garniturze z wzorzystym krawatem, najlepiej mówił po polsku. Zamówili po drinku, ale panie ich nie interesowały. Jeden z nich chciał zadzwonić. Ochroniarz Dariusz K. zaprowadził go do pokoju socjalnego. Wtedy został zaatakowany przez dwóch mężczyzn. Kazali mu się położyć na podłodze. Jeden z napastników miał broń. Drugi - nóż. Dariusz K. zdążył jeszcze krzyknąć do drugiego ochroniarza: - Oni mają broń!

Udało mu się wyskoczyć przez okno. Wtedy jeden z mężczyzn zaczął do niego strzelać. Dariusz K. zmarł na trawniku przed agencją. Piotr J. postrzelony w brzuch, udo i łokieć, spędził miesiąc w szpitalu, ale przeżył.

Zabójcy uciekli do samochodu i odjechali z piskiem opon. Pozostały po nich tylko odciski linii papilarnych na paczce papierosów i szklanym blacie stolika w agencji. Zostały one zabezpieczone i zeskano-wane, podobnie jak później odciski palców na atlasie drogowym z samochodu, którym uciekali. W 1996 roku sprawa została umorzona, bo nie było ich z czym porównać.

W 2006 roku Niemcy zwrócili się do polskiej policji, prosząc o zweryfikowanie karty daktyloskopijnej niejakiego Zbigniewa L. Okazało się, że pan L., który zgubił dokumenty w pociągu, nie może być podejrzanym o rozbój w Niemczech, bo odciski nie są jego...

Ale były identyczne z zabezpieczonymi po strzelaninie w poznańskiej agencji. Pozostawił je Aleksander S. Takiego nazwiska używał. Twierdził też, że urodził się w Duszanbe w Tadżykistanie. Ale ani to państwo, ani Federacja Rosyjska nie potwierdziły, aby kiedykolwiek był ich obywatelem.

Po latach prokuratura miała podejrzanego, ale zniknęły dowody jego obecności w poznańskiej agencji

- Wiedziałam, że ma fałszywe paszporty, bo nielegalnie przebywał na terenie Niemiec - zeznała później podczas procesu Aleksandra S., jego żona. - Kiedy zostaliśmy parą, opowiadał mi o sobie. Wiem, że urodził się w Tadżykistanie, nie miał rodziców, wychowywał się w domu dziecka.

Mówił jej też, że był w wojsku na granicy z Afganistanem i studiował, ale dyplomu nie ma. Stracił go, tak jak inne dokumenty, podczas trzęsienia ziemi.

- Kupował paszporty od Polaków i Litwinów, ale mówił, że w Polsce nie był - powiedziała Galina S.

Kiedy okazało się, że linie papilarne w systemie AFIS są tożsame z zabezpieczonymi w poznańskiej agencji, Aleksander S. odbywał w Niemczech karę więzienia. Za rozbój. Niemcy nie chcieli go wydać w Polsce, mimo że w sierpniu 2009 roku wydano Europejski Nakaz Aresztowania. Powodem były różnice w prawie obu państw. Do polskiego aresztu trafił dopiero w 2013 roku.

Problem z dowodami
Po latach prokuratura miała podejrzanego, ale zniknęły dowody jego obecności w poznańskiej agencji: mapa drogowa, opakowanie marlboro i blat stolika z El Chico. W lipcu 2008 roku CBŚ przyznało, że ich nie ma. Były funkcjonariusz biura zabrał je trzy lata wcześniej z Laboratorium Kryminalistycznego KWP w Poznaniu. Roman P. został za to prawomocnie skazany. Ukarany został również Mariusz A. To on był kierowcą samochodu - granatowego mitsubi-shi lancer, który przywiózł trzech mężczyzn do Poznania, a po strzelaninie odwiózł do Szczecina, a potem do Rawy Ruskiej na Ukrainie. W końcu porzucił samochód w warsztacie już po polskiej stronie. Został ukarany grzywną za niezawiadomienie o przestępstwie.

Prokuratura przedstawiła zarzuty Aleksandrowi S. - zabójstwa i usiłowania zabójstwa pracowników agencji El Chico. Nie przyznał się do winy. Natomiast brak materialnych dowodów skrzętnie wykorzystali obrońcy Aleksandra S. podczas jego procesu, który rozpoczął się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu w 2014 r.

Podczas końcowych wystąpień w październiku ubiegłego roku adwokaci Maciej Majewski i Krystian Bojanowski mówili głównie o tym, że skany linii papilarnych oskarżonego w systemie AFIS to za mało...

- Materiałów dowodowych praktycznie nie ma - przekonywali obrońcy, przypominając, że świadkowie z agencji nie rozpoznali Aleksandra S.

- Dlaczego policja manipulowała przy dowodach? Żeby ukryć nieprawidłowości? - mówił adwokat Maciej Majewski. - Ktoś usuwa dowody w sprawie - może być powiązany z oskarżonym, ale równie realna jest hipoteza, że ktoś chronił rzeczywistych sprawców i „wrobił” niewinnego człowieka.

- Mamy poszlaki, ktoś coś powiedział, ale nawet kierowca, który woził sprawców, nie rozpoznał Aleksandra S. Poza tym, jak ktoś jedzie po haracz, od trupa go nie dostanie. Logiczne. To po co przyjechali? Wypić drinka i postrzelać? - mówił Krystian Bojanowski. - W naszej ocenie pan prokurator i policja chcieli zamknąć to nieudolne, przewlekłe postępowanie i mieli czas, żeby sobie te materiały poskładać, ale ten materiał dowodowy nie pozwala na uznanie sprawstwa oskarżonego. Mój klient musi być uniewinniony.

Gdy sąd oddał głos oskarżonemu, Aleksander S. podziękował: - Spasiba. Potem tłumaczka przekładała na polski jego „ostatnie słowo”.

- Nie przyznaję się do tego przestępstwa. Nie było mnie w tamtym miejscu i w tamtej chwili - powiedział Aleksander S. - Prokurator, obwiniając mnie w imieniu państwa, kłamie w obliczu sądu. Dzisiaj mówi, że służyłem w Afganistanie i znam się na broni. Nigdy tak nie twierdziłem. Ja poszedłem do wojska w ’89 roku, kiedy Związek Radziecki wyprowadził swoją armię. Małe kłamstwo, ale kłamstwo.

Podobnie, jak obrońcy, nie zgadzał się z wnioskami opinii psychiatrycznej.

- To nieprawda, że dobieram przyjaciół z punktu widzenia moich korzyści. Nie zamierzałem mówić dobrze sam o sobie, ale gdybym rzeczywiście był takim egoistą, Czerwony Krzyż nie dałby mi dyplomu i Złotego Krzyża - mówił. - Czy możecie sobie wyobrazić, że rosyjski killer pracowałby miesięcznie 200 godzin, legalnie, na budowach? Pracowałem też w agencji reklamowej i przy porządkowaniu cmentarza, co zostało udowodnione w śledztwie niemieckim.

Na koniec poprosił:

- W polskim prawie istnieje artykuł, że wszystkie wątpliwości tłumaczy się na korzyść oskarżonego. Ja bardzo bym prosił, aby ten przepis znalazł zastosowanie w mojej sprawie...

26 października ubiegłego roku Sąd Okręgowy uznał Aleksandra S. winnym i skazał na dożywocie. Wyrok był nieprawomocny.

Walczyli do końca
Obrońcy zaskarżyli wyrok. W ubiegłym tygodniu przekonywali Sąd Apelacyjny do uniewinnienia Aleksandra S. albo ponownego procesu. Ich wystąpienia były rozbudowanym powtórzeniem argumentacji z procesu przed sądem pierwszej instancji. Czyli brak materialnych dowodów oraz oryginalnych folii z odciskami palców.

Przy czym adwokat Karol Bojanowski zwrócił uwagę sądu na różnice w sytuacji prawnej oskarżonego: gdyby został zatrzymany po zdarzeniu, groziłaby mu nawet kara śmierci. Teraz po latach został skazany na dożywocie.

- Ta sprawa pokazuje słabość organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości - mówił Karol Bojanowski. - Na podstawie wątpliwych dowodów sąd skazuje człowieka na dożywocie.

Prokurator uważał, że wyrok powinien być utrzymany w mocy.

- Ile osób musiałoby zostać zaangażowanych w fałszowanie tego dowodu? - pytał prokurator Andrzej Dura. - Nie ma wątpliwości, że oskarżony był na miejscu zdarzenia.

Zamiast dożywocia - 25 lat
We wtorek sąd ogłosił prawomocny wyrok. Uznał Aleksandra S. winnym obu zbrodni, ale złagodził karę łączną z dożywocia do 25 lat więzienia, ponieważ nasze prawo w sytuacjach budzących wątpliwości nakazuje opcję korzystniejszą dla oskarżonego...

- Tu pojawił się problem, który przepis jest względniejszy - mówił sędzia Henryk Komisarski, przypominając, że 1 lipca 1995 roku, gdy obowiązywał jeszcze stary Kodeks karny, za zabójstwo groziła kara śmierci. - Kary dożywocia w czasie popełnienia czynu nie było - wprowadził ją nowy Kodeks karny. Ale trzeba pamiętać, że wówczas jednocześnie obowiązywało moratorium dotyczące kary śmierci - wyroków nie wykonywano. W tych realiach najsurowszą karą było 25 lat.

Dla sądu nie było problemem zniknięcie materialnych dowodów.

- To nie jest tak, że skany AFIS były najważniejszym dowodem - wyjaśniał sędzia Komisarski. - Dowodem były opinie biegłych, fotogramy pobrane na miejscu zdarzenia, przesłuchania osób, które zabezpieczały ślady i zeznały, że fotogramy wykonano na podstawie tych śladów. Sąd nie miał żadnych wątpliwości - tak naprawdę to te ślady dowiodły winy oskarżonego S.

Wtorkowy wyrok jest prawomocny. Na jego ogłoszeniu nie było Aleksandra S. i jego obrońców, którzy zapewne przygotują skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego.

Niewykluczone, że Aleksander S. będzie zeznawał jako świadek w procesie dwóch gangsterów z Pomorza: Marka D. i Marka M. znanego jako „Oczko”. Akt oskarżenia już wpłynął do Sądu Okręgowego w Szczecinie. W poznańskim procesie pojawił się wątek, że Aleksander S. działał na zlecenie „Oczka”. Ale też sąd nie dociekał zbyt wnikliwie, czy rzeczywiście tak było, bo świadkowie, którzy o tym słyszeli, okazali się niewiarygodni.

Tożsamości dwóch mężczyzn, którzy byli z Aleksandrem S. w El Chico, nigdy nie ustalono.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski