18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Romeo Castellucci - Jose Mourinho teatru selekcjonerem Malty [ZDJĘCIA ZE SPEKTAKLI]

Marcin Kostaszuk
Marcin Kostaszuk
Romeo Castellucci
Romeo Castellucci Archiwum Festiwalu Malta
Romeo Castellucci w roli kuratora teatralnego festiwalu Malta? To tak, jakby polski klub piłkarski przyjechał trenować Jose Mourinho. Obu panów łączy w swoich środowiskach sława, rozmach działania, a nawet miłość do futbolu - o Romeo Castelluccim pisze Marcin Kostaszuk

Czasami warto mieć przy sobie własną gazetę. Po konferencji prasowej, podczas której Romeo Castellucci wyczerpująco opisywał swój pogląd na temat festiwalu Malta, podszedłem do reżysera z egzemplarzem "Głosu" z krótką zapowiedzią jego wizyty. Artysta na archiwalnym zdjęciu miał dłuższe, kręcone włosy, przypominające fryzurę innego bohatera poniedziałkowego wydania gazety: Zbigniewa Bońka. Na widok fotografii piłkarza - a obecnie także prezesa polskiej federacji piłkarskiej - Castellucci błyskawicznie zmienił temat rozmowy.

- Pamiętam go jeszcze z boiska, grał w moim rodzinnym mieście Cesenie. W barwach mojego klubu! - entuzjazmował się reżyser. Nie miał racji (piłkarz grał we Włoszech jedynie w Juventusie i Romie), ale widać było, że zapamiętał naszego rodaka z jego najlepszych czasów, czyli początku lat 80.

Dokładnie wówczas, gdy Boniek zaczynał czarować włoskich kibiców, Castellucci robił pierwsze kroki na teatralnej scenie, jako członek zespołu Socìetas Raffaelo Sanzio. Jego artystycznymi partnerami byli członkowie rodziny - siostra reżysera Claudia Castellucci i jego żona Chiara Guidi. Ujętym w nazwie patronem grupy stał się renesansowy malarz Rafael, co według Doroty Semenowicz wskazuje na artystyczne korzenie jego twórców: Romeo ukończył malarstwo i scenografię na Akademii Sztuk Pięknych w Bolonii, Claudia malarstwo, a Chiara historię sztuki.

Trzydzieści lat istnienia Socìetas to dzieje ciągłych zmian i sprawdzania nowych punktów odniesienia. Nic więc dziwnego, że każdy badacz współczesnego teatru zwraca uwagę na inne cechy.

- Castellucci definiuje to, co dzieje się w teatralnej Europie. Jego domeną są niesamowite obrazy - to teatr totalny, autorski, z własną wizją, a przy tym zbuntowany, wręcz rewolucyjny. Jest zbuntowany przeciwko religii - uważa, ze jesteśmy tu sami i nie potrafimy poradzić sobie z życiem - mówi Piotr Gruszczyński, krytyk i dramaturg.

- Zawsze zmagał się z niepisanymi regułami, wszelkimi tabu, co jest jego znakiem rozpoznawczym nawet wyraźniejszym niż estetyka - dodaje scenograf Małgorzaty Szcześniak.

- Używając archaicznych środków wyrazu kreuje całkowicie nowe przestrzenie. Co ważne, ścieżka dźwiękowa jego spektakli jest równie ważna jak obraz - zauważa z kolei reżyser Mariusz Treliński.

Opinie krytyków o wyjątkowości dzieł Castellucciego znajdują odbicie w licznych nagrodach i wyróżnieniach. Dziennik "Le Monde" uznał "Divina commedia" za najważniejszą produkcję kulturalną pierwszej dekady XXI wieku. Wcześniejszy spektakl "Giulio Cesare" otrzymał "Złotą Maskę" dla najlepszego spektaklu roku w kanadzie oraz prestiżową nagrodę UBU, którą twórca otrzymał dwa lata później także za "Genesi", docenioną także nagrodami na festiwalu w Dublinie i krytyków paryskich.

- "Genesi" jest dla mnie jednym z trzech największych przeżyć teatralnych - mówi Michał Merczyński, dyrektor festiwalu Malta, który właśnie "Genesi" sprowadził (wraz z jego autorem) po raz pierwszy do Polski. - Żyjemy w erze tranzytu między tym, co analogowe, a tym co cyfrowe. Romeo Castellucci jest osobą, która jest w stanie najlepiej pokazać napięcie między człowiekiem i maszyną - tak zaprezentował włoskiego twórcę w roli kuratora teatralnej Malty 2013.

Włoski twórca ma już bowiem doświadczenie nie tylko reżysera, ale i współtwórcy programu festiwali - i to tych największych i najbardziej prestiżowych jak Wenecja czy Awinion. Teraz po raz pierwszy stanie się selekcjonerem polskiego festiwalu. Idiom Malty 2013 to "oh man, oh machine/człowiek-maszyna" - dwa słowa w dużej mierze definiujące role kuratora i ścieżkę jego poszukiwań.

- Relacja z maszyną dotyka każdego z nas, w każdej chwili. Maszynę rozumiem jako wszystko to, co jest oderwane od człowieka i zakłada wobec niego dystans, a więc także język czy prawo. Żyjemy w czasach, w których maszyny zaczynają same myśleć, a my zaczynamy akceptować ich inwazję, jak konia trojańskiego. W czasach rewolucji przemysłowej ludzie patrzyli na nie jak na wrogów - dziś maszyny stały się sexy i niewiele właściwie brakuje do spełnienia się proroctwa Heideggera, że ludzkość będzie zagrożona przez technikę - mówi Castellucci, który tę problematykę zgłębia od lat.

- Zdarzyło mi się rozmawiać z lekarzem, wybitnym specjalistą od stanów śpiączki. Wynikł z niej wniosek, że o ile kiedyś pojęcie śmierci człowieka było jasne i pewne, o tyle dziś, dzięki maszynom granica śmierci przesunęła się i nie jest już rozpoznawalna, bo maszyna może podgrzać ciało i "kazać" mu oddychać, choć nie ma już aktywności mózgu. Oczywiście gdyby moje zdrowie było zagrożone, nie wzbraniałbym się przed operacją na przykład wszczepienia rozrusznika serca - chodzi mi o świadomość obecności maszyn w naszym życiu i krytyczną postawę wobec tego zjawiska - dodaje artysta.

W miniony weekend Castellucci nie tylko spotkał się z dziennikarzami, ale wspólnie z organizatorami festiwalu obejrzał miasto, w którym pod koniec czerwca przyszłego roku odbywać się będą zaplanowane przez niego wydarzenia.

- Nie mam jeszcze konkretnego planu - kogo zaprosić i co samemu wystawić. W Malcie podoba mi się coroczne zmienianie idiomu-tematyki festiwalu, co oznacza każdorazowo wzięcie odpowiedzialności za artystyczną refleksję nad współczesnym życiem.

Na razie wiadomo jedynie, że sam artysta wystawi "Four Seasons Restaurant".

"To właściwie kompilacja kilku scen, które mogłyby być fantastycznymi scenami węzłowymi w kilku spektaklach. Odwołując się do muzyki, można powiedzieć, że jest to półtoragodzinny utwór złożony z samych kadencji wielkich i doskonałych. Kadencja pierwsza: osiem dziewuszek ubranych w stroje holenderskie, w układach malarskich, renesansowych, recytuje "Śmierć Empedoklesa" Hölderlina. Kadencja druga: ze zwieszonej nad sceną kurtyny, przesuwanej w jej głąb, wyłania się trup konia. Kadencja trzecia: zza tej samej kurtyny wyłania się kilka srebrzystych kul. Kadencja czwarta: w pudełku sceny rozpętuje się wir śnieżny lub wodny" - pisał o tym spektaklu Paweł Soszyński na łamach "Dwutygodnika", zwracając przy okazji uwagę na fakt, iż dzieło Castellucciego jest to koprodukcja kilku największych festiwali teatralnych, które "zaczynają pełnić rolę hollywoodzkich producentów. (…) Przemysłem staje się sam teatr: ma być ogromny i widowiskowy".

Jakkolwiek bowiem maszyny niepokoją Castellucciego, to jego spektakle przypominają właśnie wielkie, tworzone wielkim kosztem machiny - tyle, że do pobudzania ludzkich emocji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski