Skomponowanie festiwalu monotematycznego, inspirowanego jednym tylko dziełem, to nie lada wyczyn. Podczas IV edycji "Festiwalu wiosny", wyjąwszy dyskusje i trzy koncerty: fortepianowy Marka Tomaszewskiego, "mikserski" Rafała Zapały i "Sacre elektro" An On Bast, zobaczyliśmy aż pięć choreografii.
Maraton zapoczątkował zespół z Izraela Emanuel Gat Dance spektaklem "The Rite of Spring" Emanuela Gata. Dawno nie widziałem w Poznaniu teatru tańca, który miałby w pogardzie improwizację. Odnoszę wrażenie, że choreograf nie oczekuje od tancerzy, iż wymyślą mu ruch, kroki, gesty, a on tylko wybierze to, co pasuje do jego wizji całości i poskłada. Ta wyrafinowana choreografia powstała w jego głowie, a tancerze ją tylko zrealizowali.
Gat zupełne zapomniał o fabularnych konotacjach "Święta wiosny" Strawińskiego. Zaproponował własną opowieść: trzy tancerki i dwóch tancerzy tańczą - to nie jest błąd - salsę. Odnoszę wrażenie, że są albo na jakimś maratonie tańca, a może w nocnym klubie. Dziewczyny próbują zwracać na siebie uwagę. Ale nie chcą być potraktowane jako nachalne, mają swoją godność, prowokują, ale nie ulegają. Mężczyźni z kolei mają świadomość, że są panami sytuacji, ale widzą też, że nie będzie tak łatwo.
Przejmująca historia uwodzenia, kuszenia, skrywania emocji i namiętności. A wszystko precyzyjnie wymyślone i zagrane. Niesamowite jest to, że cała choreografia Gata oparta jest na pracy górnej części ciała tancerzy: nogi to w zasadzie podstawowy krok salsy, ale wszystko - cały teatr - rozgrywa się od pasa w górę. Rewelacyjna praca rąk, głowy, barku… Korzystając z kroku salsy, tancerze próbują odnaleźć się w muzyce Strawińskiego, która jest przecież z zupełnie z innej bajki.
Niestety, rozczarowała mnie Sylvie Guillermin, która interpretuje działo Strawińskiego poprzez ograniczenia. Kiedy zobaczyłem metalową konstrukcję, w której miała się rozegrać akcja sceniczna, mój apetyt zaostrzył się. Cóż, ale poza pomysłem konstrukcyjnym nic się nie stało. Był to, jak się okazało, jedyny pomysł i na dodatek przeprowadzony bez polotu i konceptu.
Świetny koncept miał za to Xavier Le Roy. Jak wieść niesie, przez półtora roku terminował u wielkiego dyrygenta Simona Rattle'a. Po spektaklu zrodziło się we mnie tylko jedno pytanie: dlaczego aż tak długo? Xavier Le Roy odegrał monodram, w którym zademonstrował, czego się od swojego mistrza nauczył. Nauczył się wiele, do dyrygowania dodał trochę min od siebie. Świetny koncept na 15 minut, a nie 45.
Na koniec zostawiłem dwie choreografie - supporty. O ile "Lunatycy" Jakuba Królikowskiego nie wyszli poza rolę supportu, o tyle spektakl Kozuba "poLY-RHYtm" jest oryginalną próbą dekonstrukcji rytmu w dziele Strawińskiego. Tej dekonstrukcji kompozytor dokonuje za pomocą ciała tancerza (Mikołaj Mikołajczyk), fortepianu (Anna Kozub) i perkusji (Zbigniew Kozub). Zabieg intrygujący. Szkoda, że w finale nie udało się artystom sprowokować publiczności do wspólnego tańca.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?