Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wcale nie taki wyblakły, choć już nie cesarz [RECENZJA]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Marilyn Manson, The Pale Emperor, Cooking Vinyl/Mystic 2014
Marilyn Manson, The Pale Emperor, Cooking Vinyl/Mystic 2014 Materiały prasowe
Słucham „The Pale Emperor” i widzę w tytule podwójny fałsz. Bo określanie Marilyna Mansona cesarzem jest dziś pewnym nadużyciem. Ale nieprawdą jest też to, jakoby naczelny dziwak schyłku minionego stulecia kompletnie stracił swój urok.

Nie czekałem na premierę „The Pale Emperor”, tak samo jak nie czekałem na żadną z kilku ostatnich płyt Mansona. Jego taktyka szoku wzięła w łeb w świecie po atakach na World Trade Center, gdy okazało się, że zło czai się nie tylko na okładce „Antichrist Superstar”, ale wisi tuż nad naszymi głowami, stanowiąc realne zagrożenie. Nie mogąc wymyślić koła na nowo, Brian Warner (bo, przypomnijmy, takie nazwisko nosi ekscentryczny piosenkarz) wraz z muzykami tworzył kolejne płyty, które nie robiły jednak większego wrażenia. Zbuntowane nastolatki, które jeszcze w latach 90. podcinały sobie do jego piosenek żyły, zamieniły czarny lakier do paznokci na pracę w korporacjach, a muzyka alternatywna przebyła od tamtego czasu kilka innych chorób - z metalcore i indie rockiem na czele.

Mamy początek roku 2015. Warner ma dziś 46 lat i życie dostatecznie naznaczone ekscesami. I choć powinien być na swojej nowej płycie wyraźnie tym życiem zmęczony, to chyba do końca nie jest. Bo choć u nikogo nie wywoła dziś tak gwałtownych reakcji jak dawniej, to skutecznie potrafi budować napięcie od pierwszych taktów leniwie rozwijającego się „Killing Strangers”. Wymownie pulsujący bas i niby beztrosko podśpiewywane wersy „We got guns/ You better run” rodzą ciekawość, co z tego dalej wyniknie. A wynika raz agresywny, klasycznie mansonowski „Deep Six” z ciętymi akordami i syntentycznym beatem perkusji, a kiedy indziej (i znacznie częściej) momenty bardziej melancholijne, by nie powiedzieć - liryczne. I to paradoksalnie one, w takich piosenkach jak „Thrid Day of a Seven Day Binge”, „Warship My Wreck” czy absolutnie najbardziej porywającym „The Mephistopheles of Los Angeles” kradną tu show. Bo prócz goryczy, której nie brakło już przecież „Mechanical Animals” (1998), jest w tych numerach urzekająca szczerość, której nie zamaskuje nawet najlepszy make-up na twarzy Mansona. Aż dziw, że muzykę pisał mu Tyler Bates, kompozytor muzyki filmowej do „300” czy „Californication”.

Gdzieś po przekroczeniu półmetka („The Pale Emperor” liczy dziesięć kompozycji) robi się jakby mniej atrakcyjnie, a kolejne minuty zaczynają trochę niecierpliwić. Kilka piosenek bez śladu przelatuje przez uszy, ale też nie powodując szczególnego uszczerbku u słuchającego. Na szczęście pod koniec wrażenia znów zyskują intensywność - najpierw w lekko bluesowym „Cupid Carries a Gun”, a następnie w wieńczącym całość „Odds of Even”, w którym lekko groteskowe partie klawiszy ustępują potężnym akordom, rumieniącym się w epickim refrenie.

„The Pale Emperor” nie uczyni Mansona na powrót żadnym symbolem. Daje jednak świadectwo czemuś równie ważnemu, o ile dziś nie ważniejszemu - że Brian Warner wciąż potrafi nagrać niezłą płytę z paroma wielkimi momentami. I że przede wszystkim jako piosenkarza, a nie klauna w diabelskim kostiumie należy go postrzegać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski