MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z wizytą u mechanika. Naprawa auta, czy klienta?

Mariusz Kurzajczyk
Kaliszanin uważa, że mechanik samochodowy próbował go oszukać. Fachowiec ma zupełnie inne zdanie na ten temat i winą za nieporozumienie obciąża klienta.

Pan Piotr oddał do naprawy swoją ukochaną "renówkę". Wprawdzie auto było na chodzie, ale z tablicy zniknął wskaźnik temperatury płynu chłodniczego.

- Bałem się, że to jest jakiś większy problem, więc nie ryzykowałem. Akurat ten warsztat wybrałem przypadkiem, bo przejeżdżałem w pobliżu - wyjaśnia kierowca, który od razu zostawił auto i miał czekać na sygnał od mechanika w sprawie naprawy. Jak twierdzi - czekał i czekał, a ponieważ nie mógł się doczekać, dzwonił, dopytując, kiedyś coś będzie wiadomo.
Mechanik widzi to trochę inaczej. Tłumaczy, że diagnoza instalacji elektrycznej, czujników termicznych i licznika elektrycznego zajmuje dużo czasu, tym bardziej że trzeba było zdemontować deskę rozdzielczą. - W trakcie wyszukiwania usterki otrzymywałem od klienta nieprzyjemne telefony, obrażające mnie oraz wyśmiewające i poniżające moją firmę - twierdzi mechanik.

Klient nie przyjmuje do wiadomości żadnych tłumaczeń, bo - jego zdaniem - należało założyć najprostsze rozwiązanie, a więc awarię czujnika i spróbować od tej części naprawę. Dopiero, gdyby okazało się, że awaria jest poważna, można było rozebrać deskę rozdzielczą i dalej poszukiwać usterki.

W każdym bądź razie mechanik awarię znalazł, a za jej naprawienie zażyczył sobie 600 złotych. Pan Piotr twierdzi, że do tej kwoty chciał dodatkowo doliczyć koszt zakupu części, w tym czujnika za 180 zł i licznika za 250 zł. On zaś zaproponował, że może zapłacić za naprawione auto w sumie 500 zł.

- Proponowanej przez właściciela pojazdu ceny nie przyjąłem, poinformowałem go, że to nie jest targowisko i cena naprawy została ostatecznie ustalona - wyjaśnia mechanik.

W tej sytuacji samochód został na nowo złożony i wrócił do klienta, który jednak musiał zapłacić 200 zł za czas poświęcony na demontaż części i ich złożenie, a także diagnozę elektroniki i licznika.

- Auto było mi potrzebne, więc nie miałem wyjścia - tłumaczy pan Piotr, który, już wiedząc, że chodzi o czujnik, postanowił sam naprawić usterkę. O pomoc poprosił syna, który mieszka w... Niemczech. Ten przejrzał strony internetowe i odnalazł właściwą część. Kosztowała prawie 14 euro. W Polsce w sklepie i to nieinternetowym pan Piotr kupił czujnik za niespełna 70 złotych i przy pomocy siostrzeńca sam zamontował w aucie.

- Gdybym wiedział, że to takie proste, to od razu sam bym się zajął naprawą. A tak, mogę tylko ostrzegać ludzi przed takim fachowcem - mówi kaliszanin.

Klient twierdzi, że mechanik chciał go naciągnąć, a ten z kolei narzeka, że właściciel auta chciał mieć zrobioną robotę, ale za półdarmo, a potem, samodzielnie naprawiając samochód, wykorzystał fachową diagnozę.

- Syn mechanika odgrażał się, że w takich sprawach korzysta z usług swojego adwokata, z czego wnioskuję, że jest więcej takich jak ja -niezadowolonych klientów - uważa pan Piotr.

Wygląda na to, że jak zwykle prawda leży po środku, gdzieś pomiędzy czujnikiem a licznikiem.

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski