Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Liliana Głąbczyńska-Komorowska: Roztrajam się!

Marek Zaradniak
Po projekcji filmu "Piękne i bestia" Liliana Gląbczyńska-Komorowska spotkała się z widzami.
Po projekcji filmu "Piękne i bestia" Liliana Gląbczyńska-Komorowska spotkała się z widzami. Maciej Urbanowski
Z Lilianą Gląbczyńską-Komorowską, aktorką i reżyserką rozmawiamy o jej filmach

Film "Piękne i bestia" jaki zobaczyliśmy na festiwalu Transatlantyk to dokument. Dlaczego Pani, aktorka, którą znamy z wielu interesujących ról w filmach fabularnych oraz kreacji teatralnych zabrała się za realizowanie dokumentu?
Liliana Głąbczyńska-Komorowska: Kobieta w pewnym wieku, która jest aktorką i która osiągnęła już pewien pułap artyzmu szuka nowych form wyrazu artystycznego. Pewnego dnia przyszła do mnie kobieta z materiałem ze swego pobytu w szpitalu. Powiedziała, że właśnie przechodzi raka piersi i jest po chemioterapii. Uważała, że jej misją jest uświadamianie kobiet , aby brały chemię i nie bały się. Jej ojciec miał raka prostaty. Nie zgodził się na chemię i zmarł. Pojawienie się Sorayi to był bezpośredni powstania filmu, a pośredni to taki, że czułam się spełniona jak żona, matka i aktorka, ale nigdy nie podjęłam się takiego tematu. To było dla mnie wyzwanie, a ja bardzo lubię wyzwania.

Dlaczego realizacja filmu trwała cztery lata?
Liliana Głąbczyńska-Komorowska: Gdy poznałam Sorayę, moją pierwszą bohaterkę zaprzyjaźnienie się z nią zajęło mi trochę czasu. W pewnym momencie w wyniku chemioterapii pojawiły się u niej różne stany psychologiczne i nie chciała ze mną rozmawiać. Czułam, że tracę temat, bo nigdy nie wiadomo, do jakiego momentu dokument można doprowadzić do końca. W pewnym momencie powiedziałam jej, że jeśli nie będzie ze mną rozmawiała to nie będę mogła dalej pracować. Żachnęła się, ale jednocześnie przedstawiła mnie swojej przyjaciółce, która właśnie przechodziła chemioterapię i tak wylądowałam w życiu Lucy. Lucy pokazała mi swoją rodzinę i swoją pasję konie, co znów zajęło trochę czasu. Lucy przedstawiła mnie Wendy, która na początku nie chciała rozmawiać. Stopniowo zaczęła się przełamywać. Gdy spotkałam ją kolejny raz powiedziała: - Wiesz, w przyszłym tygodniu mam chemię. Zapytałam czy mnie zaprosi z kamerą. Zobaczymy, powiedziała. I tak jedna kobieta przedstawiała mnie następnej. Każda z nich inaczej przechodziła ten trudny czas, a ja czułam, że te kobiety jakby czekały na mnie i miały wielką potrzebę, aby powiedzieć o tym. Same nie powiedzą, że mają raka, a zaprzyjaźnienie się z nimi i spowodowanie, aby się otworzyły zajęło trochę czasu. Zebranie wszystkich materiałów zajęło mi prawie 4 lata. Nie mogłam kręcić codziennie tylko cierpliwie czekałam na odpowiednie momenty w życiu moich bohaterek, których ostatecznie w filmie jest dziewięć. Skończyłam gdy Lucy powiedziała, że pójdzie na podwójną mastektomię. Wiedziałam wtedy, że będę miała spokój sumienia, że z jedną kobietą zrobiłam wszystko od A do Z.

Film obsypano nagrodami na wielu festiwalach. Jak to procentuje?
**Bardzo fajnie, bo teraz po festiwalu Awarness w Los Angeles zgłosił się do nie duży dystrybutor amerykański. Mam też dystrybucję w Kanadzie i w Polsce, a film się nie starzeje, bo temat jest cały czas aktualny. Myślę, że pomoże mi sprawa Angeliny Jolie, która odkryła, że posiada gen BRCA1 i dokonała podwójnej mastektomii również wzmogło zainteresowanie moim filmem. Ten sam gen ma Soraya. Powiedziała mi o tym, ale nie chciała, aby pojawiło się w filmie, z tego względu, że firmy ubezpieczeniowe nie chcą ubezpieczać kobiet mających te geny. Rozmawiałam też z kobietą, która nigdy nie miała raka piersi, ale dokonała podwójnej mastektomii, choć nie była chora. Uznałam to za szalenie radykalny wybór. Nie chciałam jej włożyć do filmu, ale teraz chcę to zrobić.

Po seansie powiedziała Pani, że potrzebowała swego dokumentalnego Guru. To był Jan Paweł Pełech. Jaką rolę odegrał?
**Jan Paweł jest operatorem filmowym i w swoim życiu zrobił bardzo wiele filmów dokumentalnych. Uczył mnie jak rozmawiać i jak kręcić. Jak radzić sobie z kamerą od strony intymnej kiedy mamy szansę tylko na jeden dubel. Bardzo ważna była dla mnier jakość techniczna , zatrudniłam operatora używającego kamery RED, której zwykle używa się w artystycznych filmach fabularnych. Chciałam, aby był to film nie tylko dokumentalny, ale i artystyczny i ładnie się go oglądało. Chodziło mi o to, aby te kobiety były pokazane jak najpiękniej. Bardzo ważna była dla mnie również muzyka w filmie. Napisał ją młody polski kompozytor Paweł Lucewicz. W filmie pojawiają się spadochrony, konie. Chciałam pokazać kobiety w akcji. W różnych momentach życia.

Czy to znaczy, że dokument będzie teraz Pani specjalnością?
Liliana Głąbczyńska-Komorowska: Jestem aktorką. Przygotowuję kolejny dokument, ale na szczegóły jeszcze za wcześnie.

W takim razie co w filmie fabularnym?
Liliana Głąbczyńska-Komorowska: Mam zdjęcia próbne, ale nie chcę zapeszać, bo aktorki gdy stają się reżyserkami często wypadają.

W 1979 ukończyła Pani Akademię Teatralną w Warszawie. Podziwiano panią m.in. w "Czarownicach z Salem" i w "Austerii", ale w pewnym momencie wyjechała Pani do USA. Dlaczego?
Liliana Głąbczyńska-Komorowska: Otrzymałam kontrakt na zagranie w filmie "Wojna i miłość", To był sposób na to, aby w stanie wojennym wyjechać i już nie wrócić. Potem przez pięć lat grałam w różnych soap operach, ale dzięki temu nie musiałam zmieniać zawodu z czego jestem dumna.

W polskim filmie pojawiła się Pani ostatnio w filmie "Mniejsze zło" Janusza Morgensterna, ale także w serialach "Teraz albo nigdy", "Reguły gry" i "Na dobre i na złe".
Liliana Głąbczyńska-Komorowska: Film Janusza Morgensterna był szczególnie ważny bo jego premiera na festiwalu w Gdyni zbiegła się z cyfrowym odrestaurowaniem "Austerii" bardzo ważnego filmu w mojej filmografii. We wrześniu pojawię również w serialu TVP1 . Gram postać Belli, dawnej gwiazdy piosenki. To duża rola. Jej postać sporo namiesza w życiu bohaterów.

Oglądamy Panią w Polsce, ale przecież pracuje Pani też w USA i w Kanadzie. Jak Pani dzieli czas?
**Roztrajam się. Latam w jedną, drugą i trzecią stronę. Próbuję dospać w samolocie. Polska zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, dlatego tak chętnie przyjeżdżam. Zaproszenie przez Jana A.P. Kaczmarka na festiwal Transatlantyk było dla mnie szczególne. Mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję odwiedzić Poznań. Być może z nowym filmem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski