Patrick Cowley "School Daze" Dark Entries, 2013
Na razie mamy martwy okres, nowych albumów możemy spodziewać się w lutym. Tymczasem chciałbym poświęcić kilka linijek płytom, które ukazały się jeszcze w roku 2013, ale z jakichś powodów je przeoczyłem. Tym lepiej, że mamy do czynienia z albumem nagranym ponad 30 lat temu. Słychać to od razu. Po pierwszych dźwiękach rodzą się w głowie obrazy z filmów typu "Policjanci z Miami", bo i rzeczywiście ta muzyka mogłaby swobodnie być ścieżką dźwiękową z tamtych lat. Progresywne, syntezatorowe miraże nie odbiegają od dokonań Kraftwerk. Czasem nawet, kiedy pojawiają się w tych utworach żywe instrumenty, można się cofnąć jeszcze bardziej w czasie i przypomnieć krautrockowe Neu! Poza tym ta płyta pięknie szumi, nie posiada dzisiejszej sterylności. Słychać, że rzeczywiście była nagrana dawno temu. Wątek autora - Pa-tricka Cowleya to osobna sprawa. Był prekursorem disco i dj'ingu z San Francisco. Bez niego nie byłoby New Order ani Pet Shop Boys. Cowley zmarł w roku 1982. Był jedną z pierwszych ofiar AIDS w czasach, kiedy ta choroba jeszcze się tak nie nazywała…
Perera Elsewhere "Everlast" Friends of Friends, 2013
Po pierwsze, to płyta bardzo zmysłowa. Co za tym idzie uwodząca i pełna wyczucia. Akompaniujący muzycy brzmią jak nagrani na jeden mikrofon z daleka, a to lo-fi jeszcze bardziej podkreśla kobiecy śpiew Perery. Debiutująca solowo pod szyldem wytwórni z Los Angeles wokalistka z Berlina raz brzmi jak z zadymionego klubu w Nowym Jorku, wtórująca nie do końca trzeźwemu zespołowi, innym razem jak w trupie pustynnych Tuaregów - na przykład za sprawą zacnego udziału Gonjasufiego. Można odnieść wrażenie, że każdy dźwięk na tym albumie jest potrzebny i ma swoje, dokładnie przemyślane, trafione miejsce. W istocie nie ma tych dźwięków za dużo. To płyta zdecydowanie cicha. Czerpiąca swoją moc z dynamiki i brzmienia, a nie ze skompresowanego hałasu. Trend na głośne produkcje muzyczne sprzed 10 lat powoli chyba odchodzi w zapomnienie. Znów wolimy słyszeć poszczególne instrumenty i fakturę muzyki, niż być ogłuszani. To dobra wiadomość. Krótko mówiąc - naprawdę przyjemnie słucha się całego "Everlast". Singlowe "Bizarre" świetnie wypada też w kilku dołączonych remiksach!
Deafheaven "Sunbather" Deathwish, 2013
W przeciwieństwie do dwóch opisanych wcześniej płyt ta jest głośna, bardzo głośna, czasami wręcz nieznośnie. Można chyba powiedzieć, że Deafheaven stworzyli nowy gatunek muzyczny. Jak bardzo specyficzny i podziemny, to inna sprawa. Z jednej strony brzmią jak rasowe emo i post-rockowe indie z lat 90. (proszę nie mylić z dzisiejszymi zespołami "w czarnych grzywkach") - Sunny Day Real Estate, Appleseed Cast albo Don Caballero. Za chwilę wieje shoe-gaze'owym Slowdive albo My Bloody Valentine, po czym dostajemy… dziki black metal. Tak to sobie muzycy z San Francisco wymyślili. Mimo paradoksalnie brzmiących odniesień ta muzyka się broni. Ma w sobie jakąś tajemnicę. Na start od razu mamy najbardziej rozkrzyczany i intensywny do bólu "Dream House". Wciąż nie wiem, czy histeryczna perkusja w tej piosence jest nierówna i odstaje od re-szty, bo jest źle zagrana, czy to zabieg dodający chaosu i nieprzewidywalności. Jeśli nie zniechęcicie się nadmiarem na początek, odkryjecie, że na jednym albumie są fragmenty piękne, jak na przykład "Please Remember" i wstęp do "Vertigo". No i ta okładka… !
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?