Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uchodźcy z Ukrainy w Grodzisku Wielkopolskim. Tam znaleźli bezpieczne schronienie. "Nie wiemy, czy będzie do czego wracać"

Anna Borowiak
Anna Borowiak
Awgustina jest mamą siedmioletniej dziewczynki oraz dwóch chłopców w wieku 6 lat i zaledwie dwunastu miesięcy. Podróż do Polski zajęła im dobę
Awgustina jest mamą siedmioletniej dziewczynki oraz dwóch chłopców w wieku 6 lat i zaledwie dwunastu miesięcy. Podróż do Polski zajęła im dobę Anna Borowiak
Awgustina, Kristina i Anastasia - to trzy kobiety, które jeszcze kilkanaście dni temu wiodły spokojne i normalne życie. Gdy Rosjanie zaatakowali ich kraj, musiały uciekać. Znalazły schronienie dla siebie i swoich dzieci w Grodzisku Wielkopolskim, jednak obrazów wojny będzie trudno zapomnieć. Pomimo że są już bezpieczni, nie kryją emocji, wspominając traumatyczne przeżycia.

Żadna z nich nie spodziewała się, że Rosja napadnie na Ukrainę, a zwykłym ludziom przyjdzie uciekać ze zniszczonych bombardowaniem miast.

"Cały czas było słychać strzały i wybuchy"

- To, co się dzieje, jest straszne. Wszyscy się boją. Dopiero siódmego dnia od rozpoczęcia wojny podjęłam decyzję o ucieczce. Wcześniej nie mogliśmy wyjechać, nie było takiej możliwości. Przez siedem dni siedzieliśmy w schronie. Dzieci były przerażone, bo cały czas było słychać strzały i wybuchy

- mówi Awgustina, która do Grodziska dotarła z miasta Irpień, położonego w obwodzie kijowskim.

Uciekła, by ratować swoje dzieci. Awgustina jest mamą siedmioletniej dziewczynki oraz dwóch chłopców w wieku 6 lat i zaledwie dwunastu miesięcy. Podróż do Polski zajęła im dobę. Najciężej było na granicy.

"Nie chcę już nigdy więcej widzieć wojny"

Do Grodziska trafili dzięki Karinie, żonie Romana Martyniuka. Awgustina do końca nie wierzyła, że w jej kraju wybuchnie wojna.

- Byłam zaskoczona, do ostatniej chwili nie spodziewałam się, że tak to się potoczy. W Ukrainie została moja mama, mój mąż i jego mama. Mąż walczy, jest w obronie terytorialnej. Mamy kontakt, dzwoni wtedy, kiedy ma możliwość, ale rozmawiamy bardzo rzadko. Zazwyczaj nawet nie mówi, co tak naprawdę dzieje się w naszym mieście. Wiem, że nie chce mnie martwić. Z mamą nie mam kontaktu od kilku dni, nie mogę się do niej dodzwonić

- opowiada.

Starsze dzieci Awgustiny wiedzą, że trwa wojna. Mama nie ukrywała przed nimi tego, co się dzieje i tłumaczyła, że trzeba uciekać.

- Tu czujemy się bezpiecznie, możemy spokojnie odetchnąć. Otrzymaliśmy ogromną pomoc i wsparcie. Niczego więcej już nie potrzebujemy, najważniejszy był dach nad głową dla moich dzieci. Wiemy i dziękujemy za to, że możemy tu zostać tak długo, jak tylko będzie trzeba. I na razie tu zostaniemy, dopóki w Ukrainie wszystko się nie uspokoi. Nie chcę już nigdy więcej widzieć wojny. Wierzę i mam nadzieję, że moja ojczyzna będzie wolna - mówi.

"Gdy rakieta spadła na podwórko naszego domu, uciekliśmy"

Kristina uciekła z dziećmi z niewielkiej wsi w pobliżu Zaporoża. Nie czekała. Gdy tylko pierwszymi rakietami ostrzelano miasto, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, wzięła dzieci i wsiadła w pociąg, którym dojechała do Lwowa. Stamtąd dostali się na granicę i dalej do Polski. Zabrała niewiele, dokumenty i trochę ubrań dla dzieci - dwóch chłopców w wieku 7 i 8 lat.

- Nie byłam w stanie wytrzymać tego psychicznie. Gdy rakieta spadła na podwórko naszego domu, uciekliśmy. Nie było na co czekać, musieliśmy wyjechać - opowiada.

Na miejscu został jej mąż i dwie siostry. Nie chcieli wyjeżdżać do Polski, w ramach wolontariatu organizują pomoc dla tych, którzy walczą o wolność Ukrainy.

- Mąż musiał zostać w Ukrainie, ale wyjechał do innego miasta. Nie ma tam już wody, prądu. Wszyscy wyjechali, bo nie mieli wyboru. Wioska stała się punktem, który miał odciąć Rosjan od Zaporoża

- mówi.

"Czy my wszyscy umrzemy?"

Nie spodziewała się, że przyjdzie jej uciekać z własnego kraju. Pierwsze dni spędzali w piwnicy.

- Ludzie nie wytrzymywali. Nastoletni chłopiec odebrał sobie życie. Jest trudno. Brakuje nam teraz rodziny i spokoju, bardzo chcemy wracać do domu. Mam nadzieję, że będziemy mieli do czego wracać, że wszystko będzie dobrze. Dzieci doskonale rozumieją, co się dzieje. Przez pierwsze dwa dni chłopcy myśleli, że to jest jakaś zabawa, bo się chowamy w schronie, później wychodzimy. Gdy zaczęły się regularne ostrzały, zapytali tylko "czy my wszyscy umrzemy?"

- opowiada Kristina.

To właśnie najbliższych brakuje im teraz najbardziej. Choć mają kontakt, to w bardzo ograniczonym zakresie. Czasami nie rozmawiają nawet przez kilka dni, bo ci, którzy zostali w Ukrainie, nie mają nawet jak naładować telefonów.

- Od rana jest w miarę spokojnie. Około 14 zaczynają się ostrzały i bombardowania, więc wszyscy chowają się w piwnicach i schronach. Nigdy nie spodziewałam się, że przyjdzie nam uciekać z własnego domu i prosić obcych ludzi o pomoc. Nie wiem nawet, czy będziemy mieli do czego wracać...

"Gdy kilka pocisków przeleciało koło naszego domu postanowiłam, że nie ma na co czekać"

Anastasia pochodzi z Charkowa. Chciała uciekać już pierwszego dnia. To się jednak nie udało. Schroniła się z maleńkim dzieckiem w jedynej pobliskiej stacji metra, ale i ona została zamknięta.

- Gdy kilka pocisków przeleciało koło naszego domu postanowiłam, że nie ma na co czekać. Wzięłam ośmiomiesięczne dziecko i uciekłam. Z miasta nie zostało już prawie nic, nie ma do czego wracać. Mąż też już wyjechał bliżej Lwowa - mówi.

Droga była trudna, zajęła im dwie doby. Razem z Anastasią i maleństwem uciekli również jej rodzice. Z Charkowa dotarli do Lwowa, autobusem przekroczyli granicę, trafili do Poznania, a stamtąd do Grodziska. Tu nie znają nikogo, nie mają żadnej rodziny, żadnych znajomych.

- Nigdy w życiu nie byłam za granicą i nie planowałam nigdzie wyjeżdżać. Nie spodziewałam się, że przyjdzie mi uciekać z własnego domu i to w takich okolicznościach. Teraz chcę tylko znaleźć pracę, dostałam już namiary na pracodawców. Jeśli nam się uda, będziemy chcieli tu zostać. Mam nadzieję, że wojna skończy się szybko i mój mąż dołączy do nas tutaj, w Grodzisku

- mówi.

Anastasia dodaje, że kochała swoje miasto, ale już nic z niego nie zostało.

- Dziś nie mam tam po co już wracać. Polacy ogromnie nam pomogli, już nic więcej nie potrzebujemy. Chcemy tylko znaleźć pracę i własne mieszkanie - mówi.

Źródło: Uciekli przed wojną. W Grodzisku znaleźli bezpieczne schronienie. "Nie wiemy, czy będzie do czego wracać"

Wojna na Ukrainie. Charków miał paść szybko, opór wciąż trwa...

Sprawdź też:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski